Выбрать главу

W Anglii skutki nie były tak tragiczne. Przeciwnie, w pewnym sensie były one zabawne. Sam Wellington, Irlandczyk wywodzący się z „mniejszościowej” partii, był wybitnym realistą i — jak wielu Irlandczyków — posiadał szczególnie realistyczne poglądy o Anglikach. Wyraził się on, że armia, którą dowodzi, składa się z szumowin globu ziemskiego. Uwaga ta jest tym cenniejsza, że przecież armia ta okazała się na tyle pożyteczną, żeby ją nazywać „solą ziemi”. Prawdę mówiąc, w zjawisku tym tkwił niby jakiś symbol narodowy. Było ono — jeśli się wolno tak wyrazić — strażnikiem pewnej narodowej tajemnicy. Do Anglików, nawet w odróżnieniu od Irlandczyków i Szkotów — da się zastosować paradoks, że każde ujęcie planów i zasad bywa dla nich nieuchronnie niesprawiedliwe. Oto Anglia nie tylko buduje swe mury obronne z odpadków, ale mury obronne znajduje w tym, co odrzuciła jako odpadki. Jeśli kryje się pochwała w powiedzeniu, że czyjeś niepowodzenia obracają się w sukcesy — to pochwała ta kryje prawdę. Niektóre z najlepszych kolonii angielskich były osiedlami skazańców. Można by je nawet nazwać zapomnianymi osiedlami skazańców. Armia składała się głównie z rzezimieszków, rekrutowanych dzięki obietnicy zwolnienia z więzień. Była to jednak dobra armia ze złych ludzi, ba, nawet wesoła armia z nieszczęśliwych ludzi. Takie to barwy i takie cechy przewijają się wśród angielskiej historii. Trudno umieszczać je w książce, a w szczególności w książce historycznej. Przewijają się one w naszej fantastycznej powieści i rozbrzmiewają w pieśniach ulicznych. Właściwym ich żywiołem jest jednak potoczna rozmowa. Cechy te najwłaściwiej nazywać brakiem konsekwencji. W duszy Anglika pusty śmiech przeżywa wszystko. Być może, iż przeżył nawet — ze zbyt wielkim nakładem cierpliwości — czasy terroru, kiedy poważniejsi od nas Irlandczycy zerwali się do buntu. Były to czasy tak pełne jakiejś brutalnie zwariowanej tyranii, że Anglik-wesołek na głowie stawał, żeby się do nich dostosować. Często, otrzymawszy jakiś zupełnie nielogiczny wyrok w policyjnym sądzie, mawiał, że odsiedzi go stojąc na głowie. I tak, za ciemiężycielskich rządów Pitta, jakiegoś człeka wpakowano do więzienia za to, iż powiedział, że Jerzy III był tłusty. Mam wrażenie, że pewną ulgę przyniosły mu w więzieniu artystyczne rozmyślania o tym, jakim to straszliwym tłuściochem był Jerzy III. Ów typ wolności, ów typ ludzkiej postawy, a nie był to typ wcale podły — naprawdę przeżył wszystkie prądy i zdradliwe wiry złego ustroju gospodarczego. Przeżył również drakońskie metody reakcyjnej epoki i bardziej od nich ponurą groźbę materialistycznej nauki społecznej w formie reprezentowanej przez nowych purytanów, co „spuryfikowali się” nawet z religii. Najgorszą rzeczą w tym długim procesie był fakt, że angielski wesołek staczał się powoli w dół drabiny społecznej. Falstaff był rycerzem. Sam Weller był sługą pewnego dżentelmena. Zdaje się jednak, że niektóre z naszych ograniczeń socjalnych zmierzają do tego, żeby Sama Wellera zepchnąć do pozycji, jaką zajmuje Przemyślny Krętacz (Artful Dodger). Wcale nieźle wyszliśmy na tym, że coś jednak przetrwało z tej sponiewieranej tradycji i głuchych wspomnień Wesołej Anglii. Dobrze wyszliśmy na tym — jak zobaczymy — że cała nasza wiedza społeczna zawiodła, a w jej obliczu załamała się cała sztuka rządzenia krajem. Miały bowiem zagrzmieć surmy bojowe i nadejść miał straszny dzień próby, kiedy wszystkich dniówkowych wyrobników naszej smętnej cywilizacji wywołać miano z domów i nor — jak na dzień zmartwychwstania. I miano ich postawić nagich pod obcym słońcem, bez religii, ale za to z poczuciem humoru. Nie trudno by poznać, do jakiej nacji należał Szekspir, ten Szekspir, który żarty strugał i żartobliwe figle płatał wśród najczarniejszych namiętności tragedii. Nie trudno poznać, jeżeli się tylko słyszało owych chłopców we Francji i Flandrii, którzy nazwali siebie — ku upamiętnieniu teatralnego zwyczaju — „wczesnymi drzwiami” („Early Doors”)! Szli oni bowiem wtedy pierwsi, w tak wczesnej młodości, wyłamywać bramy śmierci.

XVII. Powrót barbarzyńcy

Jak już wspomniałem, jedynym sposobem pisania popularnej historii byłoby pisanie jej wstecz. Żeby to zrobić, trzeba by wziąć zwykłe przedmioty z naszej ulicy i opowiedzieć baśń o tym, jak to się w ogóle stało, że każdy z nich znalazł się na ulicy. Dla mego bezpośredniego celu będzie rzeczą naprawdę stosowną wziąć pod uwagę dwa przedmioty, z którymi stykamy się całe nasze życie i które są wyrazami fasonu czy „szanowności”. Jeden z nich, coraz rzadszy ostatnio, nosi nazwę cylindra. Drugi, będący w dalszym ciągu przepisowym strojem — to para spodni. Historia tych dwóch zabawnych przedmiotów daje nam naprawdę klucz do zrozumienia tego, co się stało w Anglii w ciągu ostatnich stu lat. Nie potrzeba być estetą, by uznać obydwa te przedmioty za przeciwieństwo piękna z racjonalnego punktu widzenia. Linie ciała ludzkiego mogą być piękne i piękne mogą być linie luźno drapowanej materii. Nie da się jednak tego powiedzieć o rurach, zbyt luźnych na to, by być jak linie członków ludzkich, a zbyt ciasnych, by być jak luźno drapowana materia. Nie potrzeba też subtelnego wyczucia harmonii, żeby zrozumieć, iż wśród setek kapeluszy o różnych proporcjach kapelusz, który rzeczywiście rozszerza się ku czubkowi — nie posiada równowagi „w czubie”. Zapominamy jednak często, że owe dwa fantastyczne przedmioty — które dziś uderzaj ą oko jako nieświadome wybryki mody — są z pochodzenia świadomymi wybrykami. Przodkowie nasi — żeby im oddać sprawiedliwość — nie uważali ich za strój swobodny czy zwyczajny. Jeżeli nie uważali ich za śmieszne, uważali je w najlepszym razie za rokokowo przesadne. Cylinder o szerokim szczycie był szczytowym punktem rewolucji gogusiostwa z czasów Regencji, kiedy nasi złoci chłopcy nosili długie spodnie, a brać kupiecka — bryczesy. Nie jest to żadna fantazja, jeżeli pewnych cech orientalnych dopatrywać się będziemy w spodniach, które późniejsi Rzymianie uważali też za zniewieściały orientalizm. Był to ten sam smak orientalny, który możemy znaleźć w zabytkach owej epoki, np. w poematach Byrona czy też w architekturze Pawilonu w Brighton. Jest rzeczą interesującą, że te chwilowe wybryki fantazji przylgnęły do całego poważnego stulecia jak anachroniczne skamieliny. W karnawale Regencji kilku głupców przystroiło się w fantazyjne stroje i w rezultacie wszyscy dziś chodzimy w tych fantazyjnych strojach, chociaż straciliśmy już fantazję.