dynie, że połowę zbioru oddział może zatrzymać na własne potrzeby, resztę zaś ma przekazać dla innych żołnierzy.
Na wyprawę po daktyle zgłosiło się ośmiu ochotników. Uchylono bramę i mały oddziałek znalazł się poza murami.
. Ponieważ nigdzie nie było widać żywego ducha, Zuka tan śmiało poprowadził swoją gromadkę tam, gdzie już z daleka widniały kiście dorodnych daktyli. Zukatan sprawnie wdrapał się na szczyt jednej z palm i wygodnie rozsiadłszy się wśród zielonych liści zrzucał owoce na ziemię, gdzie pozostali uczestnicy wyprawy zbierali je i ładowali do worków.
Gdy Zukatan oczyścił swoje drzewo z daktyli, zszedł na dół, nieco odpoczął i za chwilę już siedział na następnej palmie. Tutaj owoców było jeszcze więcej.
Kiedy ogołocono z owoców siedem czy osiem palm, jeden z żołnierzy zawołał nagle z przerażeniem w głosie:
– Persowie! Idą w naszą stronę!
Zukatan szybko zsunął się z drzewa i wraz z innymi przy-warował za pniami palm. Może wróg ich nie dojrzy?
Persów było czterech. Najwidoczniej wysłano konny patrol, aby sprawdził, co się dzieje pod murami Babilonu. Nie pomogła osłona drzew; jeźdźcy zobaczyli ludzi zrywających daktyle. Myśląc zapewne, że są to miejscowi chłopi, pospieszyli w ich stronę.
Z wyjątkiem Zukatana, Babilończycy mieli tylko włócznie, które nie na wiele by się zdały wobec doskonale uzbrojonego i zaprawionego w bojach przeciwnika, jakim była słynna jazda perska. Na szczęście Zukatan, miał swój łuk i teraz, nie tracąc zimnej krwi, niczym doświadczony wojownik spokojnie naciągnął cięciwę. Uważnie celował. Strzała pomknęła i jadący na przedzie Pers zwalił się z konia. Zukatan szybko nałożył drugą strzałę i po chwili następny przeciwnik rozstał się z życiem.
Widząc, że to nie przelewki, pozostali dwaj jeźdźcy osadzili konie w miejscu i zawrócili w popłochu.
– Uciekajmy! – krzyknął któryś z Babifończyków.
– Stój! Bo i ciebie zabiję! – łucznik znowu napiął łuk. Przerażony żołnierz zatrzymał się.
– Łapcie konie! – rozkazał Zukatan, a sam pobiegł do leżących na ziemi przeciwników. Obaj już nie żyli. Chłopak wyr wal z ich piersi strzały i schował do kołczanu. Były przecież teraz największym jego skarbem.,
Oba konie szybko złapano. Przy siodłach miały przytroczone miecze, używane w armii perskiej. Obaj zabici mieli na sobie bufiaste spodnie skórzane i takie same obcisłe tuniki z długimi rękawami, filcowe okrągłe czapy opadające na kark i wysokie sznurowane buty z zadartymi nosami. Strój ten świadczył, że nie byli to Persowie, lecz Medowie.
– Połóżmy ich na konie i zawieźmy do miasta – zaproponował jeden z żołnierzy. – To się dopiero zdziwi nasz setnik!
– Przyszliśmy tutaj rwać daktyle – sprzeciwił się Zukatan.
– Załadujemy na konie worki z daktylami, a zabitych zostawimy. Ich towarzysze na pewno wkrótce wrócą i to w większej gromadzie. Zabiorą poległych i pochowają zgodnie z Madejskim obyczajem.
– Trzeba zdjąć z nich tę odzież i buty – upierał się żołnierz. i – A tobie, przyjemnie byłoby, gdyby cię tak po śmierci obdarto ze wszystkiego?
– To chociaż weźmy ich czapki.
– Chcecie, to weźcie czapki. Ale teraz zabierajmy konie i zdobytą broń i szybko wracajmy do miasta. Tylko patrzeć, jak nadciągną tu żołnierze Kserksesa.
Mała grupka bez przeszkód wróciła do miasta. Ogromne było zdziwienie setnika Tabik-ziru i ludzi z jego oddziału, kiedy zobaczyli dwa objuczone konie. Zaś wielka radość zapanowała, kiedy opowiedziano im o zabiciu dwóch nieprzyjaciół i pokazano cenną zdobycz: łuki, miecze, sztylety i włócznie.
– To ty jesteś zwycięzcą – zwrócił się setnik do Zukatana
– do ciebie więc należy zdobycz znaleziona przy ciałach wrogów.
Mówiąc to Tabik-ziru łakomym wzrokiem zerkał na ozdobny perski nóż i na miecz z szerokim ostrzem.
– Wezmę sobie kilka strzał z obu kołczanów i, na pamiątkę, ozdobny futerał na łuk. A ty, panie – powiedział do setnika – weź ten sztylet i miecz. Resztę broni rozdziel tym, którzy jej najbardziej potrzebują.
– A co z końmi?
– Nie wiem. Chyba nie możemy ich tutaj trzymać.
– Dlaczego? – zaoponował dziesiętnik Kalba. - Niech się pasą. Trawy między murami na razie nie brakuje. Zawsze się nam mogą przydać. W najgorszym razie na mięso, jeżeli głód nas za bardzo przyciśnie…
– Przyjmuję twój dar, Zukatanie – setnik nawet nie próbował ukrywać radości – zaś drugi miecz ofiaruję dziesiętnikowi Kalbie. Włócznie, dużo lepsze od naszych, dostaną ci, którzy nie mają żadnego oręża. A jutro zrobimy zawody w strzelaniu z łuków i przypadną one najzręczniejszym;,
– Czy ja też będę mógł stanąć do tych zawodów? – zapytał dziesiętnik.
– Przecież dostałeś miecz, Kalbo. Nie dosyć ci?
– Łuk by mi się też przydał. To najlepsza broń, kiedy się jest w oblężonym mieście.
– Przyrzekam ci, dziesiętniku – powiedział Zukatan – że kiedy znowu wybiorę się poza mury miasta, przyniosę ci perski łuk.
– A długo będę na niego czekał?
– Mam pomysł – ciągnął Zukatan. – A gdyby tak wyprowadzić z miasta kilkunastu ludzi, ukryć ich za pniami palmowymi i zrobić zasadzkę na nieprzyjaciela? Teraz patrole perskie czy medyjskie będą ostrożniejsze i liczniejsze, bo otrzymały dobrą nauczkę, ale można by ich zaskoczyć.
– Dobry pomysł – pochwalił setnik. – Trzeba by jednak wziąć więcej niż kilkunastu ludzi – dowodził – bo nie wiadomo, jak liczny będzie przeciwnik. Wziąłbyś udział w takiej wycieczce, Kalbo? – zapytał jeszcze Tabik-ziru.
– Chętnie! Przecież mówiłem, że łuk mi się bardzo przyda.
– Jeżeli dowódca pozwoli, jutro zorganizujemy wypad, a ty go poprowadzisz.
– Dobrze – zgodził się dziesiętnik – ale musisz mi dać ze dwudziestu uzbrojonych ludzi.
– Dostaniesz najlepszych, jakich mamy w naszym oddziale – przyrzekł setnik.
Wyszli jeszcze przed świtem, aby po ciemku dotrzeć do drzew palmowych. Później, skokami od drzewa do drzewa, posuwali się ostrożnie naprzód.
– Gaj palmowy niebawem podejdzie do samego gościńca wiodącego z Borsippy. Najlepiej byłoby właśnie w tym miejscu zorganizować zasadzkę – zaproponował Zukatan. – Będziemy wtedy widzieli, co się dzieje i na drodze, i w palmowym gaju.
– Masz rację – zgodził się Kalba. – Daleko to?
– Nie. Jeszcze ze czterysta gar.
Miejsce na zasadzkę wybrano dobre. Gaj palmowy był w tym miejscu stosunkowo niewielki, bo rzeka przybliżała się do traktu. Drzewa rosły prawie przy samej drodze. Zukatan wdrapał się na palmę, z której mógł widzieć, co się dzieje w całej okolicy, i stamtąd zameldował, że jak okiem sięgnąć nie widać nikogo. Aby więc nie tracić czasu, chłopak oczyścił palmę z daktyli, co przyjęte zostało przez wszystkich z dużym zadowoleniem. Potem wszyscy wygodnie ulokowali się pod drzewami i spokojnie czekali na dalszy rozwój wypadków.
Przez długie godziny nic się nie działo. Już Kalba był zdecydowany zwinąć akcję i wracać do Babilonu, kiedy Zukatan zawołał:
– Daleko na drodze widzę tuman kurzu! Jakiś oddział posuwa się w naszym kierunku!
– Duży?
– Jeszcze nie mogę rozróżnić, bo pył ich zasłania.
Dziesiętnik szybko wydawał rozkazy. Żołnierze ukryli się za pniami drzew i zastygli bez ruchu.
– Na przedzie pięciu jeźdźców – meldował obserwator na palmie – widzę ich teraz bardzo dokładnie. Za jeźdźcami dwudziestu pieszych.
– To więcej niż nas – przestraszył się któryś z żołnierzy.
– Ich jest więcej, ale nie spodziewają się zasadzki – uspokajał dziesiętnik – kiedy będą nas mijali, łucznicy zaczną strzelać, a potem reszta z krzykiem rzuci się na nich. Celować przede wszystkim w jeźdźców. Ci są najniebezpieczniejsi, bo to na pewno Persowie lub Medowie, znakomici wojownicy. Z pozostałymi damy sobie radę.