Krąg narodził się na oddziale psychiatrycznym szpitala w Pau, gdzie spędzili część lata, by odzyskać równowagę. To tam, choć oczywiście nie zdawali sobie jeszcze z tego sprawy, zaczął się cały proces. Pomysł zrodził
się w sposób naturalny, spontanicznie, nie musieli się umawiać.
Zrozumieli, na razie również instynktownie, bez słów, że od tej pory nikt nie będzie mógł ich rozdzielić. Że więź, którą połączył ich los, jest znacznie silniejsza niż więzy krwi, przyjaźni czy miłości. Połączyła ich śmierć.
Oszczędziła ich i przeznaczyła sobie nawzajem. Tamtej nocy zrozumieli, że mogą liczyć tylko na siebie. Mieli na to dowód. Dorośli nie są godni zaufania.
David czuł na twarzy delikatną bryzę znad jeziora, która suszyła jego łzy, czuł gorące dłonie Virginie i Sarah w swoich dłoniach, a za ich pośrednictwem – ciepło całej grupy. Potem przypomniał sobie, że tego wieczoru nie ma całej dziesiątki. Było ich dziewięcioro. Kogoś brakowało.
Hugona… Jego brata, jego alter ego. Hugona, który gnił w więzieniu mimo wszystkich okoliczności, które świadczyły o tym, że jest niewinny. To on musiał go stamtąd wyciągnąć. Wiedział, jak się do tego zabrać. Jako pierwszy przerwał Krąg, potem Sarah i Virginie puściły dłonie, które trzymały i tak dalej – reakcja łańcuchowa.
– Cholera! – krzyknął Elias, kiedy zobaczył, że się ruszyli. – Zauważą saaba! – Podniósł się, złapał ją za rękę i zmusił, żeby wstała. – Spadamy! – zawołał jej prosto do ucha. – Zajmie im trochę czasu, zanim odprowadzą dziewczynę na wózku do vana.
– O ile David, Virginie i Sarah nie pojadą przodem. Dojdą do samochodu przed nami. Poza tym jesteśmy za blisko. Usłyszą nas, jeśli zaczniemy biec! – warknęła cicho Margot.
– Jesteśmy w czarnej dupie – podsumował ponuro Elias. Zauważyła, że chłopak intensywnie myśli.
– Sądzisz, że rozpoznają samochód?
– Jeden jedyny samochód na parkingu o tej porze? Nie muszą go rozpoznawać. Mają już wystarczającą paranoję.
– Znają twój samochód czy nie? – nalegała.
– Nie mam, kurwa, pojęcia! W budzie jest pełno bryk. A ja jestem dopiero na pierwszym roku, nie jestem dla nich nikim szczególnie ważnym. W przeciwieństwie do ciebie. Ty przyciągasz spojrzenia wszystkich – dodał.
Zobaczyła Davida, Virginie i Sarah, idących skrajem drogi, plecami do nich i prowadzących ożywioną rozmowę.
– Nikt na nas nie zwraca uwagi! Chodź, lecimy. Tylko cicho!
Wstała i najciszej, jak potrafiła, puściła się slalomem między krzewami i nierównościami terenu.
– Nie starczy nam czasu! – powiedział, kiedy ją dogonił na ścieżce. – Jeśli ruszymy, będą jechali tuż za nami i się zorientują.
– Niekoniecznie! Mam pewien pomysł! – rzuciła, błyskawicznie pokonując spadzisty, stumetrowy odcinek ścieżki.
Pędem ruszył za nią. Miał dłuższe nogi niż ona, ale dziewczyna gnała, jakby się paliło. Dobiegła zboczem do saaba, otworzyła tylne drzwi i dała mu znak, by wsiadł do środka.
– Na siedzenie! Szybko!
– Co?
– Rób, co ci mówię!
W ciszy panującej nad jeziorem słychać już było niesiony echem szum silnika. Ruszają, za minutę nas miną, pomyślała.
– Szybciej.
Posłuchał jej. Margot włożyła na głowę kaptur i siadła okrakiem na koledze. Drzwiczki od strony drogi zostawiła otwarte. Rozpięła zamek bluzy i oczom Eliasa ukazały się jej drobne, białe piersi.
– Złap je!
– Hę?
– No już! Obmacuj mnie, cholera!
Nie dając mu czasu na odpowiedź, sama chwyciła dłonie Eliasa i położyła je na swoich sutkach. Następnie przywarła ustami do jego ust, wciskając język między jego wargi. Usłyszała zbliżające się samochody, które zwolniły na ich wysokości i domyśliła się, że przejeżdżający patrzą w ich stronę. Nadal całowała go z języczkiem, czując, jak ze strachu ciarki przebiegają jej po plecach. Palce Eliasa ściskały jej piersi, poruszane bardziej odruchem niż pożądaniem. Objęła go za szyję i nadal całowała z otwartymi ustami. Słyszała, jak ktoś powiedział: „O kurwa!” i rozległy się śmiechy, po czym samochody przyspieszyły. Ostrożnie odwróciła głowę.
Oddalali się drogą prowadzącą przez tamę. Jej wzrok padł na palce Eliasa, w dalszym ciągu zaciśnięte na jej piersiach.
– Możesz już zabrać ręce – powiedziała, prostując się. Napotkała jego spojrzenie. Było w nim coś nowego, coś, czego do tej pory nigdy nie widziała. – Powiedziałam, żebyś mnie puścił.
Ale on wyglądał, jakby postanowił nic sobie z tego nie robić. Złapał ją za kark i teraz on wpił się wargami w jej usta. Odepchnęła go gwałtownie i wymierzyła mu policzek, mocniej niż chciała. Elias spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami. Było w nich zaskoczenie, ale także ponura wściekłość.
– Bardzo mi przykro – przeprosiła go i wygramoliła się z samochodu.
39
STRZAŁY W ŚRODKU NOCY
Servaz powlókł się do samochodu. Czuł się przybity. Blask latarń przeświecał między ciemnymi liśćmi rosnących przy ulicy drzew. Oparł się o dach swojego jeepa cherokee i długo oddychał. Do jego uszu wciąż dochodził dźwięk tamtego telewizora. Miał wrażenie, że komentarze brzmiały mało entuzjastycznie. Wiedział, że Francja przegrała.
Kontemplował kupkę popiołów. Marianne, Francis, Marsac…
Przeszłości nie wystarczyło, że znowu wypłynęła na powierzchnię: zrobiła to tylko po to, by zniknąć na zawsze. Jak statek, który wznosi się i staje dęba, zanim pójdzie na dno. Wszystko, w co wierzył, jego najpiękniejsze lata, wspomnienia z młodości, cała ta nostalgia w jego duszy: złudzenia.
Zbudował swoje życie na kłamstwach. Czuł, jakby ogromny kamień przygniatał mu klatkę piersiową. Nacisnął klamkę. Kiedy tylko otworzył
drzwi, jego telefon zadźwięczał dwukrotnie: nowa wiadomość.
Espérandieu
Wyświetlił ją. Przez chwilę zastanawiał się nad znaczeniem jej treści.
Nowe dialekty zawsze sprawiały mu dużą trudność.
Przyjedź, dom Elvisa, coś jest.
Usiadł za kierownicą i zadzwonił do Espérandieu, ale połączył się z anonimowym głosem, który zapraszał go do pozostawienia wiadomości.
Niecierpliwość i ciekawość przegnały ciężar z jego piersi. Co robi Vincent w domu Elvisa o tej porze, kiedy powinien pilnować Margot? Potem Servaz przypomniał sobie, że zlecił mu także zbadanie przeszłości Albańczyka.
Wyjeżdżając z miasta, prowadził szybciej niż zazwyczaj. Krótko przed północą długą, prostą drogą wiodącą przez las dotarł do rozgałęzienia, z którego odchodziła mniejsza uliczka. Księżyc nagle wychynął spoza chmur i zalał niebieskawym światłem czarny las dokoła. Na następnym skrzyżowaniu Servaz skręcił w ledwie przejezdną ścieżkę z pasem trawy pośrodku. Reflektory jego samochodu wydobywały z ciemności każde źdźbło. Palcem wolnej ręki po raz trzeci wybrał opcję „oddzwoń do nadawcy”. Na próżno. Co jego zastępca wyprawia? Dlaczego nie odbiera?