Выбрать главу

Upewniwszy się, że w pobliżu nie ma nikogo, Zukatan spuścił się z drzewa i szybkim krokiem ruszył naprzód. W dalszej drodze szczęście mu sprzyjało; nie napotkał już więcej żadnych perskich wojsk. Dobrze po południu chłopak podszedł pod mury Babilonu.

Brama była zamknięta, ale strażnicy, widząc młodego człowieka z łukiem na plecach, zapytali:

– Czego chcesz?

– Umiem dobrze strzelać z łuku! Wpuście mnie! Na pewno wam się przydam.

– Kim jesteś? Skąd przychodzisz?

– Nazywam się Zukatan – chłopiec bez obawy wyjawił swoje imię, bardzo popularne w całej Babilonii, więc nie groziło mu zdemaskowanie, że jest synem tartanu Sillai – i pochodzę spod Borsippy. Rodzice oddali mnie do świątyni Nabu, gdzie uczono mnie na pisarza. Ale że lepiej strzelałem z łuku, niż pisałem, używano mnie do pilnowania bydła i polowania na różną zwierzynę.

– A kto cię nauczył strzelać?

– Ojciec – powiedział Zukatan zgodnie z prawdą i dodał – mieliśmy ziemię łuku.

– Poczekaj – zadecydował strażnik – pójdę po setnika. Setnikowi Zukatan musiał od początku odpowiedzieć ria te same pytania.

– Skąd masz perski łuk? – zapytał jeszcze setnik.

– To ojca. Ojciec służył u Persów. Był w Egipcie i pod Mi-latem.

– Dał ci taki piękny łuk? – setnik nie dowierzał chłopcu.

– Ojciec umarł przed dwoma laty – kłamał Zukatan. – Kapłani Nabu dawali różne szemmu, ale nic nie pomogły.

– Trzeba było iść do kapłanów Nusku. Oni są najlepszymi lekarzami.

– W Borsippie nie ma kapłanów Nusku.

– Co masz w tym worku?

– Trochę odzieży i żywność. Po drodze narwałem także daktyli.

– Jak to: narwałeś?

– Wlazłem na palmę i narwałem.

– Taki jesteś zręczny?

– Przecież do świątyni Nabu należą tysiące palm. Albo to raz zrywałem daktyle?

– Ale że cię puścili ze świątyni?

– Kiedy rano wychodziłem, wszyscy spali i nie musiałem nikogo prosić o zezwolenie.

– Persów w Borsippie dużo?

– Bardzo dużo. Sam król Kserkses ze swoimi „nieśmiertelnymi”.

– Niech tylko się tu pokażą, a szybko zostaną śmiertelnymi! Razem ze swoim królem! Marduk ich wszystkich wygubi! Sam bóg to powiedział królowi Szamaszeribowi.

– Wpuścicie mnie? – niecierpliwił się Zukatan.

– Przecież bramy ci nie otworzymy. Tego nam nie wolno.

– Gdybym odszedł trochę dalej od bramy, tam gdzie szczerba w murze, i gdybyście z góry rzucili sznur, mógłbym się do was wdrapać.

– Skąd ci tutaj wezmę sznur – roześmiał się. setnik. – Myślisz, że król tak dba o nasze wygody? Ostrzegam cię, jeżeli nawet przyjmiemy ciebie do naszego oddziału, nie utyjesz na tej służbie.

– Oj, to prawda – podchwycił jeden z żołnierzy. – Za króla Belszimaniego lepiej nas karmiono niż teraz.

– U nas w wieży leży jakiś sznur. Może go przynieść? – zaproponował drugi ze strażników. – Migiem skoczę.

– No, to przynieś. Zobaczymy, czy starczy. Widziałem ten sznur, ale chyba będzie za krótki.

Zukatan okrążył wieżę ryglującą bramę i podszedł do miejsca, gdzie wzdłuż muru ciągnęła się ukośnie aż na wysokość dwóch gar dość szeroka szczelina. Trudno powiedzieć, w jaki sposób powstała. Może ciężka belka zsunęła się z góry, a może podczas jakiegoś remontu przewróciło się tutaj rusztowanie?

Żołnierze przynieśli sznur, przerzucili go przez mur. Niestety, okazał się za krótki. Dosięgał zaledwie szczytu szczeliny.

– Dłuższego nie mamy – powiedział żołnierz.

– Wystarczy – odpowiedział Zukatan. – Spróbuję wdrapać się kawałek po murze wykorzystując tę szczelinę i złapię sznur.

Zukatan przywiązał sobie do pleców worek z żywnością tak, aby mu nie przeszkadzał w ruchach, i trzymając się cegieł, zgrabnie posuwał się wzdłuż szczeliny coraz wyżej.

– Ale się drapie – podziwiali ci na murze – całkiem jak kot!

Wreszcie chwycił za znajdujący się na końcu sznura gruby węzeł.

– Trzymaj się mocno. – zawołali żołnierze – a my cię wciągniemy!

Po chwili Zukatan znalazł się na murze. Poczęstował setnika i żołnierzy świeżymi daktylami.

– Persów nie ma aż do pół drogi do Borsippy – opowiadał. – Można spokojnie wyjść z miasta nad rzekę, tam gdzie widzicie ten las palmowy, i rwać owoców, ile się chce. Z jednej palmy można zebrać kilka worków. W tym roku daktyle wyjątkowo obrodziły.

– Zamelduję dowódcy o twoim przybyciu i poproszę go – obiecał setnik – żeby ci pozwolił zostać w moim oddziale. Służyłbyś pod dziesiętnikiem Kalbą. A ja jestem setnikiem. Zwą mnie Tabik-ziru.

– To ja jestem Kalba – dodał jeden z żołnierzy. – Jeżeli będziesz posłuszny i będziesz się starał, nie będzie ci u mnie źle.

– Co do twojego pomysłu, żeby się wybrać na daktyle – dodał setnik – naradzę się z dowódcą. Jeżeli się zgodzi, można by jutro zrobić taki mały wypad. Jak już cię uprzedzałem, wyżywienie nie jest najlepsze i własny zapas daktyli bardzo by się przydał. Obawiam się tylko, czy ten gaj palmowy nie należy do świątyni Marduka. Nie pozwolono by nam zerwać; ani jednego owocu.

– A to dlaczego? – oburzył się jeden z żołnierzy. – Przecież kapłani sami nie wyjdą i nie zerwą. Daktyle już tak przejrzały, że spadają z drzew i marnują się.

– Nie widziałeś nigdy -. roześmiał się Kalba – psa leżącego na sianie, który, jeżeli koza czy owca podejdzie i zechce uskubnąć choć jedną trawkę, kłapie na nią zębami? Tak samo z kapłanami. Niech zgnije, niech się marnuje, oni nikomu nic z tego nie dadzą.

– Byle się dowódca zgodził, nie będziemy się pytali nikogo innego o pozwolenie – postanowił setnik. – Jeżeli kapłani chcą, mogą iść z nami po te daktyle.

– Akurat pójdą! Odkąd z wieży Etemenanki zobaczyli Persów, nosa ze świątyni nie wysuwają!

– Modlą się zapewne – któryś z żołnierzy był pobożnym wyznawcą Marduka – żeby bóg zesłał nam zwycięstwo.

Pierwszy strzał

Setnik Tabik-ziru pomyślnie załatwił sprawę, Zukatana przyjęto do oddziału. Chętnie widziano takiego ochotnika, który wykazał się niezwykłą zręcznością przy wdrapywaniu się na wysoki mur obronny. A w dodatku ten ochotnik miał wspaniały łuk i kołczan pełen strzał.

Oddział Zukatana zajmował odcinek fortyfikacji miejskiej od jednej z wież do bramy wiodącej na południe i miał za zadanie obronę właśnie tej bramy. Żołnierze kwaterowali w dwóch potężnych basztach wysuniętych przed bramę i pozwalających na odparcie wojska, które usiłowałoby ją sforsować. Napływ ochotników i rekrutów sprawił, że setnik dowodził aż stu osiemdziesięciu żołnierzami. Gorzej było z ich wyszkoleniem oraz z uzbrojeniem. Większość miała tylko wyprodukowane pospiesznie włócznie.

Dziesiętnik Kalba kwaterował nie w baszcie, lecz w sąsiadującej z nią wieży. Tam też umieścił nowego podkomendnego. Towarzysze broni, niewiele starsi od Zukatana, przyjęli go życzliwie. Pomimo ogromnej przewagi liczebnej wroga nastrój w wojsku był dobry. Jedni wierzyli w imponujące swą wielkością mury obronne, zaś inni, a takich nie brakowało, w boga Marduka, który – jak to codziennie obwieszczał król Szamaszerib – daje władcy babilońskiemu znaki i rady, jak zwyciężyć najeźdźcę.

Ponieważ na razie Persowie nie podchodzili pod miasto, zezwolono niewielkiej grupce żołnierzy Tabik-ziru wyjść poza mury i zebrać zapas daktyli z bezpańskich drzew. Setnik zastrzegł je-