Выбрать главу

– Cześć – odezwał się, całkowicie wyluzowany.

– Dobra, słucham cię: masz jakiś pomysł?

– Owszem.

– Dawaj.

Wyjaśnił jej. Margot przełknęła ślinę. Wcale jej się to nie podobało.

Zwłaszcza kiedy pomyślała o tym czubku, który być może kręcił się po okolicy. Ale Elias miał rację: to właśnie tego wieczoru coś miało się wydarzyć. Teraz albo nigdy.

– Okay – powiedziała. – Zbieram się.

Rozłączyła się, wstała i poszła po swoją najciemniejszą bluzę z kapturem i czarne spodnie, które poniewierały się gdzieś w szafie.

Przejrzała się w lustrze, zaczerpnęła duży haust powietrza i wyszła z pokoju. Na korytarzu było tak cicho i ciemno, że przez chwilę miała pokusę, by zawrócić i przez telefon zakomunikować Eliasowi, że odpuszcza.

W takiej sytuacji, kochana, istnieje jedno rozwiązanie: nie myśleć.

Żadnych pytań w stylu: „A gdyby tak?”, „A czy ja mam na to ochotę?”.

Szybko!

Ruszyła ku klatce schodowej w swoich bezszelestnych trampkach, zeszła po szerokich stopniach, przesuwając dłoń po kamiennej poręczy.

Przez duży witraż widać było szarzejący dzień. Usłyszała daleki pomruk burzy. Gdy była na dole, zadzwoniła do Eliasa.

– W porządku. Jestem gotowa.

– Nie ruszaj się. Dam ci znak. Nie wcześniej…

Elias, który przyczaił się w lesie naprzeciw Margot, obserwował

Samirę Cheung przez lornetkę. Policjantka omiatała spojrzeniem budynek uczelni, najczęściej jednak patrzyła na okno Margot, które było otwarte.

Dziewczyna zostawiła zapaloną nocną lampkę. Drzwi, przez które miała wyjść, znajdowały się dokładnie dwa piętra niżej i Samira na pewno by jej nie przeoczyła.

Elias włożył dwa palce do ust i wydał z siebie długi, ostry gwizd.

Zobaczył, że policjantka od razu odwróciła głowę w jego stronę.

– Teraz – powiedział. – Dawaj!

Margot otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz. Od razu poczuła naelektryzowane powietrze, jakby zapowiedź nadchodzących wydarzeń.

Liście drżały, jerzyki fruwały we wszystkich kierunkach, podenerwowane nadciągającą burzą. Schyliła się, jak kazał jej Elias, i biegiem ruszyła wzdłuż muru, aż do rogu zachodniego skrzydła, po czym pobiegła w kierunku wejścia do labiryntu.

– Dobra – powiedział Elias do słuchawki. – Nie widziała cię. Margot zastanawiała się, czy rzeczywiście ją to pociesza. Była teraz na zewnątrz, odsłonięta – podczas gdy Vincent i Samira sądzili, że bezpiecznie siedzi w pokoju. Burzowe niebo zarzuciło szary welon na labirynt z żywopłotów i całą resztę krajobrazu. Minutę później, gdy szła alejkami, Elias nagle wyrósł przed nią jak duch-żartowniś i serce podskoczyło jej do gardła.

– Jasny szlag, Elias! Nie mogłeś się odezwać?

– Aha. Żeby wyskoczyła na mnie twoja ochroniara? Nie chcę zostać zaatakowany przez laskę, która wygląda jak członkini rodziny Adamsów.

Nie oglądasz meczu?

– Wal się.

– Dobra, idziemy! – Przystanął na chwilę. – A może to ich słynne zebranie jest po prostu z okazji meczu?

– Zdziwiłabym się – powiedziała, szturchając go. – Szybko!

37

GRZMOT

Uderzenie pioruna zatrzęsło konstrukcją dachu. Wciąż nie padało. Gdyby zaczęło, Servaz usłyszałby bębnienie kropel o dachówki. Podniósł oczy.

Choć była dopiero osiemnasta, czerwcowy dzień się kończył i na strychu było coraz ciemniej.

Servaz wrócił do przeglądania zawartości segregatora.

Zdjęcia.

Wykonane

dobrym

aparatem

cyfrowym,

a

potem

wydrukowane na papierze w formacie A4. Pieczołowicie zebrane i zabezpieczone w przezroczystych koszulkach. Bez nazw – tylko miejsca, daty i godziny. Wyobraźnia nie była najmocniejszą stroną fotografa.

Prawie wszystkie zdjęcia zrobione były w lesie, pod tym samym kątem i przedstawiały ten sam lub prawie ten sam obiekt: dorosłego mężczyznę w opuszczonych spodniach, kopulującego w trawie, wśród krzaków. Kolejne zdjęcia niezmiennie ukazywały mężczyznę wstającego, a serię kończyło zawsze jedno lub kilka zbliżeń jego twarzy.

Przewracał stronice. Zajęcie było tak monotonne, że Servaz o mało się nie uśmiechnął. Pozycje, jakie przyjmował fotografowany, również nie świadczyły o zbyt bujnej wyobraźni. Raczej o pilnej konieczności. Szybki numerek. W lesie. A kuku! Uśmiechnijcie się, będziecie na zdjęciu. Servaz skupił się na partnerce: przynęta. Na większości zdjęć widział tylko jej nogi, ramiona i kosmyk włosów. Miał wrażenie, że jej blada skóra pokryta jest piegami, ale trudno było to dokładnie stwierdzić z powodu niskiej rozdzielczości zdjęcia. Założyłby się, że to za każdym razem ta sama dziewczyna. Wyglądała bardzo młodo, ale kąt, pod którym zrobiono zdjęcie, sprawiał, że i to trudno było określić. Czyżby nieletnia?

Servaz był już w połowie albumu i zdążył już naliczyć dziesięciu mężczyzn. Dawało to pewną liczbę podejrzanych i motywów. I ileś tam alibi do sprawdzenia. Ale jaki to miało związek z Claire Diemar? Jedno było pewne: Elvisowi nie wystarczało bycie dealerem, gwałcicielem, damskim bokserem i draniem, który każe swoim psom masakrować się nawzajem lub masakrować inne psy podczas okrutnych walk. Był także mistrzem szantażu. Reasumując, Elvis Konstandin Elmaz na swój sposób miał szerokie spojrzenie. Wielki kawał drania. Prawdziwy hipermarket przestępczości w jednej osobie.

Servaz doszedł do przedostatniego zdjęcia i doznał szoku. Trzymał w ręku nić, której szukał. Na fotografii widać było twarz wspólniczki.

Małolata. Nie więcej niż siedemnaście lat. Założyłby się, że to uczennica Marsac…

Twarz przedostatniej ofiary cyklu zdjęciowego widoczna była w dużym zbliżeniu. Na zewnątrz rozległ się huk grzmotu. Bliżej… Ale deszcz nadal nie padał. Servaz miał wrażenie, jakby ktoś klepał go po ramieniu i mówił: „Tym razem mamy”. Ale oczywiście na strychu nie było nikogo poza nim i prawdą.

Kiedy mężczyzna wyszedł z budynku po drugiej stronie ulicy, Ziegler rzuciła niedopałek na ziemię i zgniotła go obcasem. Włożyła na głowę kask i dosiadła swojego suzuki. Drissa Kanté ruszył chodnikiem. Zaczekała, aż się trochę oddali i włączyła się do ruchu. Nie szedł daleko. Z boulevard Lascrosses skręcił na place Arnaud-Bernard. Ziegler powoli dojechała na plac i skierowała się w stronę wjazdu na parking, kątem oka wciąż obserwując swój cel. Zobaczyła, jak Drissa siada przy stoliku w ogródku baru Escale. Wjechała na podziemny parking: w tej okolicy nie mogła zostawić motocykla bez nadzoru. Po trzech minutach znowu była na powietrzu.

Drissa Kanté rozmawiał z jakimś innym klientem. Ziegler zerknęła na zegarek, a następnie ruszyła w stronę kawiarnianego ogródka leżącego w bezpiecznej odległości od tego, w którym siedział mężczyzna. Jej kombinezon z czarnej skóry i blond włosy przyciągały spojrzenia wszystkich dealerów papierosów i trawy wypatrujących klienteli wśród narkomanów.