Выбрать главу

Falą, która w ten sposób przerwała tamę i zalała zarówno króla, jak i Kościół, był bunt bogaczy, a szczególnie nowych bogaczy (nuworyszów). Zasłaniali się oni imieniem króla i nie byliby w stanie zwyciężyć bez oparcia się o jego władzę, ale ostateczny efekt był taki, że obrabowali króla wtedy, kiedy on sam obrabował klasztory. Zdumiewająco mało tych bogactw — biorąc pod uwagę charakter całej sprawy — pozostało faktycznie w rękach króla. Chaos spotęgowała jeszcze okoliczność, że Edward VI wstąpił na tron jako chłopiec. Istota zagadnienia polega na trudności rozgraniczenia obu panowań. Biorąc żonę z rodu Seymourów i dając sobie w ten sposób syna — Henryk dał również krajowi ten typ możnego rodu, który miał rządzić wyłącznie rabunkiem. Ogromna i przeciwna naturze tragedia, stracenie jednego z Seymourów przez własnego brata, dokonała się podczas niemocy młodocianego króla, a zwycięski Seymour figurował jako Lord Protektor, choć nawet jemu samemu trudno by było powiedzieć, czego był protektorem, skoro nie potrafił uchronić nawet własnego rodu. W każdym razie można bez przesady powiedzieć, że dla żadnej ludzkiej sprawy nie było ochrony — protekcji — przed chciwością takich ludożerczych protektorów. Mówi się o rozwiązaniu zakonów, w rzeczywistości jednak doszło do rozwiązania całej dawnej cywilizacji. Prawnicy, lokaje i lichwiarze, najwstrętniejsi ze szczęściarzy, rozdrapywali sztukę i gospodarkę wieków średnich, jak złodzieje rabują kościół. Ich nazwiska (o ile ich nie zmienili) stały się nazwiskami książąt i markizów naszych czasów. Jeśli jednak rzucimy okiem wstecz na nasze dzieje, zobaczymy, że najbardziej może zasadniczy akt zniszczenia nastąpił, gdy zbrojni ludzie Seymourów i im podobnych przeszli od plądrowania klasztorów do plądrowania cechów. Średniowieczne związki zawodowe zniszczono, żołdactwo wdarło się do budynków, a fundusze cechów przywłaszczyła sobie nowa szlachta. To proste zdarzenie odbiera sens twierdzeniu (dość prawdopodobnemu), że cechy, jak wszystko inne w tych czasach, nie były może w stanie najlepszym. Rozstrzyga tu poczucie proporcji: być może i Cezar czuł się niedobrze w pamiętny poranek Id Marcowych. Twierdzić jednak, że cechy po prostu upadły, znaczyłoby to mniej więcej tyle, co powiedzieć, że Cezar umarł sobie spokojnie — z przyczyn czysto naturalnych — u stóp posągu Pompejusza.

XII. Hiszpania i schizma narodów

Przewrót, który zaczął się od renesansu i zakończył się w niektórych krajach reformacją dokonał w wewnętrznej polityce Anglii jednej drastycznej i realnej rzeczy. Rzeczą tą było zniszczenie instytucji służących ubogim. Nie był to jego jedyny akt, ale za to akt o największym praktycznym znaczeniu, podstawa wszystkich zagadnień związanych obecnie z kapitałem i pracą. W jakim stopniu teologiczne teorie owych czasów przyczyniły się do tego, może stanowić przedmiot dyskusji. Nikt jednak, kto zapozna się z faktami, nie zaprzeczy, że schizma religijna powstała w tym samym czasie i nastroju, w którym powstało również to nowe bezprawie bogaczy. Najskrajniejszy protestant zadowoli się zapewne powiedzeniem, że protestantyzm nie był przyczyną, lecz pokrywką. Najskrajniejszy katolik zadowoli się zapewne przyznaniem, że protestantyzm nie był grzechem, lecz raczej karą za grzechy. Najradykalniejsza i bezwstydna część tego procesu dokonała się dopiero z końcem osiemnastego wieku, kiedy protestantyzm przeradzał się już w sceptycyzm. Bardzo wiele argumentów przemawia za paradoksem, że purytanizm był w gruncie rzeczy politurą na pogaństwie, że cała sprawa wzięła początek w bezładnym pragnieniu nowości u szlachty renesansu i zakończyła się w Klubie Ognia Piekielnego. Tak czy owak, pierwsze, co powstało w czasie reformacji, to nowa i nienormalnie potężna arystokracja, tym zaś, co ulegało niszczeniu, w coraz większej mierze, było wszystko to, co lud mógłby dzierżyć, bezpośrednio czy pośrednio, wbrew takiej arystokracji. Ten stan rzeczy charakteryzuje całe dalsze dzieje naszego kraju, najbliższy zaś epizod tych dziejów tyczy się położenia korony. W rzeczywistości zepchnęli już króla na bok dworzanie, którzy stłoczyli się za jego plecami tuż przed wyłamaniem drzwi. Król pozostaje w tyle w pogoni za bogactwem i nie jest już zdolny czynić niczego sam. Uderzaj ącego dowodu na to dostarczy następne panowanie, po chaosie panowania Edwarda VI.

Maria Tudor, córka rozwiedzionej królowej Katarzyny, ma złą opinię nawet w dziejach popul arnych, popularne zaś uprzedzenia są na ogół bardziej warte studiów niż sofizmaty naukowców. Jej wrogowie mylili się co do jej charakteru, nie mylili się jednak co do jego skutków. Była ona, w ograniczonym znaczeniu tego słowa, kobietą dobrą, o silnych przekonaniach, sumienną, chorowitą. Jest jednak prawdą, że była królową złą pod wielu względami, w szczególności zaś złą dla swej własnej, najukochańszej sprawy. Wszystko sprowadza się do tego, że postawiła sobie ona za zadanie wymazać napis „Precz z papieżem”, a w rzeczywistości wryła go jeszcze głębiej. Wyładowanie się jej fanatyzmu w okrucieństwie, a w szczególności skoncentrowanie go w szczególnych miejscach i w krótkim czasie, wyryło się w pamięci publicznej jakby gorącym żelazem. Był to pierwszy z serii wielkich przypadków historycznych, które oddzieliły od starego reżimu istotną część opinii publicznej, jeśli nie jej całość. Wyraziło się to w śmierci na stosie trzech słynnych męczenników w Oksfordzie. Jeden z nich, Latimer, był reformatorem typu bardziej krzepkiego i ludzkiego, drugi, Cranmer, okazał się w radach Henryka VIII tak gładkim snobem i tchórzem, że Tomasz Cromwell w porównaniu z nim wydaje się mężczyzną.

O tym jednak, co można by nazwać tradycją Latimera, o tej zdrowszej i prawdziwszej odmianie protestantyzmu, pomówimy później. W owym czasie nawet męczennicy oksfordzcy wywołali zapewne mniej litości i wzburzenia niż straszna śmierć, jaką poniosło w płomieniach wielu mniej głośnych entuzjastów, których ciemnota i ubóstwo nadały ich sprawie więcej posmaku ludowego, niż miała ona naprawdę. Ten ostatni brzydki rys uwydatnił się ostrzej i wywołał więcej świadomej czy nieświadomej goryczy na tle tego innego wielkiego faktu, o którym mówiłem przed chwilą, faktu będącego rozstrzygającym sprawdzianem tej przejściowej epoki.

Cała trudność leżała w tym, że nawet pod tymi katolickimi rządami nie można było przywrócić Kościołowi katolickiemu jego własności. Choć Maria była fanatyczką, ten akt sprawiedliwości przekraczał najśmielsze marzenia fanatyzmu — w tym leżało sedno sprawy. Sam fakt, że była dostatecznie zagniewana, by popełniać na rachunek Kościoła rzeczy złe, a nie była na tyle śmiała, by dochodzić praw Kościoła — jest miarą ówczesnych stosunków. Wolno jej było pozbawiać życia małych ludzi, nie wolno jej było pozbawiać wielkich ludzi — ich własności, a raczej własności cudzej. Mogła karać herezje, nie mogła karać świętokradztwa. Z musu znalazła się w fałszywym położeniu zabijania ludzi za to, że nie chodzili do kościoła, a oszczędzania ludzi, którzy szli tam w celu kradzenia ozdób kościelnych. Co wpędziło ją w to przymusowe położenie? Na pewno nie jej własna postawa religijna, która była szczera w stopniu nieledwie maniackim. Nie opinia publiczna, mająca naturalnie znacznie więcej sympatii dla dzieł religijnego humanitaryzmu, których nie przywróciła, niż dla niehumanitarnych postępków, których się dopuszczała w imię religii. Przymus płynął oczywiście ze strony nowej szlachty i nowych bogactw, których wydania szlachta odmawiała. Powodzenie tego nacisku dowodzi, że szlachta była już wówczas silniejsza od korony. Berło posłużyło tylko za łom do wyłamania drzwi od skarbca. Złamało się ono, a przynajmniej zagięło, od tego uderzenia.