Sędziowie i adwokaci wkładają togi, by wygłaszać mowy na temat moralności i prawa, ale jednocześnie popierają obowiązujący system, doskonale wiedząc, że prowadzi on do całej masy pomyłek sądowych.
– Zadzwoniłeś do matki i powiedziałeś jej że obudziłeś się w tym domu i że była w nim martwa kobieta, tak?
– Tak.
– Gdzie się obudziłeś?
– W salonie, na dole.
– Gdzie w salonie?
– Na kanapie. Na siedząco.
Hugo spojrzał na Servaza.
– Już im powiedziałem.
– I co zrobiłeś potem?
– Zawołałem Claire Diemar.
– Nie wstawałeś z kanapy?
– Nie, wstałem. Drzwi balkonowe były otwarte, deszcz lał się do domu. Wyszedłem tamtędy.
– Nie zastanawiałeś się, gdzie jesteś?
– Poznałem dom.
– Już tam byłeś?
– Tak.
– A zatem rozpoznałeś miejsce. Często tam bywałeś?
– Dosyć.
– „Dosyć”, to znaczy? Ile razy?
– Nie pamiętam.
– Spróbuj sobie przypomnieć.
– Nie wiem, może dziesięć… albo dwadzieścia…
– Dlaczego tak często ją odwiedzałeś? I ciągle do niej wydzwaniałeś?
Czy panna Diemar zapraszała do siebie wszystkich uczniów z Marsac?
– Nie, nie sądzę.
– A więc, dlaczego ty? O czym rozmawialiście?
– O tym, co piszę.
– To znaczy?
– Piszę powieść. Powiedziałem o tym Clai… eee… pannie Diemar.
Była bardzo zainteresowana, zapytała mnie, czy może przeczytać.
Rozmawialiśmy o tym regularnie. Także przez telefon.
Servaz spojrzał na chłopaka. Poczuł dreszcz. On też w czasach, gdy uczył się w Marsac, zaczął pisać powieść. Wielką współczesną powieść.
Marzenie każdego początkującego pisarza. Dzieło, na którego widok wydawcy i czytelnicy mówiliby: Chapeau bas. Była to opowieść o sparaliżowanym mężczyźnie, którego życie toczyło się na płaszczyźnie myśli, ale jego wnętrze – pełne kolorów i intensywne jak tropikalna dżungla – było znacznie bogatsze niż wnętrze większości ludzi. Przestał
pisać nazajutrz po tym, jak jego ojciec popełnił samobójstwo.
– Mówiłeś do niej po imieniu? – zauważył.
– Tak.
– Jakiej natury była wasza relacja?
– Przed chwilą panu powiedziałem. Interesowała się tym, co piszę.
– Dawała ci jakieś wskazówki?
– Tak.
– Uważała, że dobrze piszesz?
Oczy Hugona. Błysk dumy w źrenicach.
– Mówiła… mówiła, że od dawna nie czytała niczego podobnego.
– Mógłbym się dowiedzieć, jaki jest tytuł powieści? Dostrzegł wahanie chłopaka. Postawił się na jego miejscu.
Młody autor z pewnością nie miał ochoty dzielić się takimi sprawami z obcym człowiekiem.
– „Krąg”, taki jest tytuł.
Servaz chciał zapytać go, o czym jest książka, ale nie zrobił tego.
Czuł, że narasta w nim jakaś głęboka bezradność, a zarazem odruchowa empatia wobec młodego człowieka. Nie był naiwny. Wiedział, że jej powodem jest fakt, iż widział w chłopaku siebie samego sprzed dwudziestu trzech lat. Oraz być może to, że Hugo jest synem Marianne.
Ale jednocześnie zastanawiał się, czy to możliwe, by zabił on jedyną osobę, która była w stanie zrozumieć i docenić jego pracę.
– Wróćmy do tego, co robiłeś później.
– Wróciłem do domu. Wołałem ją. Szukałem wszędzie.
– Nie pomyślałeś w tamtej chwili, żeby wezwać policję?
– Nie.
– A potem?
– Wszedłem na górę, szukałem po kolei we wszystkich pokojach. Aż doszedłem do łazienki. I tam… Tam ją zobaczyłem. – Grdyka chłopaka podskoczyła. – Byłem spanikowany. Nie wiedziałem, co robić. Próbowałem wyjąć jej głowę z wody, klepałem po twarzy, żeby ją ocucić, krzyczałem, usiłowałem rozwiązać supły. Ale było ich za dużo, były zbyt mocno zaciśnięte, nie byłem w stanie: napęczniały pod wpływem wody. Szybko zrozumiałem, że już za późno.
– Mówisz, że próbowałeś ją reanimować?
– Tak, właśnie.
– A latarka?
Servaz zauważył, że powieki chłopaka lekko drgnęły.
– Widziałeś przecież latarkę w jej ustach, prawda?
– Tak, oczywiście.
– To dlaczego nie próbowałeś jej wyciągnąć? Hugo się zawahał.
– Nie wiem, pewnie dlatego, że…
– Że brzydziłem się wkładać jej palce do ust…
– Chciałeś powiedzieć: do ust martwej kobiety? Servaz zobaczył, że chłopak opuścił ramiona.
– Tak. Nie. Nie tylko. Do ust Claire…
– A przedtem? Co się stało przedtem? Powiedziałeś, że obudziłeś się u Claire Diemar. Co przez to rozumiesz?
– To, co powiedziałem. Ocknąłem się w salonie.
– Chcesz powiedzieć, że straciłeś przytomność?
– Tak. To znaczy, tak przypuszczam. Opowiadałem to już pana kolegom.
– Opowiedz mi, co robiłeś w chwili, gdy urwał ci się film, pamiętasz?
– Nie. Nie bardzo. Nie jestem pewien. Mam jakąś… jakąś dziurę.
– Dziurę w rozkładzie dnia?
Servaz dostrzegł, że Bécker zamiast patrzeć na chłopaka, wpatruje się w niego. Spojrzenie żandarma było wymowne. On także zauważył, że Hugo jest zmieszany. Był wystarczająco inteligentny, by zdawać sobie sprawę, że ta dziura nie przemawia na jego korzyść, – Tak – przyznał rad nierad.
– Jaka jest ostatnia rzecz, którą sobie przypominasz?
– Ostatnia rzecz, jaką pamiętam, to że wcześniej byłem z przyjaciółmi w Dublinersach.
Servaz robił zapiski w notesie. Nie miał zaufania do kamery, podobnie jak do innych gadżetów tego typu.
– The Dubliners?
Znał to miejsce. Pub istniał już za jego czasów. Servaz z przyjaciółmi urządzili sobie tam kwaterę główną.
– Co tam robiliście? Która to była godzina?
– Oglądaliśmy mistrzostwa świata, mecz otwarcia. I czekaliśmy, aż będzie grała Francja.
– „Czekaliśmy”? Chcesz powiedzieć, że nie pamiętasz meczu Urugwaj-Francja?
– Nie… może… nie pamiętam, co robiłem wieczorem. To dziwnie brzmi, ale nie wiem, jak długo to trwało. Ani w której dokładnie chwili straciłem przytomność.
– Myślisz, że ktoś cię ogłuszył, tak? Że ktoś cię uderzył?
– Nie, nie wydaje mi się, sprawdzałem… Nie mam guza ani nie boli mnie głowa. Ale kiedy się ocknąłem, byłem otumaniony, wydawało mi się, że mam w głowie mgłę.
Zapadał się w sobie, coraz bardziej zdając sobie sprawę, że wszystko wskazuje na niego.
– Sądzisz, że ktoś ci podał narkotyki?
– Tak, to możliwe.
– Sprawdzimy to. Gdzie, w pubie?
– Nie mam pojęcia!
Servaz i Bécker wymienili spojrzenia. Wzrok żandarma mówił bez cienia wątpliwości: winny.
– Rozumiem. Ale może sobie przypomnisz. Gdyby tak było, koniecznie mi powiedz. To ważne.
Hugo smutno pokiwał głową.
– Nie jestem idiotą.
– Ostatnie pytanie: lubisz piłkę?
Błysk zdumienia w niebieskich oczach.
– Tak, dlaczego?
– Kawa ci wystygnie – powiedział Servaz. – Wypij. To może być długa noc.
– Samotna kobieta w otwartym domu – odezwała się Samira.
– I żadnych śladów włamania – dodał Espérandieu.
– Musiała mu otworzyć. W końcu to był jej uczeń, nie miała powodów do obaw. Zresztą on sam to powiedział: już tam bywał. I dzwonił do niej osiemnaście razy w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Żeby dyskutować o literaturze? Bez jaj!