— No chodź, Audhari! — zawołała. — Chodźmy na górę!
— Keltryn…
Był w zupełnym szoku. Rumienił się od kołnierzyka szermierczej kurtki po cebulki włosów. Poruszał ustami, ale nie odpowiadał.
— O co chodzi? — spytała w końcu. — Chcesz tego, prawda?
Potrząsnął głową.
— Ależ dziwacznie się dziś zachowujesz, Keltryn!
— Nie jestem dość atrakcyjna? Uważasz, że jestem brzydka? Tak, Audhari? Wiesz, nie chciałabym narzucać się mężczyźnie, który uważa, że jestem nieatrakcyjna.
Widać było, że Audhari wolałby znaleźć się w podziemiach Labiryntu niż prowadzić tę rozmowę.
— Jesteś jedną z najpiękniejszych dziewczyn, jakie kiedykolwiek widziałem, Keltryn.
— To w czym problem?
— Problem w tym, że to nie wystarczy. Cokolwiek zrobimy na górze nie będzie miało żadnego znaczenia. Nigdy się mną nie interesowałaś, nie w ten sposób, wiedziałem o tym i szanowałem to. A teraz tak nagle zmieniasz zdanie? Nie powinno tak być. To bez sensu. Mam wrażenie, że chcesz mnie wykorzystać.
— A jeśli tak, to co? Ty możesz wykorzystać mnie. Czy to takie straszne?
— Ja nie jestem taki, Keltryn. I to wcale nie byłoby dobre. Nie lepsze od twoich prób walki szablą.
Teraz to ona była zdumiona. Po tym wszystkim, czego dorastając nasłuchała się o mężczyznach, że są chutliwymi potworami, dlaczego musiała mieć takiego pecha i wpadać tylko na takich, którzy przejmowali się moralnością, szacunkiem i poprawnością? Dlaczego tak ciężko było przeżyć kilka chwil rozpusty, kiedy miała na to ochotę?
Audhari, wciąż czerwony na twarzy, mówił dalej.
— Proszę, czy nie moglibyśmy skończyć tej rozmowy? Proszę. Jeśli chcesz fechtować, fechtujmy, jeśli nie, to nie. Ale tak długo byliśmy przyjaciółmi, Keltryn, a teraz… to, co robisz, jest takie strasznie mylące! Błagam cię, przestań. Przestań.
Popatrzyła na niego wściekle. To była ostatnia rzecz, której się spodziewała.
— Aha, więc czujesz się skołowany, tak? Dobrze. W takim razie pokornie proszę o wybaczenie — powiedziała lodowato. — Nie chciałabym czuć się winna, że skołowałam mojego drogiego, słodkiego przyjaciela, Audhariego.
Odłożyła szablę na stojak z bronią i wyszła, nie mówiąc więcej ani słowa.
Wiedziała, że zachowuje się okrutnie i że to ona była skołowana. To nieważne. Nienawidziła Audhariego, bo odmówił jej w chwili…
Potrzeby? Podłości? Nie wiedziała, co to było. Wiedziała, że teraz rozumie mężczyzn dużo mniej, niż jeszcze kilka miesięcy temu.
Wciąż wrzał w niej gniew, kiedy pół godziny później na Dziedzińcu Pinitora dostrzegła Polliexa z Estotilaup, dawnego partnera z lekcji fechtunku. Kiedy podszedł, uśmiechnął się do niej mechanicznie, bezosobowo i nie wyglądał jakby chciał się zatrzymać i porozmawiać. Odkąd dość ostro odrzuciła jego propozycję weekendowego wypadu do miasta przyjemności, przy okazji nieczęstych spotkań odnosił się do niej sztywno i poprawnie. Był przecież synem diuka i wiedział, jak się zachować dostawszy kosza.
Polliex wiedział także, jak się zachować, kiedy młoda kobieta, niegdyś traktująca go z pogardą, później wskazuje swoim zachowaniem, że jego uwaga nie byłaby niemile widziana. Keltryn powitała go bardzo ciepło, w sposób, którego nie powinien źle zinterpretować, a kiedy zaczęła mówić o Morpin Wysokim, tunelach mocy, lustrzanych zjeżdżalniach i molochach i wyraziła żal, że od czasu przyjazdu na Górę Zamkową nie miała okazji tam zawitać, odpowiedział gładko i nie zdradzając zaskoczenia.
Polliex był bardzo przystojny, a jego dworne, doskonałe maniery były nader przyjemne w porównaniu z niezdarnym, chłopięcym Audharim czy twardym, rygorystycznym Dinitakiem. Trzy dni i noce, które spędziła z nim w Morpin Wysokim, wypełnione były przyjemnością i zachwytem. Zastanawiała się tylko, dlaczego co chwilę łapała się na tym, że nie potrafi w pełni cieszyć się wszystkim, co Polliex miał jej do zaoferowania. I dlaczego myśli o Dinitaku wciąż zakradały się do jej umysłu, nawet teraz, nawet tutaj, nawet, kiedy była z kimś innym. Skończyła z Dinitakiem! A jednak… Ach, niech go! Niech go!
8
W Thilambaluc, średniej wielkości mieście leżącym czterysta mil dalej po drodze do Alaisor, Dekkeret przypomniał sobie, że Prestimion opowiedział mu, co robił we wczesnych dniach swoich rządów, wychodząc w przebraniu na targowisko, posłuchać, co ludzie mówią. Prestimion mówił, że Koronalowi czasem przydawało się posłuchać z pierwszej ręki co mówi się na targowisku. Zamek był za daleko od ziemi, żeby zapewnić dobry widok na świat.
Poszedł z nim tylko Dinitak. Wymknęli się w porannej ciszy, Dekkeret nikomu ze służby nie przyznał się, co zamierza. Fulkari tego dnia czuła się nie najlepiej i wróciła do pokoju. Jej także Dekkeret nie powiedział o tej eskapadzie.
Choć Prestimion opowiedział mu, że na podobne wyprawy korzystał nawet z peruk i fałszywych wąsów, Dekkeret nie widział powodu, by uciekać się do takich podstępów. Prestimion wyglądał bardzo charakterystycznie z powodu uderzającego kontrastu pomiędzy jego wyjątkowo mizerną posturą i porażająco królewską, przytłaczającą niemal osobowością i z tego powodu ryzykował, że może zostać rozpoznany przez kogoś, kto nie miał okazji widzieć go nawet na portrecie. Sam wyraz jego oczu zdradzał, kim jest.
Za to Dekkeret nie uważał, że tak daleko od Zamku ktoś mógłby go poznać. Wciąż jeszcze nie wybito monet z jego podobizną, zresztą kto rozpoznałby Koronala na podstawie stylizowanej podobizny na monecie? Portrety, które wystawiono niemal w każdym oknie nie były szczególnie realistyczne, Dekkeret z trudem rozpoznawał na nich samego siebie. Ubrany w biedny, codzienny strój, pożyczony od jednego z komuchów z królewskiej świty, z wciśniętą na głowę bezkształtną, filcową czapką, wyglądał jak każdy potężnie zbudowany, wędrowny robotnik; duży prostaczek, szukający pracy przy naprawie dróg albo wycince lasów lub czymkolwiek, nadającym się dla mężczyzny jego rozmiaru i siły. Nikt nie zwracał na niego większej uwagi. A już zwłaszcza nikt nie miał powodu rozpoznać Dinitaka Barjazida.
Targowisko w Thilambaluc było owalne, przedzielone na pół brukowaną drogą. W jego obrębie panował chaos, stoiska tłoczyły się jedno przy drugim. We wschodniej części handlowano warzywami i owocami, stały stoły rzeźników zawalone stosami mięs i ociekające krwią. Przez okolicę, gdzie sprzedawano ciasteczka i pieniste napoje przechodziło się do stołów z tanimi ubraniami, a dalej stał rząd przenośnych rusztów, przy których uwijali się wszędobylscy liimeńscy sprzedawcy kiełbasek.
Po drugiej stronie drogi handlowano jeszcze bardziej zróżnicowanym towarem: można tam było znaleźć beczki i worki przypraw i suszonych mięs, zbiorniki z żywymi rybami, stoiska pełne prostych, błyszczących naszyjników i bransoletek, stosy używanych, podniszczonych i postrzępionych książek i pamfletów, wysokie na dziesięć albo i dwanaście stóp góry wiklinowych krzeseł i rachitycznych, lakierowanych stolików, garnki, patelnie i inne utensylia kuchenne; a także zaułek, gdzie popisywali się żonglerzy i artyści, inny, w którym wystawili stoły skrybowie i jeszcze inny, gdzie swoje wyroby zachwalali magowie i czarnoksiężnicy. Zarówno sprzedawcy, jak i kupujący stanowili mieszankę ras, wielu było łuskowatych Ghayrogów, sporo Hjortów o ciałach w kolorze popiołu, a od czasu do czasu przez tłum przedzierał się rosły Skandar albo Su-Suheris.
Dekkeret nie pamiętał, kiedy ostatnio był na publicznym targowisku. Fascynowała go bogato pleciona tkanina tego miejsca. Tu było tak tłumnie, tak gwarno. Z trudem przywoływał wspomnienie z dzieciństwa, że targowisko w Normork było większe, handlowano tam lepszymi towarami, sprzedający byli lepiej ubrani, ale oczywiście Normork było miastem Góry Zamkowej, a to było nieważne miasteczko pośrodku niczego.