Twierdzę, że jest to typowa cecha najważniejszego wydarzenia, jakie zaszło w epoce wiktoriańskiej. Tym najważniejszym wydarzeniem jest fakt, że nic właściwie nie zaszło. Samo zjawisko hałasu, jaki się podniósł z powodu mało ważnych zmian, podkreśla sztywność, w jaką zastygły główne kierunki życia socjalnego od czasów rewolucji francuskiej. O rewolucji francuskiej mówimy jako o czymś, co zmieniło świat. W odniesieniu do Anglii — jej najważniejsza rola polega na tym, że nie zmieniła ona Anglii w ogóle. Stąd też badacze naszych dziejów interesują się raczej skutkami, których ta rewolucja nie wywarła, niż skutkami, które wywarła. Jeżeli przeżycie katastrofy potopu można by uważać za wspaniały uśmiech losu — to los znowu uśmiechnął się wspaniale do arystokracji angielskiej. Nawet dla krajów, gdzie rewolucja ta była jak konwulsyjne podrygi — były to jednak ostatnie podrygi, dopóki nie przyszedł dzisiejszy wstrząs. Wycisnęła ona swe piętno na tych wszystkich republikach, które rozprawiały o postępie, a przebierały nogami w miejscu. Mimo powierzchownych reakcji Francuzi pozostali w duchu republikanami, tak jak wtedy, kiedy po raz pierwszy włożyli na głowy cylindry. Mimo powierzchownych reakcji Anglicy pozostali w duchu oligarchami, tak jak byli nimi wtedy, kiedy po raz pierwszy wdzieli długie spodnie. O jednym tylko państwie można powiedzieć, że rosło i to w dodatku powoli, ciężko, w prozaiczny sposób. Było to państwo północno-wschodnie, zwane Prusami. Anglicy przekonywali się coraz mocniej i mocniej, że nie ma potrzeby obawiać się tego wzrostu, bo przecież północni Niemcy byli ich kuzynami z krwi, a braćmi z ducha.
Pierwszą rzeczą, którą należy zapamiętać, jeśli idzie o wiek XIX, jest fakt, że Europa ówczesna nie uległa zmianom w porównaniu z Europą wielkiej wojny, a Anglia nie uległa żadnym zmianom w porównaniu z resztą Europy. Przyjąwszy to do wierzenia, podkreślić możemy należną wagę ostrożnych zmian wewnętrznych w naszym kraju — świadomie malutkich i nieświadomie wielkich zmian. Większość świadomych zmian oparta była na wczesnym wzorze wielkiej Reformy (Reform Bill) z 1832 roku, i tylko na tym tle można je rozpatrywać. Z punktu widzenia większości prawdziwych reformatorów — główną cechą tej reformy było to, że niczego nie reformowała. Szła za nią olbrzymia fala powszechnego entuzjazmu, który całkowicie zniknął z chwilą, gdy naród stanął w obliczu reformy. Udzieliła ona prawa głosowania szerokim rzeszom warstw średnich, a pozbawiła prawa głosu bardzo okretlone organizacje klas pracujących, przy czym tak zachwiała równowagę między konserwatystami a niebezpiecznymi elementami wspólnoty brytyjskiej, że klasa rządząca stała się silniejsza niż przedtem. Data tej reformy jest ważna nie dlatego bynajmniej, że znaczy ona początek demokracji, ale dlatego, że znaczy początek najlepszej drogi, jaką kiedykolwiek odkryto dla uniknięcia i odłożenia demokracji. Oto pojawia się tutaj homeopatyczny zabieg w leczeniu rewolucji, zabieg tak często odtąd stosowany z powodzeniem. Gdzieś około połowy następnej generacji Disraeli, błyskotliwy żydowski łowca przygód, który był symbolem zjawiska polegającego na tym, że arystokracja angielska przestała być „rodowitą” arystokracją — rozszerzył prawo głosowania na rzemieślników, częściowo jako partyjny chwyt przeciwko wielkiemu rywalowi Gladstoneowi. Przede wszystkim jednak była to metoda, za pomocą której najpierw osłabiono dawny nacisk warstw ludowych. Politycy orzekli, że warstwa pracująca była dostatecznie silna, żeby jej pozwolić na głosowanie. Trafniej byłoby jednak powiedzieć, że była ona dostatecznie słaba, by dać jej prawo głosowania. Tak więc w nowszych czasach sprawa pensji poselskich, której sprzeciwiano by się dawniej — uważając ją za interwencję sił ludowych — przeszła przez ustawę spokojnie i bez oporu, gdyż uważano ją jedynie za rozszerzenie parlamentarnych przywilejów. Prawda leży w tym, że stara oligarchia parlamentarna opuściła pierwszą linię oporu, jako że tymczasem przygotowała sobie drugą linię obrony. Obrona ta polegała na skoncentrowaniu olbrzymich funduszy publicznych w dyspozycji prywatnych i nieodpowiedzialnych polityków. Zgromadzono je ze sprzedaży tytułów lordowskich oraz ważniejszych jeszcze rzeczy i trwoniono na „reżyserowanie” straszliwie kosztownych wyborów. Wobec istnienia takiej wewnętrznej przeszkody głos wyborczy był wart tyle, ile bilet kolejowy na przejazd zablokowaną na stałe linią kolejową. Fasadowa, zewnętrzna forma tego nowego, tajnego rządu jest czysto mechanicznym zastosowaniem „systemu partyjnego”. Ów system partyjny składa się — jak niektórzy przypuszczają — nie z dwóch partii, ale z jednej. Gdyby to były dwie prawdziwe partie, nie byłoby systemu.
Jeśli tak wyglądała ewolucja parlamentarnej reformy, w ujęciu pierwszej Ustawy o Reformie — drugą jej stronę możemy zobaczyć w reformie socjalnej, do której zabrano się natychmiast po pierwszej Reformie. Prawdą, która powinna wyrosnąć jak wieża i być jak kamień milowy — jest fakt, iż jednym z pierwszych posunięć „parlamentu reform” było ustanowienie przygnębiających i nieludzkich przytułków dla ubogich, które zarówno uczciwi radykałowie, jak i uczciwi torysi napiętnowali mianem Nowej Bastylii. Ta gorzka nazwa tłucze się po naszej literaturze, a ciekawscy mogą ją znaleźć w dziełach Carlyle’a i Hooda. Stanowi ona raczej wyraz powszechnego oburzenia niż trafne porównanie. Łatwo sobie wyobrazić, że logiści i prawnicy-oratorzy z parlamentarnej szkoły postępowej znaleźli tu wiele rozbieżności czy nawet przeciwieństw. Bastylia była jedną centralną instytucją, a domów dla biednych było mnóstwo. Przekształciły one wszędzie lokalne życie, obudziły uczucia społeczne i stały się źródłem natchnienia. Ludzi na wysokich stanowiskach i ludzi bogatych wsadzano często do Bastylii. Takiego błędu nie popełniał jednak nigdy zarząd wymienionych przytułków. Nad najbardziej kapryśną lettre de cachet wisiała wciąż jakaś mglista idea tradycyjna, że człowieka wsadza się do więzienia, żeby go za coś ukarać. Dopiero późniejsza wiedza społeczna uczyniła odkrycie, że człowieka, którego nie można ukarać — można wpakować do więzienia. Najgłębsza jednak i rozstrzygająca różnica leży w tym, że Nowa Bastylia urodziła się pod szczęśliwą gwiazdą, gdyż żaden motłoch nie odważył się uderzyć na nią szturmem. I dlatego nigdy nie padła.
Nowe Prawo Ubogich (Poor Law) nie było bynajmniej całkiem nowym. Stanowiło ono szczytowe osiągnięcie i jasne wyłożenie idei, której przedsmak dało wcześniejsze elżbietańskie Prawo Ubogich, będące jednym z wielu antyludowych skutków Wielkiego Rabunku. Kiedy zmieciono z powierzchni ziemi klasztory i zniszczono średniowieczny system gościnności, włóczędzy i żebracy stali się problemem, którego rozwiązanie zmierzało zawsze do niewolnictwa, nawet wtedy, kiedy kwestię niewolnictwa oczyszczono z nieistotnej kwestii okrucieństwa. Rzecz oczywista, iż zrozpaczony człek mógłby uważać, iż Mr. Bumble oraz Zarząd Domu Ubogich nie są tak okrutni, jak zimna i goła ziemia. Mógłby tak sądzić, nawet gdyby mu pozwolono spać na podłodze, czego mu się jednak zabrania (na skutek koszmarnej głupoty i niesprawiedliwości). W istocie karze się go za spanie pod krzakiem — na mocy wyraźnie i ściśle określonej podstawy, iż nie może sobie pozwolić na łóżko. Rzecz jasna, iż człek ów może znaleźć największe możliwe korzyści natury fizycznej, jeśli pójdzie do domu dla biednych. W pogańskich czasach znajdował przecież te korzyści, kiedy zaprzedawał się w niewolę. Rzecz w tym, iż rozwiązanie pozostaje niewolnicze, nawet gdyby Mr. Bumble i Zarząd Domu przestali być okrutni w zwyczajnym sensie tego słowa. Poganin mógł mieć szczęście i sprzedać się dobrotliwemu panu. Zasadą nowego Prawa Ubogich, która nie zmieniła się dotychczas w naszym społeczeństwie, jest idea, że człowiek traci wszelkie prawa obywatelskie jedynie dlatego, iż jest biedny. Jest pewien posmak ironii, a nie zwyczajnej hipokryzji, w fakcie, że parlament, który dokonał tej reformy, w tym samym czasie znosił czarne niewolnictwo, płacąc odszkodowania właścicielom niewolników w koloniach brytyjskich. Odszkodowania te były tak wysokie, że można je śmiało nazwać szantażem. Nie zrozumielibyśmy jednak psychiki narodowej, gdybyśmy uważali te uczucia za nieszczere. Wilbeforce reprezentował w tym wypadku prawdziwą podniosłość religii Wesleya, która była humanitarną reakcją przeciwko kalwinizmowi i reprezentowała filantropizm w jego lepszym rozumieniu. Jest coś romantycznego w angielskim umyśle, coś, co zawsze pozwala Anglikowi widzieć rzeczy dalekie. Jest to najlepszy przykład tego, co tracą ludzie dalekowzroczni. Sprawiedliwość nakazuje przyznać, że zyskują oni również wiele rzeczy, np. poematy jak przygody i przygody jak poematy. Jest w tym pewna cecha psychiki narodowej, sama w sobie ani dobra, ani zła. W zastosowaniu praktycznym zależy ona od tego, czy znajdziemy uzasadnienie biblijne na to, żeby chcieć pożyczyć skrzydeł od zorzy porannej i osiąść gdzieś na najdalszych krańcach mórz, czy też po prostu za punkt wyjścia weźmiemy przysłowie, które powiada, że dla głupca góry na kresach ziemi malowane są na błękitno.