Выбрать главу

Zdystansowany i władczy ojciec, który zarządzał dziesiątkami tysięcy pracowników i którego aurę wyczuwał każdy gość. Starszy brat, wzorowy spadkobierca, który bardzo szybko przeszedł do obozu ojca, nie szczędząc Davidowi upokorzeń.

Młodszy brat, który przypadkiem utonął w domowym basenie, kiedy David się nim opiekował. Matka zaabsorbowana sobą, zamknięta we własnym wewnętrznym świecie. Papa Freud mógłby napisać książkę na temat jego rodziny. Zresztą między czternastym a siedemnastym rokiem życia Davida matka woziła go po wszystkich specjalistach w okolicy – a depresja i tak nie ustąpiła. Były jednak chwile, kiedy potrafił trzymać ją na dystans, kiedy była tylko niewyraźnym, groźnym cieniem w słoneczne popołudnie, kiedy mógł się szczerze śmiać, a nawet czuć radość. W innych momentach opadały go ciemności, tak jak teraz, a on bał się, że nadejdzie taki dzień, kiedy już nie zwolnią uścisku.

Tak, śmierć była jakąś opcją… Jedyną – wiedział to – która może go uwolnić od tego cienia.

Zwłaszcza gdyby mogła posłużyć wyciągnięciu z więzienia jedynego brata, którego nigdy nie miał. Hugona. Hugona, który pokazał mu, jak bardzo jego ojciec nie zasługuje na uznanie i jak wielkim kretynem jest jego rodzony brat. Hugo pomógł mu zrozumieć, że nie ma im czego zazdrościć, że robienie kasy to w gruncie rzeczy banalna sprawa i coś nieskończenie mniej niezwykłego niż stanie się nowym Basquiatem czy Radiguetem. To oczywiście nie wystarczyło. Ale pomogło. Kiedy Hugo był

obok, David czuł, że melancholia rozluźnia uścisk. Jednak pobyt przyjaciela w więzieniu uświadomił mu pewną prawdę, którą do tej pory wolał

ignorować: Hugo nie zawsze będzie przy nim. Któregoś dnia odejdzie. A wtedy depresja wróci z potrójną mocą, bardziej żarłoczna, bardziej wygłodzona, okrutniejsza niż kiedykolwiek dotąd. Tego dnia pożre go w całości i wypluje jego pustą duszę jak kupkę kości obgryzionych przez sępa. Już czuł, jak niecierpliwie nad nim krąży, czekając na właściwy moment. Nie miał najmniejszych wątpliwości: jej zwycięstwo było przesądzone. Nigdy nie zdoła się jej pozbyć. To do niej będzie należeć ostatnie słowo. A więc na co czekać?

Wyciągnięty na pogniecionej pościeli z rękami pod głową wpatrywał

się w plakat z Kurtem Cobainem przypięty do ściany i rozmyślał o tamtym glinie,

ojcu

Margot.

Straty

uboczne,

jak

mówią

bohaterowie

niskobudżetowych filmów. Ten policjant to będzie strata uboczna… Biorąc winę na siebie i wciągając gliniarza we własną śmierć, ostatecznie uniewinni Hugona. Ta myśl wydawała mu się coraz bardziej kusząca.

Trzeba było tylko, żeby to się udało.

41

DOPPELGÄNGER

Poruszał się trochę w swojej kryjówce w zaroślach, zrobił kilka ćwiczeń rozciągających. Następnie otworzył termos z kawą i – podobnie jak siedząca kilkaset metrów dalej Samira – położył na języku tabletkę modafinilu, którą popił łykiem arabiki. Dodał do kawy trochę Red Bulla.

Napój miał przez to dziwny smak, ale przynajmniej, mimo późnej pory, mężczyzna był aktywny jak Wezuwiusz 24 sierpnia 1979 roku.

Mógł w ten sposób wytrzymać jeszcze wiele godzin.

Widok ze wzgórza był interesujący. Choć zabudowania uczelni znajdowały się w odległości kilkuset metrów, przez lornetkę noktowizyjną mógł zobaczyć wszystko, co się tam działo. Rozpoznał komendanta.

Pozostałe osoby były mu nieznane. Zauważył młodą policjantkę przyczajoną w krzakach za uczelnią i jej kolegę siedzącego w samochodzie.

Ten ostatni zresztą wcale się nie ukrywał. Hirtmann od razu zrozumiał, że policjant stoi tam po to, by go odwieść od zamiaru zbliżenia się do liceum.

Ta myśl mu się spodobała. Był zadowolony, że Martin o nim myśli.

Martin, Martin…

Przywiązał się do tego policjanta. Od jego pierwszych odwiedzin w Instytucie Wargniera, kiedy wypowiadał takie celne uwagi o Mahlerze.

Tamtego dnia śnieg sypał gęsto i krajobraz za oknem był biały. Grudniowy mróz przenikał grube kamienne mury Instytutu i zalegał w tej przeklętej niegościnnej dolinie. Elisabeth Ferney przyszła, by go uprzedzić, że będzie miał gości: gliniarza z Tuluzy, funkcjonariuszkę żandarmerii i jakiegoś sędziego. Na miejscu zbrodni, na górze, w elektrowni wodnej znaleźli jego DNA. Materiał genetyczny człowieka zamkniętego w najlepiej strzeżonym ośrodku psychiatrycznym w całej Europie! Uśmiechnął się na myśl o ich zakłopotaniu i zmieszaniu. Jednak kiedy glina wszedł do celi, Hirtmann nie wyczytał na jego twarzy ani jednego, ani drugiego. Szwajcar nie zapomniał tej chwili. Czekając na nich, znalazł sobie jakieś zajęcie. Jego umysł wypełniały pierwsze takty IV Symfonii Mahlera, kiedy doktor Xavier wprowadził gości. Wtedy zobaczył Martina po raz pierwszy. Jego uwagi nie umknął sposób, w jaki policjant drgnął, rozpoznając muzykę. Potem, ku jego ogromnemu zaskoczeniu i jeszcze większej radości, Martin wypowiedział nazwisko: „Mahler”. Hirtmann był zadziwiony. W jego sercu wybuchła radość, kiedy zrozumiał – obserwując i słuchając Martina, poruszony tak bardzo, że trudno mu było to ukryć – że ten, kogo ma przed sobą, to jego Doppelgänger – bratnia dusza, sobowtór, który wybrał drogę światła, a nie drogę ciemności. Żyć znaczy wybierać, prawda? To jedno spotkanie wystarczyło Hirtmannowi, by zrozumieć, że Martin jest do niego bardziej podobny, niż mógłby przypuszczać. Miał wielką ochotę przekonać go do ich „powinowactwa z wyboru”, ale ucieszył się i tym, że Martin często o nim myślał. Rozpoznał w nim człowieka, który tak jak on sam nie cierpiał wulgarności współczesnych rozrywek, głupiego konsumpcjonizmu dzisiejszych ludzi, ubóstwa ich zainteresowań i gustów, pustoty ich myślenia, stadnych zachowań i nieuleczalnej wręcz miernoty. Człowieka, tak jak on, samotnego. O tak, oni dwaj się rozumieli. Nawet jeśli Martinowi trudno było to przyznać. Byli sobie tak bliscy jak bliźnięta rozdzielone zaraz po narodzeniu.

Od tamtego czasu Hirtmann po prostu nie potrafił przestać myśleć o Martinie. A także o jego byłej żonie Alexandrze i córce Margot. Zdobywał

informacje. I tak stopniowo rodzina Martina stała się jakby jego rodziną.

Wślizgnął się w życie komendanta bez jego wiedzy i był w nim obecny, nigdy za bardzo się nie oddalając. To było nawet lepsze niż oglądanie reality show, do którego rodziny się wybiera. Hirtmann się tym nie nudził.

Wiedział, że to życie zastępcze, ale czuł, że Martin jest mu naprawdę bliski. Patrzył na swoje pozbawione mrocznego oblicza alter ego.