Teraz jednak Prestimion mówił o wysłaniu armii — wielkiej armii — do Zimroelu, by rozprawić się z Mandraliską.
O ile Dekkeret pamiętał, nigdy wcześniej nie było mowy o desancie na Zimroel. Kiedy Prestimion przestał myśleć o pokojowym rozwiązaniu i postanowił wypowiedzieć rebeliantom otwartą wojnę? Dekkeret zastanawiał się, co tak gwałtownie zmieniło nastawienie Pontifexa. Nikt nie miał większych od niego powodów, by nienawidzić wojny, a mimo to… mimo to… jego spojrzenie… gniewny ton… czy można było wątpić, co ma na myśli? Prestimion wyraźnie mówił: „Będzie wojna. I to ty będziesz ją dla nas prowadził”. Brzmiało to jak rozkaz, bezpośrednie polecenie od zwierzchniego monarchy.
Dekkeret zastanawiał się, jak sobie z tym poradzi.
Nie było wątpliwości, że Mandraliskę trzeba było usunąć. Ale czy wojna była jedynym rozwiązaniem? Dekkeret poczuł, że w jego umyśle buzują sprzeczności. Jak każdej rozsądnej istocie wojna jawiła mu się jako coś ohydnego. Nigdy nie przypuszczał, że jego rządy, jak Prestimiona, rozpoczną się na polu bitwy.
Szukał spojrzeniem pomocy Septacha Melayna i Gialaurysa, ale mięsista twarz tego drugiego była nieruchoma, jak wykuta w kamieniu maska lodowatej determinacji. Swobodny i wesoły Septach Melayn również wyglądał dziwnie poważnie. Dekkeret zrozumiał, że obaj nastawieni byli na wojnę. Może ci dwaj najdawniejsi przyjaciele Prestimiona sami go do niej namawiali.
Dekkeret przemówił ostrożnie, z nadzieją, że Prestimion nie wyłapie dwuznaczności w jego zdaniu:
— Przysięgam, wasza wysokość, że zrobię, co będzie konieczne, by przywrócić pokój i prawo w Zimroelu.
Prestimion skinął głową. Był teraz spokojniejszy, mniej zarumieniony, niż chwilę wcześniej, opuściła go część napięcia.
— Pewien jestem, że tak zrobisz, Dekkerecie. A jaki dokładnie masz plan?
— Opracuję go najszybciej, jak się da, wasza wysokość — więcej dwuznaczności, ale Prestimion nie był nią zaniepokojony. — Niemądrze byłoby podejmować teraz pochopne decyzje. Śmierć twojego brata zostawiła mnie bez Wysokiego Doradcy, a nie miałem jeszcze ochoty wybrać nowego. Z tego względu, wasza wysokość…
— Traktujesz mnie dziś nader oficjalnie, Dekkerecie.
— Tak, ponieważ omawiamy ważne sprawy, dotyczące wojny i pokoju. Przyjaźnimy się od wielu lat, ale jesteś też moim Pontifexem, Prestimionie. I — wskazał Septacha Melayna — znajdujemy się w towarzystwie twojego Wysokiego Rzecznika.
— Tak. Tak, oczywiście. To są poważne sprawy i poważny ton jest bardzo na miejscu. Dekkerecie, przemyśl to przez kilka dni — po raz pierwszy w ciągu tego spotkania Prestimion się uśmiechnął. — Ale niech droga, którą wybierzesz, pozwoli nam pozbyć się Mandraliski.
Kiedy Dekkeret wrócił do pokoju, położonego o piętro niżej niż apartamenty Prestimiona, Fulkari natychmiast zauważyła, jakie wrażenie zrobiło na nim spotkanie z Pontifexem. Prędko nalała mu wina i kiedy pił, czekała, co powie.
Wreszcie powiedziała:
— Kłopoty, prawda?
— Na to wygląda.
Ledwo zmuszał się do mówienia. Trochę kręciło mu się w głowie ze zmęczenia, z głodu, z wysiłku, który kosztowało go to dziwne, pełne napięcia spotkanie.
— W Zimroelu?
— W Zimroelu.
Fulkari patrzyła na niego dziwnie. Nigdy wcześniej nie widział w jej pięknych, szarych oczach tak głębokiego zaniepokojenia. Rozumiał, że musi wyglądać strasznie. Całe ciało miał napięte. Za oczami czuł bolesne łomotanie. Bolały go mięśnie szczęki, pewnie od nieszczerych uśmiechów. Wziął z jej rąk drugi kielich i wypił równie szybko, jak pierwszy.
— Czy w ogóle chcesz o tym rozmawiać? — spytała łagodnie po chwili ciszy.
— Nie. Nie mogę. Nie mogę, Fulkari. To sprawy wagi państwowej.
Dekkeret podszedł do okna i stanął plecami do niej, patrząc w noc. Przed nim leżało całe tajemnicze piękno Stoien, smukłe budynki na ceglanych postumentach, w oddali wznoszące się sztuczne wzgórza, oszałamiające bogactwo tropikalnej roślinności. Fulkari milczała, stojąc gdzieś po drugiej stronie pokoju. Wiedział, że zranił ją ostrym słowem. W końcu była towarzyszką jego życia. Nie była jeszcze jego żoną, ale nią zostanie, kiedy tylko napięcie wynikające z tego niespodziewanego kryzysu ustąpi na wystarczająco długo, by dało się wyprawić królewskie wesele. Tymczasem on odezwał się do niej, jakby była tylko zabawką na jedną noc, z którą nie można było podzielić się choć słowem na temat tego, co działo się pomiędzy Pontifexem i Koronalem. Zrozumiał, że kazał jej dźwigać całe brzemię bycia małżonką Koronala, ale nie wtajemniczył jej w wyzwania, które to zadanie ze sobą niosło.
Pozwolił, by minęło parę chwil.
Potem powiedział:
— Dobrze. Nie ma sensu tego przed tobą ukrywać. Prestimion jest tak wściekły przez całą tę sprawę z Mandraliską, przez jego bunt, że chce go zakończyć siłą. Mówi, że wyśle na Zimroel armię, by go zdławić. O ile dobrze go zrozumiałem, nie zamierza nawet postawić ultimatum, po prostu zaatakuje.
— A ty się nie zgadzasz, tak?
Dekkeret odwrócił się do niej.
— Oczywiście, że się nie zgadzam! Jak myślisz, kto miałby prowadzić tę armię? Kto byłby odpowiedzialny za wysłanie wojsk do Piliploku i w górę rzeki, do Ni-moya? Nie Prestimion, Fulkari. Nie Prestimion stanie pod bramami Ni-moya i zażąda ich otwarcia, nie on je wyważy, jeśli nie zostanie wysłuchany.
Patrzyła na niego spokojnie, nieruchomo. Kiedy przemówiła, głos miała spokojny.
— Oczywiście. Rozumiem, że to należy do Koronala.
— A myślisz, że mieszkańcy Zimroelu powitają najeźdźców z otwartymi ramionami, miłością i pocałunkami?
— Zgadzam się, Dekkerecie, to będzie paskudna sprawa. Ale jaki masz wybór? Wiem trochę z tego, co mówił ci Dinitak, wiem o hełmie, którego używa ten Mandralisca, wiem, co nim robi i jak podpuścił tych pięciu braci, by ogłosili niepodległość Zimroelu. Co innego może Pontifex zrobić w obliczu otwartego buntu, jeśli nie wysłać armię, by się z nim uporała? A jeśli będą ofiary… cóż, kto może temu zapobiec? Trzeba zachować wspólnotę.
Teraz to on gapił się na nią.
Widział Fulkari taką, jak nigdy wcześniej. Lady Fulkari z Sipermit, kobietę z arystokracji, której przodkowie pochodzili od Lorda Makhario. Oczywiście nie widziała nic złego w zdławieniu rebelii Sambailidów siłą. Dotarło do niego nagle, że po wszystkich latach na Zamku, po tym, jak został Koronalem, po raz pierwszy naprawdę widział największą różnicę pomiędzy arystokratami z Góry a prostaczkiem jak on sam.
Nie wspomniał o tym jednak. Powiedział po prostu:
— Nie chcę wypowiadać wojny mieszkańcom Zimroelu. Nie chcę zabijać niewinnych, palić miast i wiosek, nie chcę burzyć murów Ni-moya.
— A Mandralisca?
— Trzeba go powstrzymać. „Zniszczyć”, jeśli mam użyć słów Prestimiona. Chcę jednak znaleźć inny sposób, by to osiągnąć, inny niż otwarta wojna z mieszkańcami Zimroelu — Dekkeret spojrzał na kredens, na wino, ale postanowił nie pić trzeciego kielicha. — Poślę po Dinitaka. Muszę z nim porozmawiać.
— Teraz? — zapytała Fulkari, patrząc na niego z udawanym przerażeniem.
— Udzieli mi bezcennych rad. Jest najbliżej bycia Wysokim Doradcą ze wszystkich, którzy mnie otaczają.
— Masz jeszcze mnie. A ja udzielę ci następującej wysokiej rady: przyjechaliśmy tu dwie i pół godziny temu, może więcej, i nie mieliśmy nawet czasu, by coś zjeść. Jedzenie jest dobre, gdy jest się głodnym. Jedzenie jest ważne. Jedzenie jest przyjemne.