Rozdrażniona, rozłożyła karty.
Pontifex mgławic. Niech to! Miała już na stole Koronala mgławic. Czy nie mogła wyciągnąć Pontifexa pięć minut temu? Dziewiątka księżyców. Walet mgławic. Wsunęła waleta pod Koronala. Trójka komet. Skrzywiła się. Nawet kiedy karta jej szła, nie miała z tego przyjemności. Miała dość pasjansa. Chciała Dinitaka. Piątka księżyców. Królowa rozbłysków gwiazd. Siódemka…
Pukanie!
— Keltryn? Keltryn, jesteś?
Zmiotła karty na podłogę.
— Dinitak! Wreszcie wróciłeś!
Pobiegła do drzwi. W ostatniej chwili przypomniało jej się, że nie miała na sobie nic poza przepaską na biodrach i prędko narzuciła szatę. Dinitak był tak strasznie wymagający, taki moralny. Pomimo wszystkiego, co razem przeżyli odkąd zostali kochankami byłby zszokowany, gdyby otworzyła mu drzwi prawie nago. Musiała założyć szatę, zanim można ją było zdjąć, tak to już z nim było. Poza tym, mógł z nim ktoś być.
Otworzyła drzwi. Był sam. Złapała go za nadgarstek i wciągnęła do pokoju, a po chwili już była w jego ramionach i obsypywała go pocałunkami. Wreszcie, wreszcie, wreszcie. Czuła się, jakby nie widziała go od sześciu miesięcy.
— No! — powiedziała, wreszcie go puszczając. — Cieszysz się, że mnie widzisz?
— Wiesz, że tak — oczy świeciły mu dziko, niczym nadbrzeżne ognie w jego wąskiej, kanciastej twarzy. Szybkim ruchem języka oblizał swoją dolną wargę. Bywał purytański i do przesady szlachetny, ale w tej chwili wyglądał na gotowego, by zedrzeć z niej ubranie.
Wpadła w łobuzerski nastrój. Postanowiła, że każe mu jeszcze chwilę poczekać. Sprawdzi i jego, i swoją wytrzymałość.
— Czy miałeś wiele do omówienia z twoim przyjacielem, Pontifexem? — zapytała, odsuwając się od niego na kilka kroków.
Widać było, że poczuł się niezręcznie. Kilkakrotnie zamrugał, jakby miał jakiś tik, a na jego szczupłych, opalonych policzkach zadrgały mięśnie.
— To… to nie jest temat, na który mogę się wypowiadać. W każdym razie nie teraz — mówił wysilonym, zachrypniętym głosem. — Pontifex, Koronal i ja spotykaliśmy się; są pewne problemy polityczne, i chcieli, bym zapewnił im swoiste wsparcie techniczne… — przez cały czas wpatrywał się w nią łakomie. Keltryn uwielbiała to dzikie spojrzenie. Te ciemne, lśniące oczy, potęgę jego wzroku, jego niesamowitą intensywność, magnetyczną siłę, która z niego emanowała, napięcie niczym zwiniętej sprężyny — te wszystkie cechy zafascynowały ją od pierwszej chwili.
— A pogrzeb? — zapytała, z rozmysłem wciąż trzymając go na dystans. — Jak było?
— Przyjechałem za późno, by w nim uczestniczyć. Ale to nieważne. Nie wzywali mnie na pogrzeb. Chodziło o co innego, o to techniczne zadanie.
— To, o którym mi nie opowiesz.
— To, o którym nie mogę ci opowiedzieć.
— Dobrze, nie mów. Nie obchodzi mnie to. To pewnie i tak straszliwie nudne. Fulkari opowiadała mi o obowiązkach, którym Koronal poświęca całe dnie. Są kolosalnie nudne. Za nic na świecie nie chciałabym być Koronalem. Gdyby położyli przede mną koronę rozbłysku gwiazd, naszyjnik Vildivara, pierścień Lorda Moazlimona i całą resztę klejnotów koronnych, mimo to nie… — nagle miała dość tych gierek. — Och, Dinitaku, Dinitaku, tak strasznie za tobą tęskniłam, kiedy byłeś w Muldemar! I nie mów, że to było tylko kilka dni. Dla mnie minęły wieki.
— I dla mnie — odpowiedział. — Keltryn… Keltryn…
Wyciągnął do niej ramiona, a ona chętnie podeszła. Szata opadła na ziemię. Jego ręce gładziły całe jej ciało, kiedy pociągnęła go na dywan.
Byli parą od tak niedawna, że fizyczna strona ich relacji była dziko, wręcz niekontrolowanie intensywna. Keltryn, dla której wszystko to było dotychczas całkiem obce, czuła nie tylko podniecenie wynikające z uwolnienia dawno tłumionych pragnień, ale także nieprzepartą chęć nadrobienia straconego czasu, skoro wreszcie pozwoliła sobie doświadczyć tego aspektu dorosłości.
Wiedziała, że w przyszłości będą mieli dość okazji, by odbywać głębokie rozmowy, przechadzać się ręka w rękę po cichych korytarzach Zamku, jadać kolacje przy świecach i tak dalej. W Keltryn wciąż żył jakiś fragment dawnej chłopczycy, dziewiczej adeptki fechtunku, która tak sprawnie potrafiła trzymać chłopców na dystans, więc od czasu do czasu powtarzała sobie, że ich związek nie powinien w całości opierać się na rozkosznych zapasach i gorącej, dzikiej kopulacji, ale teraz, kiedy wreszcie posmakowała obu tych rzeczy, postanowiła odłożyć długie rozmowy i spacery na późniejszy etap związku.
Dinitak, pomimo ascezy, która zdawała się być częścią jego natury, czuł to samo. Jego apetyt na miłość, uwolniony po kto wie jak długim okresie postu, był nie mniejszy od jej własnego. Z radością doprowadzali się wzajemnie na granicę wyczerpania i poza te granice.
Nie było łatwo dojść do tego rodzaju związku. Przez pierwsze dwa tygodnie po przypadkowym spotkaniu przed Rotundą Lorda Haspara widywali się niemal codziennie, ale on w żaden sposób nie próbował zbliżyć się do niej fizycznie, a ona nie wiedziała, jak go do tego zachęcić. Przyzwyczaiła się do niechcianych awansów kolegów z grupy, choćby Polliexa czy Toramana Kanny, ale jak wywołać chciane awanse? Zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem Dinitak nie jest taki sam, jak Septach Melayn i czy przypadkiem nie było jej przeznaczeniem zakochiwać się tylko w mężczyznach, którzy przez wrodzone cechy nigdy nie mogli być jej.
Nie miała wątpliwości, że się w nim zakochała. Dinitak był niepodobny do nikogo, kogo poznała wcześniej, zarówno w dzieciństwie w Sipermit, jak i na Zamku. Ciemny, wiecznie zamyślony, przystojny; szczupły i napięty Suvraelczyk, który dorastał pod ostrym, nielitościwym słońcem pustynnego kontynentu — wszystko to było dla niej czarujące, nieodparcie urocze. Fakt, że był smukły, niemal chuderlawy i ledwo o cal wyższy od niej wcale jej nie przeszkadzał. Gdy na niego patrzyła, czuła — w kolanach, w piersiach, w lędźwiach — przemożne przyciąganie, którego nigdy wcześniej nie doświadczyła.
Był niezwykły i na inne sposoby. Odnosił się do ludzi bardzo wprost, wręcz szorstko, co, jak sądziła Keltryn, wynikało z jego wychowania w Suvraelu. Był człowiekiem z ludu, to też czyniło go innym od chłopców, z którymi dorastała. Było też coś innego. Bardzo niewiele wiedziała o jego pochodzeniu, ale słyszała plotki, mówiące, że ojciec był przestępcą, że usiłował wykręcić Dekkeretowi jakiś brzydki numer, gdy ten był jeszcze młody i podróżował po Suvraelu i że Dinitak, zniesmaczony ojcowskimi intrygami, zwrócił się przeciw niemu i pomógł Dekkeretowi go uwięzić.
Keltryn nie miała pojęcia, czy to prawda, ale niewątpliwie mogła to być prawda. Z tego, co Dinitak powiedział jej i innym mieszkańcom Zamku, wiedziała, że miał twarde, surowe spojrzenie na sprawy i że nie miał cierpliwości do nieodpowiednich zachowań, nieważne, czy chodziło o zwykłe lenistwo i niedbałość, czy o przestępstwa. Kierował nim potężny imperatyw moralny, niektórzy mówili, że była to reakcja na brak skrupułów ojca. Był idealistą, szczerym aż do bólu. Nie wahał się krytykować innych w ich odstępstwach od cnoty i, co bardzo mu się chwaliło, sam takich odstępstw nie popełniał.