„Przyjdzie czas, kiedy będziesz pragnął zostać Pontifexem”, powiedział mu kiedyś Confalume w swoich pokojach w Labiryncie na kilka dni przed śmiercią. Tak. I ten czas właśnie nadszedł. Po raz pierwszy Prestimion do głębi duszy zrozumiał, co Confalume miał wtedy na myśli.
12
Dekkeret po raz ostatni był w Stoien w drugim czy trzecim roku rządów Prestimiona jako Koronala. Był wtedy młodym, entuzjastycznym chłopakiem, nowym w kręgach władzy Góry Zamkowej i nie spodziewał się ani przez chwilę, że sam zostanie Koronalem. Stoien budziło w nim stare wspomnienia i nie były one najmilsze.
Przez te wszystkie lata pamiętał dziwne, niezapomniane piękno miasta, położonego w cudownym punkcie Półwyspu Stoienzar, gdzie na setki mil rozciągały się wspaniałe, białe plaże. Stoien wcale się nie zmieniło. Niebo nad nim pozostawało bezchmurne. Ciekawe budynki, wznoszące się z płaskiego półwyspu na sztucznych platformach, liczących sobie od dziesięciu do kilkuset stóp oszałamiały swoim pięknem jak kiedyś; bogata roślinność, wszechobecne gęstwiny krzewów, kwitnące indygiem, topazem i szafirem, kobaltem, burgundem i cynobrem wypełniały duszę zachwytem. Zniszczenia, spowodowane przez obłąkanych w chaosie plagi szaleństwa, zostały już dawno naprawione.
Ale to w Stoien Dekkeret po raz ostatni widział swojego drogiego przyjaciela i mentora, Akbalika z Samivole, który był jego przewodnikiem od najwcześniejszych lat życia na Zamku. Akbalika, którego Dekkeret kochał bardziej, niż jakiegokolwiek innego mężczyznę na świecie, nawet Prestimiona. Który zapewne, gdyby żył, byłby teraz Koronalem. To właśnie tutaj, do Stoien, Akbalik przybył kulejąc i cierpiąc z powodu ukąszenia błotnego kraba, którego doznał podczas polowania na Dantiryę Sambaila w parujących dżunglach na południe od miasta i które niedługo potem miało go zabić.
— Ta rana to nic wielkiego — powiedział Akbalik Dekkeretowi, gdy ten przybył do Stoien po podróży na Wyspę, gdzie wiózł pilną wiadomość dla Lorda Prestimiona. — Zagoi się.
Być może Akbalik wiedział, że tak się nie stanie, bo wymusił na Dekkerecie przysięgę, żeby sprzeciwił się, jeśli Lord Prestimion zechce wystawić swoje życie na niebezpieczeństwo, na przykład ścigając Dantiryę Sambaila po dżungli, w której Akbalik odniósł ranę. „Nieważne, jak bardzo go rozgniewasz, nieważne, jak zagrozi to twojej karierze, musisz powstrzymać go przed tak pochopnym działaniem”. Dekkeret przysiągł, że to zrobi, choć czuł, że mówienie takich rzeczy Koronalowi powinno być zadaniem Akbalika. Wtedy Akbalik wyruszył na wschód przez Alhanroel, eskortując lady Varaile — która podówczas była w ciąży z pierwszym synem, Taradathem — na Górę Zamkową. Zdążył dotrzeć tylko do Sisivondal w głębi lądu, potem zabiła go trucizna.
To wszystko wydarzyło się dawno temu. Teraz wiatr fortuny uczynił Koronalem Dekkereta. Księcia Akbalika pamiętali tylko ludzie w średnim wieku. Jedynym księciem Akbalikiem, o którego istnieniu wiedziała większość ludzi był drugi syn Prestimiona, nazwany tak, by uczcić pamięć zmarłego przyjaciela. Widok dziwnych, cudownych wież Stoien przywoływał wspomnienia o pierwszym Akbaliku, spokojnym, szpakowatym mężu, który znaczył dla Dekkereta tak wiele. Koronala ogarnął wielki smutek.
Co gorsza, rodzina Prestimiona zajmowała te same kwatery, co poprzednim razem: królewski apartament w Kryształowym Pałacu i tam również umieszczono Dekkereta i jego towarzyszy. Nic nie mogło lepiej przypomnieć ostatnich, potwornie męczących chwil wojny przeciwko Dantiryi Sambailowi, kiedy to Prestimion z użyciem hełmu Barjazidów zaatakował prokuratora z tego właśnie budynku. Pomagali mu wtedy Dinitak, Maundigand-Klimd, lady Therissa i sam Dekkeret.
Właściwie nie było innego wyjścia. Kryształowy Pałac był najbardziej reprezentacyjnym budynkiem Stoien, jedynym miejscem odpowiednim dla monarchy. W tym wypadku — dla pary monarchów, ponieważ i Koronal, i Pontifex znajdowali się w Stoien w tej samej chwili. Nigdy wcześniej to się nie wydarzyło. Po dziesięciu minutach spędzonych w mieście Dekkeret odkrył, że ta sytuacja wzbudziła wśród urzędników taką panikę i chaos, że pewnie do końca życia będą je odchorowywać.
Dekkeret i jego świta przybyli dość późnym wieczorem. Koronal był nieco zaskoczony wiadomością, że Prestimion chce się z nim widzieć natychmiast. Podróż wzdłuż wybrzeża z Alaisor była męcząca, Dekkeret nie spodziewał się, że Prestimion tak szybko dotrze z Wyspy Snu na kontynent, dlatego też Koronal wybłagał sobie godzinę czy dwie przerwy, na to choćby, by przed spotkaniem z Pontifexem zmyć z siebie kurz drogi.
Fulkari zastanawiała się, czy natychmiastowa rozmowa faktycznie jest potrzebna.
— Czy to naprawdę takie pilne? Nie możemy najpierw zjeść kolacji i się przespać?
— Być może w Zimroelu stało się coś, o czym powinienem wiedzieć — powiedział Dekkeret. — Choć nie sądzę. Kochanie, Prestimion po prostu taki jest. Dla niego wszystko jest pilne. Jest najbardziej niecierpliwym człowiekiem na świecie.
Niechętnie przyjęła to wyjaśnienie. Dekkeret wykąpał się i poszedł na górę, do pokoi Prestimiona. Czekali tam na niego także Septach Melayn i Gialaurys. Tego się nie spodziewał.
Nie spodziewał się też tempa, z jakim Prestimion przeszedł do sedna ich spotkania. Pontifex objął go ciepło, tak jak ojciec mógłby obejmować dawno niewidzianego syna, ale prawie natychmiast weszli w dyskusję o sprawach w Zimroelu. Prestimion niemal nie słuchał o podróży Dekkereta przez kontynent, o jego dziwnych przygodach w Shabikant i Thilambaluc i innych przystankach po drodze na zachód. Zadał może ze trzy szybkie pytania, przerywał Dekkeretowi w połowie każdej odpowiedzi i już rozmawiali o Mandralisce i Pięciu Lordach, i o rozwiązaniu kryzysu.
Dekkeret szybko dowiedział się, że rozwiązaniem Prestimiona było wysłanie za morze olbrzymiej armii, dowodzonej osobiście przez Koronala Dekkereta i przywrócenie porządku choćby siłą.
— Musimy wreszcie złamać Mandraliskę, i to tak, żeby już nigdy się nie podniósł — oświadczył Prestimion. Kiedy to mówił, przeszedł niezwykłą przemianę. Jego zielone oczy lśniły teraz lodowatą furią, której Dekkeret nigdy w nich nie widział, wąskie usta wykrzywiał paskudny grymas, nozdrza rozdymał mu zdumiewający, mściwy szał. — Nie chcę tutaj żadnych niedomówień. Mamy go zniszczyć za wszelką cenę, jego i wszystkich, którzy za nim pójdą. Póki ten człowiek oddycha, nie ma nadziei na pokój na świecie.
Prestimion przemawiał agresywnym, nie znoszącym sprzeciwu, strasznym tonem. Dekkeret był tym zszokowany, choć bardzo starał się ukryć te uczucia przed Pontifexem. Prestimion na pewno wiedział lepiej, niż ktokolwiek na Majipoorze, czym była wojna domowa. A mimo to drżał z ledwo powstrzymywanego gniewu i polecał Koronalowi podpalić Zimroel, jeśli będzie to konieczne do zdławienia rebelii Sambailidów.
Może źle go zrozumiałem, łudził się Dekkeret.
Może w ogóle nie ma na myśli wojny, a tylko wielki pokaz imperialnej siły, a pod jego osłoną będzie można łatwo otoczyć i usunąć Mandraliskę.
To sam Dekkeret kilka miesięcy temu zasugerował, że powinien udać się do Zimroelu i położyć kres niepokojom, które miały tam miejsce. Prestimion zgodził się, że to dobry pomysł. Dekkeret rozumiał jednak, że obaj mieli na myśli coś w stylu Wielkiej Procesji: oficjalną wizytę Koronala na zachodnim kontynencie, wielkie widowisko, dzięki któremu przypomni mieszkańcom Zimroelu o starożytnym przymierzu, utrzymującym świat w pokoju. Podczas tej wizyty Dekkeret mógłby ocenić liczebność sił Mandraliski i podjąć — polityczne, dyplomatyczne — kroki, by bunt zakończyć, korzystając ze swojej potęgi i autorytetu.