Выбрать главу

Trochę prawdy jest również w uporczywie przez lud powtarzanej historii o tym, że Maria kazała sobie wypisać na sercu słowo „Calais”, gdy ta ostatnia pozostałość średniowiecznych podbojów wróciła do Francji. Maria miała wyjątkową i heroiczną półcnotę Tudorów: była patriotką. Zdarza się często, że patrioci pozostają patetycznie w tyle za duchem swoich czasów. Sam bowiem fakt, że trzymają się starych wrogów, nie pozwala im dostrzec nowych. W jednym z następnych pokoleń Cromwellowi przytrafił się ten sam błąd, ale „na odwrót”: oto patrzył on wrogim okiem na Hiszpanię wówczas, gdy powinien był wystrzegać się Francji. W naszych czasach szowiniści patrzyli złym wzrokiem na Francję jeszcze wówczas, gdy powinni już byli obrócić go przeciw Niemcom. Nie mając żadnych antynarodowych zamiarów, Maria znalazła się w antynarodowej sytuacji w czasie, kiedy kraj stanął w obliczu najdonioślejszej dla siebie sprawy międzynarodowej. Był to drugi ze zbiegów okoliczności, który potwierdził szesnastowieczne zmiany, a na imię mu było Hiszpania. Będąc córką hiszpańskiej królowej, Maria wyszła za mąż za hiszpańskiego księcia i zapewne nie widziała w takim związku niczego poza tym, co uczynił jej ojciec. Z chwilą jednak, kiedy na tron wstąpiła po niej jej siostra Elżbieta — odcięta od starej religii, a niezbyt mocno przywiązana do nowej — z chwilą, kiedy zamysł podobnego małżeństwa hiszpańskiego dla samej Elżbiety upadł, dojrzało coś, co było większe i potężniejsze niż plany królów. Stojąc na swej wysepce jak na samotnej łodzi, Anglicy zauważyli, że pada na nich cień wyniosłego statku.

Utarte frazesy o narodzinach imperium brytyjskiego i „przestronnej epoce” królowej Elżbiety nie tylko zaciemniają istotną prawdę, ale nawet zaprzeczają jej zupełnie. Z tych frazesów można by wywnioskować, że Anglia, jakimś imperialnym sposobem, uprzytomniła sobie wówczas po raz pierwszy swoją wielkość. Będziemy znacznie bliżsi prawdy mówiąc, że po raz pierwszy uprzytomniła sobie wówczas swą małość. Wielki poeta „przestronnych czasów” nie wielbi jej przestronności, ale porównuje ją do małego klejnotu. Wizja uniwersalnej ekspansji pojawiła się dopiero w wieku osiemnastym. Kiedy się pojawiła, była jednak znacznie mniej żywa i żywotna niż to, co się pojawiło w wieku szesnastym. To, co się wówczas pojawiło, nie było imperializmem, ale anty-imperializmem. Anglia urzeczywistniła, na samym początku swych dziejów nowożytnych, jedną rzecz, którą wyobraźnia ludzka uzna zawsze za bohaterską — epopeję małego narodu. Sprawa Armady stała się dla niej tym, czym Bannockburn dla Szkotów lub Majuba dla Burów — zwycięstwem, które zdumiało samych zwycięzców. To, z czym Anglicy wówczas walczyli, było imperializmem w swym pełnym i kolosalnym znaczeniu, było rzeczą nieznaną od czasów rzymskich. Mieli przeciw sobie, mówiąc bez przesady, samą cywilizację. Właśnie wielkość Hiszpanii przyniosła chwałę Anglii. Dopiero gdy sobie uprzytomnimy, że Anglicy byli w porównaniu z nią równie nieokrzesani, równie niedorozwinięci, równie małostkowi i prowincjonalni jak Burowie — zdołamy ocenić zuchwalstwo ich wyzwania i wspaniałość ich ocalenia. Pojmiemy to tylko wówczas, jeśli zdamy sobie sprawę, że dla dużej części Europy sprawa Armady miała znaczenie nieledwie wyprawy krzyżowej. Papież uznał Elżbietę za dziecko nieprawe — po prawdzie nie bardzo widać, co mógł powiedzieć innego, skoro małżeństwo jej matki uznał za nieważne. Fakt ten stanowił jeden więcej i może ostatni już cios odcinający Anglię od starszej części świata. W owym czasie o tych malowniczych angielskich żeglarzach, którzy nękali hiszpańskie imperium Nowego świata, mówiono na Południu po prostu jako o piratach i — technicznie biorąc — określenie to było słuszne, gdyż tylko „techniczne” napady, dokonywane przez stronę słabszą, osądzamy w retrospektywie z pewną wyrozumiałością. Wówczas to, jak gdyby dla utrwalenia tego kontrastu w obraz niezatarty, Hiszpania, a raczej imperium mające swój ośrodek w Hiszpanii, zebrało wszystkie siły i pokryło morze flotą, podobną do legendarnej floty Kserksesa. Zwaliła się ona na skazaną na zagładę wyspę całym ciężarem i z uroczystą powagą sądu ostatecznego. Żeglarze czy piraci uderzyli w nią małymi okrętami, zataczającymi się pod ogniem wielkich dział, walczyli z nią płonącym śmieciem, aż w ostatniej godzinie zmagań wielka burza wyrosła z morza i zamiotła dokoła wyspy. Gigantyczna flota zniknęła z oczu. Niesamowita zupełność klęski i nagła cisza, która pochłonęła tę cudowną Armadę, pobudziły strunę, która nigdy od tego czasu nie przestała drgać. Nadzieje Anglii datują się od tej beznadziejnej godziny, świat nie zna bowiem nadziei rzeczywistych, które nie byłyby kiedyś nadziejami straconymi. Przerwanie tej wielkiej sieci morskiej było znakiem, że mała rzecz, która uszła zagłady, przeżyje wielkość. A jednak, pod pewnym względem, może już nigdy nie będziemy znowu ani tak mali, ani tak wielcy.

Wspaniałość epoki elżbietańskiej, o której zwykło się mówić jako o wschodzie słońca, była pod wielu względami zachodem. Czy patrząc na nią jako na koniec renesansu, czy też koniec starej cywilizacji średniowiecza, żaden uczciwy krytyk nie zaprzeczy, że główne jej blaski skończyły się wraz z nią. Niech sam czytelnik postawi sobie pytanie, co go szczególnie uderza we wspaniałości epoki elżbietańskiej. Dojdzie do wniosku, że jest to coś, co słabo widać w czasach średniowiecznych, i coś, czego prawie nie ma w czasach nowożytnych. Dramat elżbietański przypomina jedną z elżbietańskich tragedii — jego burzliwą pochodnię zadeptali rychło purytanie. Jest oczywiste, że główną tragedią było zniszczenie komedii. Komedia bowiem, która przybyła do Anglii po Restauracji, była — w porównaniu z elżbietańską — obca i zimna. W najlepszym razie była to komedia, w której był humor, ale nie było beztroski szczęścia. Warto zanotować, że postacie przyno szące dobre wieści i szczęście w sztukach miłosnych Szekspira należą prawie bez wyjątku do świata, który się kończy, bez względu na to, czy są to braciszkowie zakonni czy wróżki. Podobnie było z głównymi ideałami elżbietańskimi, wcielonymi w elżbietański dramat. Uwielbienia narodu dla królowej dziewicy nie należy dyskredytować z powodu jego niezgodności z szorstkim i podstępnym charakterem historycznej Elżbiety. Jej krySycy mogą słusznie twierdzić, że zastępując Marię Dziewicę przez królową dziewicę angielscy reformatorzy wymienili po prostu prawdziwą dziewicę na fałszywą. Prawda ta nie zaprzeczy jednak istnieniu prawdziwego, choć ograniczonego, ówczesnego kultu. Cokolwiek myśleć o tej szczególnej królowej-dziewicy — z tragicznych bohaterek owych czasów można zestawić cały korowód dziewiczych królowych. Na pewno ludzie średniowiecza znacznie więcej od nowożytnych mieliby zrozumienia dla męczeństwa „Miarki za miarkę”. Podobnie jak z tytułem Dziewicy, ma się rzecz z tytułem Królowej. Mistyczną monarchię, uświetnioną w „Ryszardzie II”, miała rychło spotkać detronizacja znacznie bardziej katastrofalna niż w „Ryszardzie II”. Ci sami purytanie, którzy zdarli aktorom tekturowe korony, mieli również zedrzeć rzeczywiste korony królom, których role aktorzy ci grali. Wyjdzie zakaz zabraniający wszelkich widowisk aktorskich, a wszelką monarchię zwać się będzie kabotyńskim aktorstwem.