Выбрать главу

Karę, która na zawsze czerwonymi literami zapisze się zarówno na jego ciele, jak i w jego umyśle.

45

SZPITAL

Krwotok siatkówkowy – orzekł lekarz. – Prawo Boyle’a-Mariotte’a: p1 x V1 =

p2 x V2. Zmianie ciśnienia towarzyszy zmiana objętości masy gazu. Tak jak wszystkie inne gazy, powietrze wewnątrz pana maski zostało poddane zmianie ciśnienia. A zatem uległo sprężeniu, kiedy pan nurkował

i rozprężeniu, kiedy się pan wynurzał. Padł pan ofiarą barotraumy: urazu spowodowanego zbyt gwałtownymi zmianami ciśnienia atmosferycznego.

Nie wiem, co się stało tam na dole, ale obuoczna utrata widzenia zdarza się raczej rzadko. Nawet chwilowa. Ale niech się pan nie boi, nie będzie pan niewidomy na zawsze.

Super, pomyślał Servaz. Nie mogłeś tego powiedzieć wcześniej, dupku?

Niski, dobrze postawiony głos i pedantyczny akcent doktora wkurzały Martina. Prawdopodobnie gdyby miał okazję zobaczyć go w całości, byłoby podobnie.

– Krwotok może potrwać jakiś czas – ciągnął uczonym głosem. – Nastąpiło uszkodzenie plamki żółtej, strefy najostrzejszego widzenia.

Z przykrością muszę panu powiedzieć, że na to schorzenie nie ma specyficznego leczenia. Można jedynie oddziaływać na przyczynę. A w tym wypadku przyczyna zniknęła; pozostaje zatem czekać, aż rzeczy same wrócą do poprzedniego stanu. Może się jednak okazać, że aby umożliwić panu odzyskanie pełnego widzenia, potrzebny będzie zabieg. Zobaczymy.

Tymczasem zatrzymamy pana na obserwację. Będzie pan nosił ten opatrunek na oczach. Niech pan pod żadnym pozorem nie próbuje go zdjąć.

Servaz skinął głową, krzywiąc się. Nic więcej nie mógł zresztą zrobić.

Nie widział.

– Można powiedzieć, że nie działa pan na pół gwizdka – zażartował

doktorek.

Martin miał ochotę odpowiedzieć mu coś złośliwego, ale pa-radoksalnie to zdanie zabrzmiało dla niego pocieszająco. Z pewnością ze względu na lekki ton, jakim zostało wypowiedziane.

– No dobrze, wpadnę do pana niedługo. Niech pan odpoczywa.

– Gość ma rację – powiedziała siedząca obok Ziegler, kiedy kroki lekarza się oddaliły. – Nie działasz na pół gwizdka.

Poznał po głosie, że Irène się uśmiecha. Wywnioskował stąd, że ona także otrzymała pocieszające wiadomości.

– Powiedz, co ci mówił.

– To samo co tobie. To może potrwać kilka godzin albo kilka dni.

I jeśli będzie trzeba, zrobią ci operację. Ale odzyskasz wzrok, Martin.

– Fajnie.

– To był błąd.

– Co?

– To nurkowanie.

– Wiem.

– Będę musiała złożyć wyjaśnienia przełożonym. Skrzywił się.

Wiedział, że Irène znowu będzie miała kłopoty.

I po raz kolejny przez niego.

– Przykro mi. Wezmę wszystko na siebie. Sprawdzę z Sartetem i prokuratorem, czy nie można wystawić wstecznego nakazu. Jeśli nie, zeznam, że cię okłamałem i powiedziałem ci, że go mam. Potwierdzę to, jeśli mnie przesłuchają.

– Mhm. W każdym razie z tego powodu mnie nie zwolnią. Zresztą niczego gorszego niż mi zrobili, już nie zrobią. Poza tym mamy trupa: to wszystko usprawiedliwia, no nie?

– A co z samochodem i ciałem?

– Tym razem się postarali; wyciągają to wszystko z jeziora. Mają zrobić sekcję dziś w nocy. Wszyscy są w stanie gotowości.

Słyszał narastający huk burzy za oknem pokoju i zwykłe szpitalne odgłosy za drzwiami: głosy pielęgniarek, echo kroków w korytarzu, łoskot pchanych wózków.

– Jestem tu sam?

– Tak. Chcesz, żebym postawiła kogoś przy drzwiach?

– Po co?

– Nie pamiętasz, że poprzedniej nocy ktoś do ciebie strzelał? Nic nie widzisz, jesteś jeszcze bardziej bezbronny. A to jest szpital. Młyn. Ciągle ktoś wchodzi i wychodzi.

Westchnął.

– Nikt poza policją nie wie, że tu jestem – odpowiedział.

Uścisnęła mu dłoń. Potem usłyszał, jak odsuwa krzesło.

– Powinieneś teraz odpocząć. Chcesz coś na uspokojenie?

Pielęgniarka może ci coś dać.

– Ale tylko w płynie. I żeby miało co najmniej dwanaście lat.

– Obawiam się, że tego nie ma na liście leków refundowanych.

Odpoczywaj. Muszę coś sprawdzić.

Wstała cicho. Martin wyczuł napięcie w jej głosie.

– Brzmi poważnie.

– Bo takie jest. Jutro rano powiem ci więcej. W ogóle muszę ci opowiedzieć o paru rzeczach.

– Jakich?

– Jutro.

Ziegler zatrzymała się pod daszkiem osłaniającym wejście do szpitala i spojrzała na tonący w strugach deszczu parking. Na ciemniejącym niebie zobaczyła błyskawicę w kształcie łuku elektrycznego. Po chwili powietrze zadrżało od grzmotu.

Zasunęła zamek kurtki, włożyła kask i pobiegła w stronę motocykla.

Ruszyła, na wszelki wypadek trzymając stopy blisko podłoża i wolno opuściła parking: letnia ulewa zamieniła drogę w rwący potok. Jechała w kierunku centrum Marsac, jak cień wślizgując się w opustoszałe ulice, zwalniając na zalanych wodą kocich łbach. Była prawie ósma wieczór i Ziegler zastanawiała się, czy zastanie mężczyznę w jego domu czy raczej w biurze. Adres firmowy był bliżej. Kiedy podniosła oczy na żółtą fasadę niezbyt eleganckiego budynku w centrum miasta, zauważyła, że w oknach na ostatnim piętrze pali się światło. Jej instynkt łowiecki natychmiast się obudził. W jej żyłach płynęła adrenalina. To prawda, Irène dawno już nie była na prawdziwym polowaniu, takim, które dostarcza emocji porównywalnych z uniesieniami w czasie seksu lub jazdy na motorze.

Zaparkowała na chodniku, zdjęła kask, przygładziła mokre blond włosy i ruszyła ku drzwiom. Nie było domofonu ani elektrycznego zamka, Ziegler weszła więc po skrzypiących schodach na ostatnie piętro, zostawiając na stopniach mokre ślady. Nacisnęła na guzik domofonu.

– Taa? – odezwał się jakiś głos dwadzieścia sekund później.

– Pan Jovanovic?

– Mhm.

– Nazywam się Irène Ziegler i chciałabym skorzystać z pańskich usług.

– Zamknięte. Niech pani przyjdzie jutro.

– Chciałabym poprosić o śledzenie mojego męża. Wiem, że nie podaje pan stawek, ale jestem gotowa dużo zapłacić. Proszę, niech mi pan poświęci kwadrans.

Przez kilka sekund panowała cisza, którą mącił tylko szum domofonu. Po czym rozległo się brzęczenie elektrycznego zamka i Ziegler pchnęła drzwi, które z początku stawiały opór. Zobaczyła maleńkie mieszkanie, w którym czuć było stęchlizną i papierosowym dymem. Na końcu korytarza, za uchylonymi drzwiami paliło się światło. Podeszła do drzwi i pchnęła je. Zlatan Jovanovic właśnie zamykał sejf z dokumentami.

Stary

model,

niewiele

bezpieczniejszy

od

szafy.

Prawdziwemu

zawodowcowi sforsowanie takiego zamka zajęłoby najwyżej minutę.

Zrozumiała, że zadaniem sejfu jest robić wrażenie na klientach. Taka prywatna sztuczka, którą facet powtarzał z każdym nowym gościem: zamykanie dokumentów w sejfie. Ważne papiery na pewno były gdzie indziej: pewnie w formie plików w zaszyfrowanej pamięci jakiegoś komputera. Zamknął ciężkie drzwiczki i przekręcił gałkę. Po czym opadł

na dyrektorski obrotowy fotel.

– Słucham panią.