– Nie wierzysz w zwycięstwo?
– Gdyby żył Belszimani – w zamyśleniu rzekł Ubartu – może sprawy przyjęłyby lepszy obrót. Belszimani był starym żołnierzem. Dobrze wiedział, w jaki sposób trzeba walczyć z Persami. Najlepszym dowodem tego był jego wypad na Borsippę i Diblat. Z jego śmiercią i ze śmiercią tartanu Sillai Babilonowi zabrakło wodza z prawdziwego zdarzenia. Te dwa zgony nie były przypadkowe.
– Przecież król umarł od ukąszenia żmii!
– A widziałeś kiedy w pałacu lub w jego okolicy żmiję?
– Nigdy.
– Jestem trzy razy starszy od ciebie i także jej tam nie widziałem. Ostatnio zetknąłem się z tym niebezpiecznym gadem na Synaju, gdzie od jego ukąszenia zginęło więcej żołnierzy niż od strzał nieprzyjaciela.
Te wszystkie argumenty nie przekonywały Zukatana, ale miał on dopiero siedemnaście lat. Dorastającym chłopcem, kompletnym sierotą, opiekował się Ubartu, stary przyjaciel ojca. Musiał być mu posłuszny.
Dopóki więc w Borsippie panował spokój, a Persowie jeszcze się nie pojawili, Zukatan brał co rano swój łuk i szedł na polowanie. Na plantacjach drzew palmowych, rosnących wzdłuż Purattu, wielkie stada jarząbków raczyły się słodkimi daktylami, wyrządzając przy tym duże szkody. Polujący na te ptaki myśliwy zakładał na ostrze swojej strzały płaski krążek. Trafiony taką strzałą ptak nie ginął, lecz padał na ziemię ogłuszony. Można było mu spętać nóżki i wrzucić do worka.
Zukatan doszedł do takiej wprawy, że prawie nigdy nie chybiał – nawet ptaka w locie. Jego triumfy łowieckie budziły niekłamany podziw właścicieli palm. Delikatne mięso tych ptaków stało się codziennym pożywieniem w domu kupca Pulu. Często także Zukatan zanosił pełny worek swojej zdobyczy do świątyni Nabu. Stary kapłan zarządzający gospodarstwem przyświątynnym z uśmiechem przyjmował dar, nie szczędząc celnemu strzelcowi podziękowań i nieraz wsuwając mu parę szekli w rękę. Kapłan umieszczał jarząbki w klatkach, gdzie je czas jakiś trzymano, a następnie składano w ofierze na ołtarzu boga Nabu.
Kiedy król Kserkses wraz % „nieśmiertelnymi” przybył do Borsippy, Zukatan powiedział stanowczo:
– Ubartu, jesteś dla mnie jak ojciec. Dotąd byłem ci posłuszny. Teraz jednak nadeszła godzina walki z wrogiem. Nie próbuj nawet mnie zatrzymywać. Jutro, skoro świt, wyruszam do Babilonu i zgłaszam się do wojska. Mój ojciec, Sillaja, postąpiłby tak samo. Nieraz przecież, już po wyjeździe z Babilonu, mówił, że jeśli to będzie konieczne, pójdzie walczyć z wrogiem, nawet jako zwykły żołnierz.
– Idź - tym razem Ubartu nie sprzeciwiał się. – Przygotuję ci worek z żywnością i dam całe srebro, jakie zabrałem, kiedy uciekaliśmy z twego domu.
– Srebro nie będzie mi potrzebne – zaprotestował Zukatan. – Zachowaj je przy sobie.
– Srebro zawsze może się przydać.
– Nie… Mam zresztą trochę, dostałem od kapłanów Nabu za jarząbki. To rai wystarczy.
– Jak chcesz – zgodził się wreszcie Ubartru. – Tylko pamiętaj” nie idź do Babilonu drogą, ale brzegiem rzeki wśród palm. Na drodze Persowie od razu by cię złapali. W razie niebezpieczeństwa ukrywaj się wśród trzcin albo właź na palmę.
– O, to potrafię!
Wczesnym rankiem Zukatan, serdecznie żegnany przez Ubartu i kupca Pulu, który także bardzo polubił chłopca, wyruszył w drogę. Pulu przeprowadził go wąskimi uliczkami starego miasta do muru miejskiego, nie pilnowanego przez Persów, którzy obsadzili jedynie bramy Borsippy. Mur był stary i bardzo już uszkodzony. Młody, zręczny chłopak bez trudu mógł się nań wdrapać i zeskoczyć na drugą stronę.
– Niech cię Nabu strzeże – tymi słowami Pulu pożegnał swego gościa.
Bez przeszkód Zukatan dotarł do rzeki i ruszył szybko pod jej bystry prąd. Wzdłuż brzegów stały Setki i tysiące wysmukłych palm, gdzieniegdzie zaś porastały je zarośla trzcinowe. Stare babilońskie powiedzenie głosi: „palma, musi mieć głowę w słońcu, a nogi w wodzie”.
Zukatan szedł szybko. Im bliżej Babilonu, tym niebezpieczeństwo spotkania patrolu królewskiego będzie mniejsze. Chciał jednak największą część drogi przebyć, nim słońce zawędruje wysoko na niebie. Był to wprawdzie koniec października, ale w południe upał jeszcze dawał się we znaki. Tym bardziej gdy idzie ślę z łukiem, kołczanem pełnym strzał i z ciężkim workiem żywności.
Nagle chłopak…usłyszał za sobą dalekie rżenie koni. Obejrzał się. Wśród palm zauważył oddział konnicy posuwający się w tym samym co on kierunku. Aby ukryć się wśród trzcin, Zuka tan musiałby przebiec przez zupełnie odkrytą polankę… „Zauważono by mnie” – pomyślał.
Zdecydował się błyskawicznie. Doskoczył do najwyższej i najgrubszej palmy, zręcznym ruchem związał przygotowany w tym celu rzemień i pomimo ciężaru, jaki musiał dźwigać, zręcznie wdrapał się na sam szczyt. Tutaj, ukryty w zielonym pióropuszu palmowych liści, doskonale widział, co się naokoło dzieje.
Jeźdźcy wyraźnie zwolnili. Z kłusa konie przeszły w stępa, a w odległości o jakieś dwadzieścia gaf zatrzymały się. Tylko dwaj Persowie – w bogatych strojach, na wspaniałych rumakach – wolno posuwali się naprzód, zatopieni w rozmowie. Początkowo Zukatan obawiał się, że go dostrzegą, ale byli tak zajęci dyskusją, że nie zwracali najmniejszej uwagi na otoczenie, a tym bardziej żaden z nich nie podnosił głowy, aby oglądać czubki palm. Kiedy podjechali do drzewa, które udzieliło schronienia Zukatanowi, zatrzymali się. Zukatan, który tyle lat spędził w pałacu księcia Azardada, doskonale rozumiał język staroperski. Nie słyszał wprawdzie wszystkiego, o czym mówiono, ale od czasu do czasu do jego uszu dochodziły pojedyncze słowa, a niekiedy nawet całe zdania.
Chłopak od razu poznał młodszego z jeźdźców: był nim sam wielki król Kserkses! O pomyłce nie mogło być mowy. Kiedy Kserkses bawił w Babilonie podczas swej koronacji, Zukatan dzięki ojcu oglądał władcę Persydy z bardzo bliska. Bliżej niż z wysokości palmy.
– Nie – gwałtownie zaprzeczył Kserkses – nigdy się na to nie zgodzę!
Starszy z mężczyzn długo coś po cichu tłumaczył swojemu władcy, a podnosząc głos zakończył:
– … to jedyny sposób szybkiego załatwienia sprawy. W przeciwnym wypadku stracimy wiele miesięcy.
– Nie mogę przyjąć takiej, ofiary – bronił się wielki król.
– To jest konieczne.
– Nie, nie! – zawołał głośno Kserkses. – Kiedy sobie wyobrażę…
Znowu starszy jeździec coś perswadował królowi z przejęciem.
– Gdybym się zgodził, jak miałbym ci to wynagrodzić? Mów, czego, żądasz?
– Robię to dla mojego króla…
Kserkses jeszcze się wahał, ale najwidoczniej powoli ulegał namowom towarzysza, gdyż w pewnej chwili powiedział:
– A więc przysięgam ci, że zostaniesz królem.
Starszy mężczyzna pochwycił dłoń królewską i okrył ją pocałunkami.
– Wracajmy – powiedział Kserkses – zbyt daleko oddaliliśmy się od straży. A ty namyśl się. Masz jeszcze dużo czasu.
– Już dawno się zdecydowałem.
Obaj jeźdźcy zawrócili konie i podążyli w kierunku oczekującej ich świty. Cały oddział zatoczył wielkie koło, kierując się w stronę Borsippy.
Zukatanowi przemknęło przez myśl, że mógł przecież strzelić do króla. Kserkses był bez zbroi i chyba nie miał broni. Chłopiec nie dostrzegł ani łuku, ani nawet przytroczonego do siodła miecza. Strzał z tak bliskiej odległości nie mógł chybić. A jednak Zuka tan nie żałował, że tego nie uczynił. Co innego w czasie bitwy natrzeć na wroga i zabić jego wodza, a co innego podstępnie strzelić do bezbronnego i nic się nie spodziewającego przeciwnika. A poza tym, jak strasznie by Persowie za taką zbrodnię pomścili się na niewinnej ludności Borsippy i całej’ okolicy! Zaś Babilonowi nic by to nie pomogło. Nowy król z tym większą pasją uderzyłby na miasto, aby je zetrzeć z powierzchni ziemi.