Выбрать главу

— W takim razie niech do nas dołączy.

— Nie, Dekkerecie. Nie.

— Cóż to? Czyżbyś mi się otwarcie sprzeciwiała? — jej upór raczej go bawił, niż irytował.

W oczach Fulkari także błyszczało rozbawienie.

— Można to tak nazwać. Poza tym pokojem jesteś Koronalem, to prawda, ale tutaj… tutaj… och, Dekkerecie, nie bądź głupi! Nie możesz być Koronalem w każdej sekundzie życia! Nawet Koronal musi wypocząć po całodziennej podróży. Jesteś teraz zbyt zmęczony, by myśleć z sensem albo dyskutować z Dinitakiem. Niech nam przyniosą kolację. A potem chodźmy do łóżka — teraz w jej oku był inny błysk. — Prześpij się z tym. Módl się o pożyteczny sen. Rano porozmawiasz z Dinitakiem.

— Ale Prestimion chce…

— Cicho — przykryła mu usta dłonią. Przytuliła się do niego, a on objął ją wbrew sobie i zatopił się w jej uścisku. Ich usta spotkały się. Jego ręce wędrowały po jej smukłych plecach.

Fulkari ma rację, pomyślał. Nie muszę być Koronalem w każdej sekundzie życia.

Dinitak może zaczekać. Prestimion może zaczekać. Mandralisca też poczeka.

Tej nocy, gdy Dekkeret spał, z głębokiej studni jego ducha wypłynęły na powierzchnię fragmenty wspomnień i zaczęły tańczyć w jego umyśle. Luźne strzępy niedawnej przeszłości próbowały połączyć się w sensowną całość.

Jest w Shabikant, klęczy przed dwoma wróżebnymi drzewami, pradawnymi drzewami Słońca i Księżyca. Dobiega z nich słabiutki dźwięk, odległy, szeleszczący odgłos, jakby po trwającej wiele wieków ciszy drzewa próbowały zebrać siły i przemówić do nowego króla, przekazać mu coś, co musi wiedzieć.

Jest w Kesmakuran, na grobie Dvorna, pierwszego Pontifexa. Klęczy przed wielkim pomnikiem pradawnego monarchy, słodki dym z ziół płonących w zagłębieniu przed nim wypełnia jego płuca i wdziera się do umysłu. Zamyka oczy i słyszy głos w głowie, przemawiający dziwnie, bez słów i zanim zamienia się w pozbawione znaczenia bum, bum, bum, mówi mu, że wprowadzi wielkie zmiany, niemal tak wielkie, jak te, których dokonał Dvorn, tworząc Pontyfikat.

Jest na targu w Thilambaluc, z Dinitakiem. Jarmarczny astrolog przepowiada przyszłość Dinitaka za pięćdziesiąt wag, ale ledwo zaczyna, nagle wytrzeszcza oczy w szoku i przerażeniu, wciska monety Dinitaka z powrotem do jego rąk, mówi, że nie jest w stanie nic przepowiedzieć, że nie weźmie jego pieniędzy i ucieka.

— Nie rozumiem — mówi Dinitak. — Jestem aż taki straszny? Co on zobaczył?

Pierwszego dnia rządów chodzi samotnie po Zamku, stoi przed salą sądową, którą zbudował Prestimion, a mag Su-Suheris, Maundigand-Klimd, przychodzi i prosi go o prywatną audiencję. Mówi mu, że miał tajemnicze objawienie, w którym widział Potęgi Królestwa zebrane przed Tronem Confalume’a i odprawiające jakiś ważny rytuał. W wizji Su-Suherisa poza Pontifexem, Koronalem i Panią Wyspy obecna jest czwarta Potęga. Dekkeret tego nie rozumie, jak może istnieć czwarta Potęga Królestwa? Maundigand-Klimd mówi:

— Muszę dodać jeszcze jedno, mój panie.

Su-Suheris mówi, że nieznana, czwarta Potęga posiada wzorzec członka rodziny Barjazidów.

Te fragmenty wspomnień krążyły w kółko i w kółko w śniącej pamięci Dekkereta, aż wreszcie połączyły się w jedno i wzór stał się jasny… Tajemniczy, odległy dźwięk, dochodzący spomiędzy korzeni wróżebnych drzew, słowa bez słów posągu pierwszego Pontifexa, strach w oczach astrologa z targu, wizja Maundiganda-Klimda…

Tak.

Dekkeret usiadł, całkowicie obudzony, tak przytomny, jak nigdy wcześniej. Serce mu waliło, pot lał się z każdego pora skóry.

— Czwarta Potęga! — krzyknął. — Król Snów! Tak! Tak!

Leżąca obok niego Fulkari poruszyła się i otworzyła oczy.

— Dekkeret? — zapytała nieprzytomnie. — O co chodzi? Czy coś się stało?

— Wstawaj! Umyj się, ubierz, Fulkari! Muszę natychmiast porozmawiać z Dinitakiem.

— Jest środek nocy. Dekkerecie, obiecałeś…

— Obiecałem, że się z tym prześpię, że będę modlił się o pożyteczny sen. Tak zrobiłem i miałem sen. Przyniósł mi coś, co nie może czekać do rana — wyskoczył z łóżka i szukał szaty. Fulkari siedziała, mrugała, tarła oczy, mamrotała do siebie. Pocałował ją lekko w czubek nosa i wyszedł na korytarz, szukać nocnego ochmistrza.

— Wezwijcie do mnie Dinitaka Barjazida! — wołał. — Ma tu być zaraz!

Dinitak pojawił się niemal natychmiast. Był w pełni ubrany i całkowicie przytomny. Dekkeret zastanawiał się, czy przyjaciel w ogóle spał. Dinitak był ascetą, pewnie uważał sen za stratę czasu.

— Wezwałbym cię zaraz po spotkaniu z Prestimionem — zaczął Dekkeret — ale Fulkari namówiła mnie, żebym poczekał, aż trochę odpocznę. Dobrze zrobiłem.

Szybko streścił Dinitakowi rozmowę z Prestimionem. Dinitak w ogóle nie wyglądał na zdziwionego, nie zaskoczyła go ani nieskrywana nienawiść Pontifexa do Mandraliski, ani jego pragnienie, by zdławić powstanie Sambailidów siłą. Powiedział, że dokładnie tego można było się spodziewać po kimś, kto został przez ten klan tak doświadczony, jak Prestimion.

— Powiem wprost, pomysł wypowiedzenia wojny Zimroelowi napawa mnie obrzydzeniem — oświadczył Dekkeret. — Lady Taliesme na pewno też będzie przeciwna. Zdaje mi się, że w głębi duszy Prestimion uważa podobnie.

— Możesz mieć rację. Nie kocha wojny.

— Ale ataki na jego własną rodzinę tak nim wstrząsnęły, że zniszczenie Mandraliski stało się jego najwyższym priorytetem i nie obchodzi go, jak się to dokona. Powiedział mi „Płyń do Zimroelu, Dekkerecie. Weź że sobą największą armię, jaką zdołasz zebrać. Doprowadź sytuację do porządku. Zniszcz Mandraliskę”. Chce wojny, Dinitaku. A ja mam nadzieję, że wpłynę na niego, by zmienił zdanie.

— Myślę, że nie przyjdzie ci to łatwo.

— Też tak sądzę. Pontifex nie słynie z cierpliwości. Czuje, że jego rządy jako Koronala zostały splamione knowaniami wrogów i podejrzewa, pewnie słusznie, że za większością problemów stał Mandralisca. Znowu zaczęły się kłopoty, więc chce pozbyć się Mandraliski raz na zawsze. Któżby nie chciał? Ale dla mnie wojna jest ostatecznym środkiem. To ja, nie Prestimion, będę musiał dowodzić wojskiem.

— To go nie interesuje. Ty jesteś Koronalem. Pontifex określa politykę, Koronal ją wykonuje. Zawsze tak było.

Dekkeret wzruszył ramionami.

— W każdym razie, Dinitaku, jeśli tylko będę mógł, nie dopuszczę do wojny. Tak, pojadę do Zimroelu. Dopilnuję, by Mandralisca nie sprawiał już więcej kłopotów, tak jak chce tego Prestimion. A teraz chcę z tobą porozmawiać o tym, co wydarzy się, kiedy Mandraliski już nie będzie.

Otworzyły się drzwi i wyszła Fulkari, ubrana w zieloną ranną szatę. Uśmiechnęła się do Dinitaka przyjaźnie, jakby chciała podkreślić, że nie widzi nic złego w tym, że Dekkeret prowadzi ważne rozmowy o tej porze. Dekkeret mrugnął do niej z wdzięcznością. Usiadła cicho przy oknie. Na wschodzie widać było pierwsze fioletowe pasy świtu.

— Załóżmy — powiedział Dekkeret — że problem Mandraliski jest rozwiązany, nieważne, pokojowo czy nie. Stłumiliśmy powstanie pięciu Sambailidów, daliśmy im do zrozumienia, że nie warto znowu wpadać na podobne pomysły. Pewnie nie uda im się bez Mandraliski, który by za nich myślał. W porządku. Pozostaje pytanie: co może zapobiec pojawianiu się takich Mandralisk w przyszłości? On i jego pan, Dantirya Sambail, ściągnęli na świat całe pokolenie kłopotów. Nie możemy pozwolić, by coś takiego się powtórzyło. I właśnie… przyszedł mi do głowy pomysł, bardzo dziwny pomysł i w środku nocy…