– Chciałem panu podziękować…
Poczuł, że się czerwieni. Zrobił tylko to, co do niego należało. Ale wydawało się, że chłopak po drugiej stronie jest bardzo poruszony.
– Eee… wykonał pan dobrą robotę – powiedział. – Wiem, ile panu zawdzięczam.
– Śledztwo nie zostało zakończone – uściślił Servaz pospiesznie.
– Tak, wiem, podobno ma pan inny trop. Ten wypadek autokaru?
– Ty też tam byłeś, Hugo. Musimy o tym porozmawiać. Oczywiście jeżeli będziesz w stanie. Wiem, że to nie jest miłe wspomnienie. Ale chciałbym, żebyś mi opowiedział o tym, co się wydarzyło tamtej nocy.
– Oczywiście. Rozumiem. Sądzi pan, że mordercą może być jedna z uratowanych osób, prawda?
– Albo rodzic którejś z ofiar – sprecyzował Servaz. – Odkryliśmy. .. – Zawahał się, czy mówić dalej – odkryliśmy, że kierowca autokaru również został zamordowany. Tak jak Claire, Elvis Elmaz i prawdopodobnie dowódca strażaków. To nie może być zbieg okoliczności. Jesteśmy już blisko rozwiązania.
– O Boże – wyszeptał Hugo. – A więc może nawet go znam.
– To możliwe.
– Nie chcę panu już przeszkadzać. Powinien pan odpoczywać.
W każdym razie chcę, żeby pan wiedział, że będę panu dozgonnie wdzięczny za to, co pan zrobił. Dobranoc, Martin.
Servaz odłożył telefon na nocną szafkę. Czuł dziwne wzruszenie.
*
– O ile dobrze rozumiem pańskie słowa – powiedział wolno sędzia, z podbródkiem opartym na złączonych palcach obu dłoni – tego wieczoru, kiedy zginęła Claire Diemar, był pan w Paryżu w towarzystwie prawdopodobnego
przyszłego
kandydata
opozycji
do
wyborów
prezydenckich.
Sędziemu przestało się już spieszyć do domu. Całkowicie. Paul Lacaze skinął głową.
– Tak jest. Wracałem w nocy autostradą. Mój kierowca może to potwierdzić.
– I oczywiście poza kierowcą są także inne osoby, które w razie potrzeby będą mogły to poświadczyć? Ten kandydat opozycji na przykład?
Albo jego najbliższe otoczenie?
– Tylko w razie konieczności. Ale mam nadzieję, że nie będziemy musieli posuwać się aż tak daleko.
– Dlaczego nie powiedział pan o tym wcześniej?
Poseł uśmiechnął się smutno. Pałac sprawiedliwości opustoszał i na korytarzach panowała cisza. Przypominali dwóch spiskowców. I w sumie nimi byli.
– Zdaje pan sobie sprawę, że jeśli to się wyda, moja kariera polityczna będzie skończona. I wie pan tak samo dobrze jak ja, że w tym kraju nie istnieje coś takiego jak tajemnica śledztwa, że każda sprawa w końcu dociera do prasy. Rozumie pan więc, że ogromnie trudno było mi powiedzieć o tym w tych pomieszczeniach albo w siedzibie policji.
Szczęki sędziego śledczego zacisnęły się. Nie lubił, kiedy ktoś kwestionował uczciwość przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości.
– Ale ryzykując, że zostaną panu postawione zarzuty, również bardzo pan naraził swoją karierę.
– Nie miałem czasu. Musiałem zareagować… i wybierać między jednym a drugim złem. Oczywiście nie przewidziałem, że on przyjedzie tego samego wieczoru, kiedy… kiedy to się stało. Dlatego jak najszybciej musi pan znaleźć winnego, panie sędzio. Wtedy zostanę oczyszczony, ci, którzy sugerowali, że mogę być winny, stracą wiarygodność, a ja powrócę do pierwszych rzędów jako nieskazitelny polityk, którego próbowano zniszczyć.
– Ale dlaczego zdecydował się pan na te wyznania akurat teraz?
– Ponieważ, o ile dobrze rozumiem, macie inny trop. Sprawę tamtego wypadku…
Sędzia zmarszczył brwi. Najwyraźniej poseł był dobrze poinformowany.
– I?
– W takim razie być może nie trzeba nigdzie zapisywać tej naszej nieformalnej rozmowy. Zresztą nie widzę tu żadnego kancelisty – powiedział Lacaze, rozglądając się demonstracyjnie.
Sartet uśmiechnął się pod nosem.
– Stąd ta późna wizyta.
– Mam do pana całkowite zaufanie – oświadczył poseł z naciskiem. – Ale tylko do pana. Znacznie mniej ufam tym, którzy pana otaczają.
Zachwalano mi pańską uczciwość.
Sędzia z uśmiechem przyjął to nieco grubo ciosane pochlebstwo, ale choć nie dał tego po sobie poznać, wywołało ono pożądany skutek. Poza tym schlebiało mu i to, że on, prosty sędzia śledczy, mógł się znaleźć w samym sercu państwowej afery.
– Informacje na temat pańskiego związku z tą nauczycielką zaczęły już wyciekać do prasy – zauważył. – One także mogą zaszkodzić pana karierze. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę stan zdrowia pańskiej małżonki…
Na czole Lacaze a pojawiła się bruzda, ale mężczyzna zbył ten argument machnięciem ręki.
– Mimo wszystko znacznie mniej niż związki z wrogą partią albo morderstwem – odpowiedział. – A list, który napisałem do Claire krótko przed jej śmiercią, wpadnie przypadkiem w ręce dziennikarzy. Można się z niego dowiedzieć, że postanowiłem z nią zerwać, aby całkowicie poświęcić się chorej żonie. Że nie chciałem już spotykać się z nią, ale z całą energią i oddaniem być przy Suzanne. Żeby było jasne, ja naprawdę napisałem ten list. Jest absolutnie autentyczny. Z tym, że nie zamierzałem go upubliczniać.
Sartet przeszył rozmówcę spojrzeniem. Czuł do niego mieszankę obrzydzenia i podziwu.
– Niech mi pan powie jedną rzecz. W tym ryzykownym spotkaniu z opozycją chodzi o powtórzenie tego, co zrobił Chirac w 1981, tak?
Dogaduje się pan z prawdopodobnym kandydatem do przyszłych wyborów prezydenckich, zapewnia mu pan duże poparcie swojej partii w drugiej turze, a potem, za pięć lat, staje pan przeciwko niemu.
– To już nie te czasy – poprawił go Lacaze. – Ludzie z mojej partii na pewno nie zagłosują na kandydata opozycji, chyba że jego polityka gospodarcza będzie rozsądna i sprawdzona gdzie indziej. I pod warunkiem że nie zgadzają się z wizją obecnego prezydenta. Obawiam się jednak, że jego notowania tak czy siak są zbyt niskie, by zapewnić mu reelekcję.
– To jednak oznacza, że osoba, z którą spotkał się pan w ostatni piątek, wygra prawybory w swojej partii i będzie kandydatem opozycji na prezydenta – zauważył sędzia, który wyglądał na coraz bardziej rozbawionego. – Za dwa lata…
Lacaze odwzajemnił jego uśmiech.
– Istnieje takie ryzyko.
Ktoś zapukał. Servaz odwrócił głowę w stronę drzwi. Usłyszał, że Vincent ruszył się z fotela.
– O, przepraszam – odezwał się młody męski głos. – Przyszedłem zobaczyć, czy zasnął.
– Nie ma problemu – odpowiedział Espérandieu.
Drzwi się zamknęły. Vincent przeszedł przez pokój i fotel zaskrzypiał
pod jego ciężarem. Na korytarzach było teraz ciszej. Deszcz za oknem nie przestawał padać i ciągle słychać było grzmoty.
– Kto to był?
– Pielęgniarz. Albo stażysta.
– Wracaj do siebie – powiedział.
– Nie, w porządku. Mogę zostać.
– Kto pilnuje Margot?
– Samira i Pujol. I dwóch żandarmów.
– Idź do nich. Tam się bardziej przydasz.
– Jesteś pewien?
– Jeżeli Hirtmann chce mi się dobrać do skóry, zaatakuje ją. – Jego głos lekko zadrżał. – Nawet nie wie, że tutaj jestem. Poza tym będzie wolał
kobietę… Boję się, Vincent. Będę spokojniejszy, jeśli będziesz tam z Samirą.
– A ten ktoś, kto do ciebie strzelał? Co o tym myślisz?