Выбрать главу

Samo jednak nazwisko Wellingtona wystarczy, żeby wysunąć tu inne nazwisko i zaraz przypomnieć, że to zestawienie — choć właściwe — nie wyczerpuje przecież sprawy. Było nieco prawdy w twierdzeniu, że Anglik nigdy nie czuł się tak bardzo Anglikiem, jak wtedy, kiedy znajdował się poza Anglią, że nigdy tak nie „zalatywało” od niego ziemią ojczystą, jak wtedy, kiedy pływał po morzach. Przez naszą psychikę narodową przewinęło się coś, co nigdy nie miało żadnego imienia — poza ekscentrycznym i naprawdę niezwykłym imieniem Robinsona Crusoe. Jest to zjawisko tym bardziej angielskie, że niepodobna go zupełnie odkryć w Anglii. Jest rzeczą wątpliwą, żeby jakiś francuski czy niemiecki chłopiec pałał specjalną chęcią, by jego rodzinne łany zbóż czy winnic stały się pustyniami. Tymczasem niejeden chłopiec angielski marzył, żeby jego rodzinna wyspa stała się pustynią. Można by nawet powiedzieć, że Anglik był typem zbyt wyspiarskim, żeby mieszkać na wyspie. Budził się najczęściej do życia wtedy, kiedy wyspę jego odcinano od fundamentów świata, kiedy wisiała w powietrzu jak planeta lub unosiła się na skrzydłach jak ptak. I, jakby na przekór temu twierdzeniu, prawdziwą armię brytyjską stanowiła flota: najzuchwalsi wyspiarze rozproszyli się po ruchomym archipelagu okrętów wielkiej floty. Jak rosnący w siłę blask — wciąż wisiała nad tą flotą legenda Armady. Była to ogromna flota, co w wielkiej glorii pływała dlatego, że kiedyś była niewielka. Na długo przed dniem, kiedy Wellington zobaczył Waterloo, okręty wykonały już swe zadanie i w drzazgi rozbiły francuską flotę na hiszpańskich wodach. Na morzu zostało — jak latarnia morska — życie i śmierć Nelsona, który padł z gwiazdami na piersiach i z sercem, które otworzyło przed światem bóle osobiste. Pamięci Nelsona nie określi żadne inne słowo jak tylko — mit. Sama godzina jego śmierci, sama nazwa jego okrętu — owiane są duchem tej bohaterskiej doskonałości, którą krytycy nazywają „długą ręką przypadkowych wydarzeń”, a prorocy — Bożą ręką. Same jego błędy i upadki miały charakter heroiczny, nie w jakimś luźnym, ale w klasycznym sensie, gdyż padł tak, jak padają legendarni herosi: osłabiony przez miłość do kobiety, ale nigdy niewyprowadzony w pole przez żadnego nieprzyjaciela-mężczyznę. I dlat ego Nelson na zawsze pozostanie wcieleniem czysto poetyckiego ducha Anglików, ducha tak poetyckiego, że mieni się tysiącem barw, a czasami nawet przemienia się w prozę. Niedawno temu, w epoce rozumu, w kraju, który już wtedy określał siebie jako przyziemny i kupiecki, w kraju, gdzie cylindry i kominy fabryczne rosnąć zaczynały jak pogrzebowe pomniki wydajności pracy — ów syn wiejskiego pastora żył do ostatniego tchu w promienistej chmurze i odgrywał rolę fantastycznej baśni. Pozostanie on na zawsze nauką dla tych, którzy Anglii nie rozumieją, a tajemnicą dla tych, którym się wydaje, że ją rozumieją. Jeśli idzie o stronę materialną, powiódł on swoje okręty do wiktorii i zginął na obcym morzu. Jeśli idzie o sens symboliczny, czyn jego ukazał nam coś, co nie da się opisać, co bliskie jest sercu i brzmi jak narodowe przykazanie: to on spalił swoje okręty i on rozniecił wieczny pożar na Tamizie.

XVI. Arystokracja i niezadowoleni

Patos wielu pospolitych rzeczy polega na tym, że są one w swej najgłębszej istocie subtelne, a pospolitość ich wynika jedynie z faktu, że powtarzają się mechanicznie. Kto widział, jak pierwszy błysk porannego światła wpada przez okno — ten wie, iż światło dzienne jest nie tylko tak samo piękne, ale i tak samo tajemnicze jak światło księżyca. Właśnie dzięki tej subtelności barw światło słoneczne wydaje się nam bezbarwne. To samo da się powiedzieć o patriotyzmie, a w szczególności o patriotyzmie angielskim, który, choć zwulgaryzowany woluminami słownej mgły i słownych oparów — jest przecież wciąż czymś tak nieuchwytnym i subtelnym jak powietrze. Nazwisko Nelsona, którym zakończyliśmy poprzedni rozdział, może doskonale zobrazować to zagadnienie. Oto walimy w to nazwisko i tłuczemy w nie jak w starą puszkę od konserw — a przecież dusza jego miała w sobie coś z doskonałej a kruchej wazy XVIII stulecia. Zauważyć trzeba, że najbardziej wyświechtane frazesy na temat Nelsona brzmią realną prawdą, zgodną z tonem i znaczeniem jego życia i czasów. Dla nas jednak zbyt często degenerują się one do znaczenia martwych żartów. Takie np. wyrażenie jak „serca z dębu” jest wcale szczęśliwym zwrotem na określenie tej pięknej cechy życia angielskiego, którą Nelson uosabiał w sposób najpełniejszy. Nawet jako materialna metafora powiedzenie to wyraża w dużym stopniu moją myśclass="underline" z dębu nie robiono jedynie pałek i okrętów wojennych, a angielski szlachcic uważał, iż nie wypada mu udawać, że jest zwyczajnym brutalem. Sama nazwa „dąb” przywodzi na myśl — jak sen — owe mroczne, ale jakże wdzięczne wnętrza kolegiów czy wiejskich dworków, gdzie znakomici, niezdegenerowani dżentelmeni łaciną władali niby angielskim językiem, a porto pili jak angielskie wino. Przynajmniej część tego świata zachowa się na zawsze, bowiem jesienny jego blask zaklęty został w płótna wielkich portrecistów angielskich, którym — bardziej niż komukolwiek innemu dane było upamiętnić świetną kulturę humanistyczną naszego kraju i unieśmiertelnić ducha, który był tak szeroki i tak subtelny jak ich płótna. Spróbuj podejść w naturalny sposób, to znaczy pod właściwym kątem uczuciowym, do jednego z płócien Gainsborough — który malował postaci pań angielskich jak krajobrazy wielkie i nie wymuszone w swym spokoju, spróbuj podejść, a zauważysz jak artysta oddał — poprzez suknię spływającą na pierwszym planie — boską właściwość oddalenia. Zrozumiesz wtedy inny, uwiędły już zwrot i słowa, które wypowiedziano gdzieś na dalekim morzu. Staną one wtedy świeże przed tobą i uniosą się pod takt muzyki jak słowa, których nigdy przedtem nie słyszałeś: „Za Anglię, rodzinny dom i piękno”.