Выбрать главу

– No gdzie oni są? – zirytował się.

W tej samej chwili drzwi się otworzyły i wszedł Bécker z Hugonem.

Chłopak nie był zakuty w kajdanki. Punkt dla żandarma. Servaz przyjrzał

mu się. Hugo wyglądał na nieobecnego. I zmęczonego. Zastanawiał się, czy żandarmi nie próbowali przesłuchiwać go na własną rękę.

– Siadaj – powiedział kapitan.

– Rozmawiał z adwokatem?

Bécker zaprzeczył gestem.

– Od momentu aresztowania nie odezwał się słowem.

– Ale wyjaśnił mu pan, że ma prawo do spotkania z adwokatem?

Żandarm spiorunował go wzrokiem i podał mu maszynopis, nie siląc się na odpowiedź. Servaz przeczytał: „Nie żąda adwokata”. Usiadł przy stole naprzeciw chłopaka. Bécker zajął miejsce przy drzwiach. Servaz uświadomił sobie, że skoro matka Hugona jest na bieżąco z biegiem wydarzeń, nie ma już potrzeby nikogo informować w myśl zasad zatrzymania, które dla siedemnastolatka i dla osoby pełnoletniej są takie same.

– Nazywa się pan Hugo Bokhanowsky – zaczął. – Urodzony 20 lipca 1992 roku w Marsac.

Za miesiąc skończy osiemnaście lat. A już jest na drugim roku kursów przygotowawczych. Bardzo inteligentny chłopiec… Nie chodzi do jednej klasy z Margot, która jest na pierwszym roku, ale uczą się na jednej uczelni. Jest zatem duże prawdopodobieństwo, że Claire Diemar uczyła także jego córkę. Obiecał sobie, że o to zapyta.

– Napije się pan kawy? – Żadnej reakcji. Servaz zwrócił się do Vincenta: – Przynieś mu kawę i szklankę wody.

Espérandieu wstał. Servaz zmierzył młodego człowieka wzrokiem.

Chłopak wpatrywał się w podłogę. Siedział z dłońmi wetkniętymi między zaciśnięte kolana – oczywisty gest obronny; przez dziury w dżinsach widać było opalone nogi.

Umiera ze strachu, pomyślał policjant.

Hugo był szczupłym młodym mężczyzną o pięknej twarzy, która musiała się podobać dziewczynom. Włosy ścięte przy samej głowie wyglądały jak jasny, jedwabisty puszek. Okrągła czaszka błyszczała w świetle lamp. Na policzkach widać było trzydniowy zarost. Chłopak miał

na sobie T-shirt z nazwą jakiegoś amerykańskiego uniwersytetu.

– Zdajesz sobie sprawę, że wszystkie okoliczności świadczą przeciwko tobie? Znaleziono cię w domu Claire Diemar, która wieczorem padła ofiarą zbrodni dokonanej ze szczególnym okrucieństwem. Według raportu, który mam przed oczami, byłeś pod wpływem alkoholu i narkotyków.

Spojrzał na młodego człowieka. Hugo siedział bez ruchu. Być może był jeszcze pod wpływem środków odurzających. Może nie całkiem doszedł

do siebie.

– Twoje ślady znaleziono w całym domu…

– …

– Ślady błota i trawy pochodzące z twoich butów po tym, jak byłeś w ogrodzie.

– …

Servaz rzucił pytające spojrzenie Béckerowi, który odpowiedział

wzruszeniem ramion.

– Ślady na schodach i w łazience, gdzie znaleziono martwą Claire Diemar, były identyczne.

– …

– W pamięci twojego telefonu jest zapisane, że w ciągu ostatnich dwóch tygodni dzwoniłeś do ofiary osiemnaście razy.

– …

– Po co do niej dzwoniłeś? Wiemy, że byłeś jej uczniem. Ceniłeś ją jako nauczycielkę?

Bez odpowiedzi.

Cholera, nic z niego nie wyciągnę.

Servaz pomyślał o Marianne: jej syn miał wszystkie cechy sprawcy; zachowywał się jak winny. Przez chwilę zastanawiał się, czy do niej nie zadzwonić i nie poprosić, by przekonała chłopaka do współpracy.

– Co robiłeś u Claire Diemar?

– Jesteś, kurwa, głuchy, czy co? Nie wiesz, w jakie gówno się wpakowałeś!

To był głos Samiry. Gwałtowny. Ostry i chropowaty jak piła. Hugo podskoczył. Wreszcie raczył podnieść wzrok i przez chwilę wyglądał na lekko zbitego z tropu na widok wydatnych ust, wyłupiastych oczu i małego noska Francuzko-Chinko-Marokanki. Na domiar złego Samira miała skłonność do nadużywania maskary i cieni do powiek. Jednak Hugo patrzył na nią zaledwie przez ułamek sekundy. Po czym znowu wbił

spojrzenie we własne kolana.

Na zewnątrz burza, w środku cisza. Wydawało się, że nikt nie ma ochoty jej przerywać.

Servaz i Samira wymienili spojrzenia.

– Nie mam zamiaru cię przyciskać — powiedział wreszcie. — Chodzi nam tylko o ustalenie prawdy. Amicus Plato, sed magis amica veritas.

„Miłuję Platona, lecz jeszcze milsza mi prawda”.

Tak brzmiała ta łacińska sentencja?

Tym razem doczekał się reakcji.

Hugo patrzył na niego niesamowicie niebieskimi oczami. Spojrzenie matki – pomyślał Servaz, choć oczy kobiety były zielone. Także w linii warg i kształcie twarzy rozpoznawał geny Marianne. Uderzyło go to fizyczne podobieństwo.

– Rozmawiałem z twoją matką – wyjawił bez zastanowienia. – Kiedyś byliśmy przyjaciółmi. Bardzo bliskimi przyjaciółmi…

– …

– Jeszcze zanim poznała twojego ojca.

– Nigdy mi o panu nie mówiła.

Pierwsze zdanie Hugona Bokhanowskiego spadło jak ostrze gilotyny.

Servaz poczuł się, jakby otrzymał cios pięścią w żołądek. Wiedział, że Hugo mówi prawdę. Odchrząknął.

– Ja też studiowałem w Marsac – powiedział. – Tak jak ty. A teraz studiuje tu moja córka. Margot Servaz. Jest na pierwszym roku.

Młody człowiek skupił na nim całą uwagę.

– Margot to pana córka?

– Znasz ją?

Chłopak wzruszył ramionami.

– Kto by nie znał Margot? W Marsac trudno jej nie zauważyć.

To ładna dziewczyna. Nie mówiła nam, że ma ojca gliniarza.

Hugo wpatrywał się w Servaza niebieskimi oczami i nie spuszczał z niego wzroku. Komendant zorientował się, że się pomylił. Chłopak się nie bał. Po prostu postanowił się nie odzywać. Choć miał dopiero siedemnaście lat, robił wrażenie znacznie dojrzalszego.

Servaz łagodnie kontynuował:

– Dlaczego odmawiasz odpowiedzi? Zdajesz sobie sprawę, że postępując w ten sposób, tylko pogarszasz swoją sytuację? Chcesz, żebyśmy wezwali adwokata? Porozmawiasz z nim, a potem pogadamy.

– Po co? Byłem na miejscu, kiedy zmarła albo niedługo później. Nie mam alibi. Wszystko świadczy przeciwko mnie. A zatem jestem winien, nie?

– A jesteś?

Chłopak popatrzył Servazowi prosto w oczy. Policjant nie wyczytał w jego spojrzeniu ani winy, ani niewinności. Nie było w nim żadnego ukrytego przekazu. Jedynie oczekiwanie.

– Przynajmniej pan tak uważa. Więc co za różnica, czy to prawda czy nie?

– Zasadnicza – odparł Servaz.

Ale różnicy nie było. Servaz wiedział, że kłamie. Francuskie więzienia są pełne niewinnych ludzi, a po ulicach chodzi mnóstwo przestępców.