Выбрать главу

– A potem pojawił się Mathieu. Pomógł mi się pozbierać. Nic o tym wszystkim nie wiedział. Patrzył na mnie, jakbym była czysta, bez zarzutu.

Bokha dokonał tego, co żadnemu z was się nie udało. Uratował mnie.

– Jak mogłem cię wyciągnąć z czegoś, czego istnienia nie byłem świadomy? – poskarżył się.

Zignorowała tę uwagę. Odwróciła głowę w stronę jeziora i Servaz podziwiał jej profil.

– Kiedy…?

– Wróciłam do ćpania? Po śmierci Mathieu… Jesteśmy w mieście, w którym jest prawie tyle samo studentów co mieszkańców. Nie było trudno znaleźć dostawcę.

– Znasz Heisenberga?

Przytaknęła.

– Margot mi o czymś opowiedziała – zaczął, bo miał już dosyć tamtego tematu. – O scenie, jaką widziała ostatniej nocy w górach. Jezioro Néouvielle, mówi ci to coś?

Zobaczył, że wzrok Marianne się zmienił. Servaz streścił jej to, co usłyszał od córki.

Widział, że w miarę opowiadania zmieszanie i zaskoczenie kobiety rośnie.

– Wczoraj był siedemnasty czerwca – odpowiedziała, kiedy skończył.

– Siedemnastego czerwca 2004 – dodała.

Zaczekał na ciąg dalszy.

– Wypadek autokaru. Pisali o tym na pierwszych stronach wszystkich lokalnych gazet. Na pewno pamiętasz…

Tak, coś sobie przypominał jak przez mgłę. Jedna z wielu wiadomości w szumie informacyjnym. Katastrofy, masakry, wojny, wypadki, zabójstwa… Wypadek autokaru. Nie pierwszy i nie ostatni. W tamtym było wiele ofiar, także dzieci.

– Siedemnaścioro zabitych dzieci. I dwoje dorosłych: nauczyciel i strażak – ciągnęła. – Kierowca stracił kontrolę nad pojazdem, który zjechał

z drogi i wpadł do jeziora. Ale wcześniej na dwie godziny zawisł na zboczu i kilkoro dzieci zdołało się uratować.

Spojrzał na nią.

– Dlaczego tak dobrze to pamiętasz?

– Hugo był w tym autokarze.

– Znasz Davida, Sarah i Virginię? – zapytał.

Przytaknęła.

– To najlepsi przyjaciele Hugona. Poszli za nim na te kursy.

Wspaniali młodzi ludzie. Oni też byli tamtej nocy w autokarze.

Servaz zmierzył ją wzrokiem.

– Chcesz powiedzieć, że zostali uratowani z wypadku tak jak Hugo?

– Tak. Wszyscy przeżyli traumę, jak możesz się domyślać. Pamiętam, jak zabierali stamtąd nasze dzieci. To było potworne. One patrzyły na śmierć swoich kolegów. Miały od jedenastu do trzynastu lat.

– Były leczone?

– Były też pod opieką psychologów. Kilkoro było ciężko rannych.

Niektóre zostały kalekami. – Przerwała na chwilę, żeby się zastanowić. – Oni już wcześniej byli sobie bliscy. Ale mam wrażenie, że to zbliżyło ich do siebie jeszcze bardziej. Dzisiaj są jak palce jednej dłoni… – Zawahała się. – Gdybyś potrzebował więcej informacji, zajrzyj do lokalnej gazety, „La République de Marsac”. Dobrze na tej historii zarobiła: wszystkie dzieci były stąd, z tego samego gimnazjum.

Patrzył na nią. Czuł się smutny i pusty. Spojrzała mu w oczy.

– Uprzedzałam cię, Martin: wszyscy, do których się przywiązuję, źle kończą.

Wahał się, czy zadać jej pytanie, które paliło go w ustach od samego początku, odkąd przyszedł. Tak bardzo się bał odpowiedzi. Ale musiał ją poznać.

– Co robił tu Francis niedawno w nocy?

– Szpiegujesz mnie?

– Nie, śledziłem jego. Podejrzewałem go.

– Francis właśnie został porzucony przez kochankę, studentkę z Marsac, tę Sarah, o której mówiłeś. To nie pierwszy raz, kiedy sypia ze swoją uczennicą. I nie pierwszy raz przyszedł do mnie się wypłakać.

Dziwne, prawda? Kiedy Francis potrzebuje się komuś wygadać, przychodzi do mnie. On jest bardzo samotny. Tak jak ty, Martin. Sądzisz, że to przeze mnie? – zapytała nagle. Wykonała dziwny ruch ręką. – Często się nad tym zastanawiam: co ja z wami robię? Co takiego robię mężczyznom mojego życia, czego nie robią inne kobiety? Dlaczego ja was tak niszczę?

Wstrząsnął nią szloch, ale Servaz nie dostrzegł ani jednej łzy. Jej oczy pozostały suche.

– Nie zniszczyłaś Bokhy – powiedział. Spojrzała na niego.

– Mówiłaś, że był z tobą szczęśliwy.

Pokręciła głową z zamkniętymi oczami. Jej usta wykrzywił grymas goryczy.

– Uważasz, że jestem do tego zdolna? Do tego, żeby dać jakiemuś mężczyźnie szczęście? I skończyć z tym? Na zawsze?

Spojrzeli na siebie. To była jedna z tych chwil, kiedy szala uczuć może się przechylić na jedną lub na drugą stronę. Marianne mogła mu przebaczyć wszystkie jego słowa, myśli, osądy… Albo na zawsze wyrzucić go ze swojego życia. A on, czego on chciał?

– Przytul mnie mocno – powiedziała. – Potrzebuję tego. Teraz.

Spełnił jej prośbę. Zrobiłby to także, gdyby o to nie poprosiła. Ponad jej ramieniem patrzył na jezioro, na poranne światło. Od zawsze najbardziej lubił poranki: to była najlepsza pora dnia. Niedaleko brzegu, na dużym, dryfującym kawałku drzewa, stała czapla. Marianne także mocno objęła Servaza, a on czuł, że tonie w jej uścisku, w jej cieple.

– Zawsze ze mną byłeś, Martin. W moich myślach. Nawet kiedy byłam z Bokhą, ty byłeś tutaj. Nigdy mnie nie opuściłeś. Pamiętasz: DNŚNR?

Tak. Pamiętał. „Dopóki Nas Śmierć Nie Rozłączy”. Zawsze się żegnali tymi pięcioma literami. Słyszał jej głos i oddech w swoim uchu, jej usta były tuż obok. Zastanawiał się, czy to prawda, czy może jej zaufać.

Zdecydował, że tak. Dosyć już miał podejrzliwości, nieufności, zawodu, który rzucał cień na każdy aspekt jego życia. Tym razem było to proste i oczywiste. Bez wahań, bez potrzeby zadowolenia drugiej strony. Jedna wielka harmonia. Od jak dawna nie kochał się w taki sposób? Poczuł, że z nią dzieje się to samo: obydwoje wracali z daleka i zrozumiał, że obydwoje pragną przejść przynajmniej kawałek drogi razem. Uwierzyć w jakąś przyszłość. Czapla na jeziorze wydała przeciągły, samotny okrzyk. Servaz odwrócił głowę akurat wtedy, gdy ptak poderwał się ku burzowemu niebu z mocnym biciem skrzydeł.

PIĄTEK

43

JEZIORO 3

Śniło mu się, że umiera. Leżał na ziemi z twarzą zwróconą ku niebu, po którym przelatywały z krzykiem tysiące czarnych ptaków. A on się wykrwawiał. Następnie w polu jego widzenia pojawiła się jakaś postać, która schyliła głowę, by na niego popatrzeć. Choć miała na sobie perukę i wielkie okulary, nie miał wątpliwości, kto nad nim stoi. Obudził się, wstrząśnięty, z głową wypełnioną jeszcze ptasim krzykiem. Usłyszał jakieś odgłosy na parterze i poczuł zapach kawy.

Która godzina? Przekręcił się, by sięgnąć po telefon. Cztery nieodebrane połączenia. Ten sam numer. Spał ponad godzinę. Oddzwonił.

– Boże, co ty wyprawiasz? – zapytał Espérandieu.

– Zaraz będę – odpowiedział. – Pojedziemy do „La République de Marsac”. To lokalna gazeta. Poszukaj ich numeru i zadzwoń tam. Powiedz im, że potrzebujemy wszystkich informacji na temat wypadku autokaru z siedemnastego czerwca 2004 roku nad jeziorem Néouvielle.

– Co to za historia z tym jeziorem? Masz jakieś nowe ślady?

– Potem ci wytłumaczę.

Rozłączył się. Marianne weszła do pokoju z tacą. Jednym łykiem wypił sok pomarańczowy i czarną kawę i rzucił się na posmarowaną masłem grzankę.