Выбрать главу

Teraz Prestimion także trzymał się za brzuch ze śmiechu. Nigdy nie spodziewałby się takiego popisu po szorstkim Gialaurysie.

Kiedy przeszła im wesołość, Septach Melayn zapytał poważnie:

— Jak sądzisz, Prestimionie? Czy Dekkeret naprawdę wyląduje w Piliploku, tak, jak mówi Gialaurys? Może się z tym wiązać sporo trudności.

— Ze wszystkim, co zrobimy, mogą wiązać się trudności — odparł Prestimion i znowu spochmurniał, myśląc o wojnie, którą sam tak bardzo chciał rozpocząć.

Pięknie i odważnie było wołać, że zamieszanie powodowane przez Sambailidów i ich złowrogiego doradcę musi się skończyć. Prestimion nie miał jednak pojęcia, jak dużym poparciem cieszyli się w Zimroelu. A co, jeśli Mandralisca zdołał już zebrać milionową armię, która obroni zachodni kontynent przez atakiem Koronala? Albo i pięciomilionową? Jak Dekkeret zdoła zebrać wojsko, które będzie mogło równać się z taką siłą? Jak przetransportuje je do Zimroelu? Czy to w ogóle możliwe? A jeśli tak, to jakim kosztem? Broń, statki, zapasy…

I jeszcze sama inwazja… Choć kiedy Gialaurys mówił o silnych mężach z Piliploku, którzy wyłamią mizerne bramy Ni-moya, oczy lśniły mu entuzjazmem, nie zaraził nim Prestimiona. Ni-moya było jednym z cudów świata. Czy warto było zburzyć to niezrównane miasto tylko po to, by utrzymać obecny system praw i władców?

Nie mógł pozwolić sobie na zwątpienie, że wojna była konieczna i nieunikniona. Mandralisca był niczym zaraza, która spada na świat i jeśli się jej nie wytępi, będzie się rozprzestrzeniać bez końca. Nie można go było tolerować, nie można go było obłaskawić, musiał więc zostać zniszczony.

Prestimion zastanawiał się ponuro, czy przyszłe pokolenia mu to wybaczą. Chciał, żeby jego panowanie było uznane za złoty wiek. Zrobił co mógł, by to osiągnąć. A mimo to lata jego władzy znaczyły kolejne katastrofy: wojna z Korsibarem, plaga szaleństwa, rewolta Dantiryi Sambaila… W tej chwili wyglądało na to, że ostatnią rzeczą, którą osiągnie za swoich rządów będzie albo zniszczenie Ni-moya, albo podział spokojnego do tej pory świata na dwa wrogie królestwa.

Jedno i drugie wydawało mu się równie ohydne, ale w owej chwili Prestimion przypomniał sobie o swoim bracie, Teotasie, tak przerażonym, że znalazł się na progu samobójstwa, w panice pełzającym po jednym z parapetów Zamku. O swojej córeczce, Tuanelys, skulonej ze strachu we własnym łóżku. I o nie wiedzieć ilu przypadkowych ludziach na całym Majipoorze, niewinnych ofiarach podłości Mandraliski.

Nie. Trzeba było to zrobić, niezależnie od kosztów. Prestimion zmusił się, by otoczyć duszę twardą skorupą tej pewności.

Gialaurys i Septach Melayn już nie mogli doczekać się wspaniałej kampanii, która ukoronuje ich życia. I, jak zawsze, kłócili się. Prestimion usłyszał, jak Septach Melayn, z błyszczącymi oczami, mówi:

— Mój drogi przyjacielu, cały pomysł z lądowaniem w Piliploku jest idiotyczny. Wydaje ci się, że Mandralisca nie zgadnie, że właśnie tam się pojawimy? A Piliplok jest najłatwiejszym do obrony portem na świecie. Na nabrzeżu będzie na nas czekać pół miliona zbrojnych, a rzekę zablokuje tysiąc okrętów. Nie, mój słodki Gialaurysie, musimy wylądować daleko na południu. Ja mówię, że w Gihornie. Gihornie!

Gialaurys skrzywił się pogardliwie.

— Gihorna to pustkowie, ponure bagno, niezamieszkałe i ze wszech miar ohydne. Nawet Zmiennokształtni się do niego nie zbliżają. Mandralisca nie będzie go nawet musiał umacniać. Nasi ludzie utoną w błocie, kiedy tylko wysiądą z pojazdów.

— Wręcz przeciwnie, drogi Gialaurysie. Właśnie dlatego, że Gihorna jest tak nieprzyjemna, Mandralisca nie będzie podejrzewał, że tam wylądujemy. A możemy to zrobić i zrobimy. I wtedy…

— I wtedy będziemy maszerować na północ przez wiele tysięcy mil, aż do Piliploku, którego według twojej teorii powinniśmy unikać, bo to miasto łatwe do obrony i będzie tam na nas czekać armia Mandraliski. Możemy też ruszyć na zachód i próbować dotrzeć do Ni-moya przez mroczne dżungle rezerwatu Zmiennokształtnych. Naprawdę tego chcesz, Septachu Melaynie? Narazić całą armię na nieznane niebezpieczeństwa Piurifayne? To szaleństwo! Wolę raczej po prostu wylądować w Piliploku i walczyć, jeśli to będzie konieczne. Jeśli ruszymy przez dżunglę, wyskoczą na nas ci plugawi Metamorfowie i…

— Natychmiast przestańcie, obydwaj! — szczeknął Prestimion tak ostro, że Septach Melayn i Gialaurys spojrzeli na niego ze zdumieniem. — Cała ta kłótnia nie ma żadnego sensu. Armią, która wyruszy na wojnę, dowodzi Dekkeret. Nie wy. Nie ja. To on będzie decydował o strategii.

Wciąż się na niego gapili. Obaj wyglądali na wstrząśniętych i to nie tylko z powodu ostrego tonu, którym do nich przemówił. Sądził, że raczej zaszokowało ich, iż zrzekał się dowództwa. Przerwanie dyskusji stwierdzeniem, że tak istotna kwestia znajduje się poza jego jurysdykcją było niepodobne do Prestimiona, którego znali. Sam się sobie dziwił.

Ale teraz to Dekkeret, nie Prestimion, był Koronalem. To Dekkeret będzie musiał prowadzić tę wojnę, to on wymyśli, jak najlepiej to zrobić. Prestimion, jako zwierzchni monarcha mógł mu doradzać i zamierzał to robić. Ale to na Dekkerecie spoczywała ostateczna odpowiedzialność za powodzenie i dlatego to do niego należało ostatnie słowo w kwestii strategii.

Prestimion powtarzał sobie, że to go cieszy. Że tego wymagał od niego liczący stulecia system rządów, który tak doskonale sprawdzał się od ustalenia przez Pontifexa Dvorna. Póki Dekkeret, którego wybrał Koronalem, będzie toczył wojnę dzielnie i efektywnie, sam Prestimion, jako Pontifex, powinien pozostawać w cieniu. Nie było wątpliwości, że Dekkeret sobie poradzi.

— Wina, panowie? — zaproponował ciszej.

Ktoś zapukał do drzwi. Septach Melayn poszedł otworzyć.

To była lady Varaile, która wcześniej poszła zajmować się dziećmi. Tuanelys wciąż niepokoiły sny, a i sama Varaile wyglądała na zmartwioną i zmęczoną, jakby gwałtownie się postarzała. Sam jej widok wystarczył, by w Prestimionie na nowo wybuchł gniew. Gdyby tylko nadarzyła się okazja, zabiłby Mandraliskę gołymi rękoma.

Varaile trzymała kartkę papieru.

— Otrzymaliśmy wiadomość od Dekkereta — powiedziała. — Jest w Klai, to mniej niż dzień drogi stąd. Ma nadzieję dołączyć do nas jutro.

— Dobrze — odpowiedział Prestimion. — Znakomicie. Czy napisał coś więcej?

— Tylko że przesyła Pontifexowi wyrazy miłości i szacunku i nie może doczekać się spotkania.

— Ja również — powiedział Prestimion ciepło.

Nagle zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo wymęczyła go odpowiedzialność wynikająca z wielkiej władzy i jak bardzo zaczął polegać na młodzieńczym wigorze i sile Dekkereta. Tak, dobrze będzie go zobaczyć. A już zwłaszcza dobrze będzie odkryć, jak Dekkeret planuje poradzić sobie z kryzysem. To nie moje zadanie, a jego, pomyślał Prestimion, i jakże mnie to cieszy!