– Niezła sztuczka z tym sejfem. Robi wrażenie.
– Proszę?
– To dość stary model, prawda? Znam przynajmniej dwadzieścia osób, które otworzyłyby go w opasce na oczach i z jedną ręką przywiązaną na plecach.
Zobaczyła, że mężczyzna zmrużył oczy.
– Pani tu nie przyszła z powodu niestałego męża, mylę się?
– Co za przenikliwość.
– Kim pani jest?
– Drissa Kanté, mówi to panu coś?
– Nigdy nie słyszałem.
Kłamał. Leciutkie zwężenie źrenic. Mimo że usiłował zachować twarz pokerzysty, to nazwisko było dla niego jak policzek.
– Słuchaj, Zlatan. Mogę cię tak nazywać? Naprawdę nie mam dużo czasu. Więc może pominęlibyśmy grę wstępną…
Wyjęła z kieszeni pendrive i położyła go na blacie przed Zlatanem.
– Podobny do tego, który dałeś Kantému?
Mężczyzna nawet nie spojrzał na urządzenie. Wpatrywał się w nią.
– Powtarzam pytanie: kim pani jest?
– Osobą, która cię wsadzi za kratki, jeśli nie będziesz odpowiadał na moje. Mam na myśli pytania.
– Moja działalność jest legalna. Jestem zgłoszony w prefekturze.
– A instalowanie oprogramowania szpiegowskiego w komputerach policji także jest legalne?
Znowu wyglądał na poruszonego. Ale tylko przez maleńki ułamek sekundy. Musiał świetnie grać w pokera.
– Nie wiem, o czym pani chce rozmawiać.
– Pięć lat pierdla. Tyle ci grozi. Poproszę o zastosowanie okazania.
Zobaczymy, czy Kanté cię rozpozna. Poza tym mamy świadka. Jego znajoma jechała za tobą i spisała numery twojego auta. Nie mówiąc już o właścicielu knajpy, który wiele razy widział cię z Drissą. Zaczyna być tego sporo, nie? Wiesz, co będzie? Sędzia śledczy poprosi o zatrzymanie cię, a sędzia się zgodzi. Wystarczy, że poświęci dziesięć sekund twojej dokumentacji. Wierz mi, przy tylu dowodach nie będzie wątpliwości.
Areszt tymczasowy masz jak w banku.
Wiercił się w fotelu. Mimo że miał minę ważniaka, Ziegler zauważyła w jego czarnych oczach znajomy błysk: strach.
– Wyglądasz, jakbyś się nagle cholernie zdenerwował.
– Czego pani chce?
– Nazwiska twojego klienta. Tego, który ci zlecił śledzenie komendanta Servaza.
– Jeśli to zrobię, mój biznes jest spalony.
– Myślisz, że w pierdlu będziesz mógł dalej prowadzić ten interes?
Twój klient to morderca. Chcesz być oskarżony o współudział?
– A co ja z tego będę miał?
Westchnęła. Nie dysponowała żadną kartą przetargową: nie miała zezwolenia na przesłuchanie ani nakazu. Gdyby to się wydało, tym razem mogła być pewna zwolnienia.
– Chcę tyko nazwiska. To wszystko. Jeśli je dostanę, wychodzę stąd i kasujemy pamięć. Nikt się o niczym nie dowie.
Otworzył szufladę biurka. Ziegler się cofnęła. Sięgnął wielką łapą do środka. Podążała za nim wzrokiem, gotowa rzucić się na niego przez biurko. Wyjął tekturową teczkę i położył przed nią. Zauważyła, że mężczyzna ma obgryzione paznokcie.
– Jest w środku.
Stojąc w strugach deszczu, Lacaze podziwiał wejście do nowego pałacu sprawiedliwości. Było już po ósmej wieczorem i zastanawiał się, czy człowiek, którego szuka, będzie jeszcze w gabinecie. Wyrzucił papierosa i w deszczu ruszył w stronę przeszklonego holu.
„Nowy pałac” otworzył swoje podwoje kilka miesięcy wcześniej.
Architekci zachowali wyjściowy układ starych budynków i podwórek od strony rue des Fleurs, ale przedłużyli budowlę za pomocą bardzo nowoczesnych dobudówek, epatujących sztuczną wymową szkła, cegieł, betonu i stali, która miała oznaczać ustępstwo na rzecz skromności i dynamizmu. Lacaze zauważył, że ich wybór nieświadomie odzwierciedlał
stan wymiaru sprawiedliwości w tym kraju: ultranowoczesna fasada i hol przy wejściu maskowały zużycie i brak środków, którymi naznaczona była cała budowla.
Próba modernizacji skazana na porażkę.
Zanim przepuszczono go przez bramkę bezpieczeństwa, musiał
opróżnić kieszenie i położyć ich zawartość na małym stoliku. Następnie przeszedł zwieńczony szklanym dachem hol i skręcił w lewo, mijając drzwi sal rozpraw. Tam, na obsadzonym palmami dziedzińcu, czekała na niego kobieta, z którą się umówił. Żeby dostać się dalej, trzeba było mieć identyfikator, którego Lacaze nie posiadał.
– Dziękuję, że na mnie poczekałaś.
– Jesteś pewien, że on jeszcze będzie? – zapytała kobieta, pokazując swój identyfikator i popychając pancerne drzwi.
– Powiedziano mi, że pracuje do późna.
– Ale umawiamy się: nie wygadasz mu, że to ja cię wpuściłam.
– Możesz być spokojna.
Servaz usłyszał, że drzwi jego pokoju się otwierają, i przez chwilę był
naprawdę przestraszony.
– O mój Boże – rozległ się donośny głos Cathy d’Humières. – Jak pan to robi, że ciągle pan wpada w takie tarapaty?
– To tylko tak poważnie wygląda. – Uśmiechnął się z ulgą.
– Wiem. Właśnie rozmawiałam z lekarzami. Martin, gdyby pan mógł
siebie zobaczyć. Wygląda pan jak aktor z tego włoskiego filmu z lat sześćdziesiątych: Król Edyp…
Uśmiechnął się szerzej i poczuł, że mięśnie jego twarzy rozciągają wielki opatrunek przyklejony do skroni i czoła.
– Chcesz kawy? – odezwał się inny głos.
Servaz rozpoznał swojego zastępcę. Wyciągnął rękę i Espérandieu wsunął w jego dłoń kubek z gorącym napojem.
– Myślałem, że po dwudziestej nie ma odwiedzin – powiedział. – Która godzina?
– Dwudziesta siedemnaście. Mamy specjalne pozwolenie.
– Nie będziemy tu długo siedzieć – powiedziała prokurator. – Pan powinien odpoczywać. Jest pan pewien, że kawa to dobry pomysł? O ile dobrze zrozumiałam, dostał pan coś na uspokojenie.
– Mhm.
Chciał odmówić, ale pielęgniarka nie dała mu wyboru. Nie musiał jej widzieć, by zrozumieć, że nie żartuje. Kawa była wyraźnie kiepska, ale zaschło mu w gardle: wypiłby cokolwiek.
– Martin, jestem tu jako pańska przyjaciółka, to śledztwo znajduje się w wyłącznej gestii Sądu Okręgowego w Auch, ale mówiąc między nami, porucznik Espérandieu wyjaśnił mi, co i jak. O ile dobrze zrozumiałam, sądzi pan, że wszystkich tych ludzi zabił ten sam morderca z powodu tamtej katastrofy autokaru. Taki byłby motyw?
Przytaknął. Byli już całkiem blisko. W tym kierunku należało szukać: Krąg, wypadek, śmierć strażaka i kierowcy. Mieli rozwiązanie przed samym nosem. Ale w głębi duszy czuł jakąś wątpliwość. Przyszła mu do głowy, kiedy jechali nad jezioro i przygotowywali się do nurkowania. Coś nie grało… Jeden element, który nie pasował do innych. Nie potrafił
jednak wskazać, o co chodzi, a migrena bynajmniej mu w tym nie pomagała.
– Przepraszam, że nie odpowiadam – powiedział. – Ale okropnie boli mnie głowa.
– Oczywiście – przeprosiła Cathy d’Humières. – Omówimy to wszystko, jak się pan lepiej poczuje. A tymczasem nie mamy żadnych wieści o Hirtmannie – zauważyła, zmieniając temat. – Powinien pan mieć strażnika przed drzwiami.
Przeszedł go dreszcz. Co jest, wszyscy chcą pilnować jego drzwi…
– Nie ma potrzeby. Nikt nie wie, że tu jestem, poza załogą karetki, która mnie przywiozła, i kilkoma żandarmami.
– Tak. W porządku. Ale Hirtmann kilka razy dał o sobie znać. Nie podoba mi się to, Martin. Ani trochę.