Выбрать главу

– To samo. Nie wie, że jestem tutaj. Poza tym strzelać do kogoś w nocy w środku lasu to nie to samo co strzelać w szpitalu.

Domyślił się, że jego zastępca się zastanawia.

– W porządku. Możesz na mnie liczyć. Nie odstąpię Margot na krok.

Espérandieu chwycił rękę Servaza i położył ją na telefonie.

– Na wszelki wypadek – powiedział.

– Okay. Zmykaj. Zadzwoń do mnie, jak tam dojedziesz. Dzięki.

Usłyszał, jak drzwi się zamykają. Zapadła cisza. Zza okna dochodziły odgłosy burzy, rozlegające się jak echo we wszystkich zakątkach nieba. Jakby odpowiadały sobie nawzajem. Otaczały szpital.

Z ulicy dobiegło ostre trąbienie klaksonu. Po nim rozległ się grzmot.

Ziegler wyczuła ruch za swoimi plecami. Zrozumiała, że wyszedł przez inne drzwi, by zaatakować ją od tyłu, i czekał na jakiś hałas, by przejść do działania. Za późno… Potężny cios pięści dosięgnął jej skroni, tak że upadła na kolana. Była ogłuszona. Szumiało jej w uszach. Zdążyła tylko odwrócić głowę, by odrobinę zmniejszyć wstrząs w chwili uderzenia.

Kopnął ją w żebra, straciła dech w piersiach i zwinęła się w kłębek na podłodze. Chciał wcelować w brzuch, ale ponieważ leżała skurczona w pozycji embrionalnej, osłaniając głowę rękami, z podciągniętymi kolanami i ściśniętymi łokciami, udało mu się to tylko częściowo. Zasypał

więc serią kopniaków jej biodra, nerki i uda.

– Pieprzona dziwka! Naprawdę myślałaś, że mnie wykiwasz? Za kogo ty mnie uważasz, szmato?

Wyzywał ją, nie przestając jej kopać. Z jego ust tryskały fontanny śliny. Ból był straszliwy. Miała wrażenie, że jej łokcie, plecy i ramiona są już miazgą. Schylił się, złapał ją za włosy i uderzył jej twarzą o podłogę.

Z jej nosa trysnęła krew, przed oczami zobaczyła chmurę czarnych punkcików i przez chwilę myślała, że zemdleje. Kiedy ją puścił, podniosła drżącą rękę do nosa. Krwawiła. Złapał ją za kostki, mimo że się szarpała, przewrócił ją na brzuch i całym ciężarem zwalił jej się na plecy, przygniatając ją do podłogi. Wbił kolano w jej nerki. Chwycił ją za nadgarstki, wykręcił ręce na plecy i poczuła, jak spina je kajdankami, zaciągając tak mocno, że boleśnie wpiły jej się w ciało.

– Kurwa! Rozumiesz, co będę musiał teraz zrobić? Rozumiesz, kretynko?

Jego głos był jednocześnie wściekły i płaczliwy. Nie miała cienia wątpliwości, że zaraz może ją zabić. Zastrzelić albo roztrzaskać jej głowę.

Ale jeszcze się wahał. Zabicie gliny to jednak był cholernie poważny krok, decyzja, która wymagała refleksji. Być może miała jeszcze niewielką szansę…

– Nie rób głupstw, Zlatan! – zawołała przez nos, który był pełen krwi.

– Kanté o wszystkim wie, moi przełożeni też! Jeśli mnie zabijesz, dostaniesz dożywocie!

– Zamknij się! – Znowu ją kopnął, tym razem lżej, ale trafił w już obite miejsce i Ziegler skrzywiła się z bólu. – Naprawdę masz mnie za idiotę, co? Nawet nie pokazałaś odznaki! I nie masz nakazu! Kantem się zajmę. Kto jeszcze wie? – Kolejny kopniak. Zagryzła zęby. – Nie chcesz gadać? Nie martw się, radziłem sobie z twardszymi.

Splunął na podłogę. Następnie schylił się, przeszukał jej kieszenie, wyjął iPhone’a i podniósł pistolet, który wypadł jej na podłogę. Wielką łapą rozpiął jej skórzaną kurtkę i przelotnie pogłaskał piersi przez koszulkę. Po czym odszedł do swojego gabinetu, zostawiając ją skrępowaną i przerażoną na środku korytarza.

Servaz nie spał. Po prostu nie potrafił zasnąć. Zbyt dużo pytań. W jego żyłach kofeina ścigała się z podanym przez pielęgniarkę środkiem uspokajającym i nie wiedział, która z substancji jako pierwsza dobiegnie do mety: arabica, adrenalina czy bromazepam.

W pokoju panowała absolutna cisza. Słyszał tylko dudnienie burzy na zewnątrz i coraz bardziej odległy odgłos kroków za drzwiami. Próbował

sobie wyobrazić, jak wygląda jego pokój, ale nie potrafił. Ostrożnie dotknął

opatrunku na oczach, który przypominał niewygodną, sztywną opaskę do spania. Czuł się kompletnie zagubiony.

Wpatrywał się w pustkę przed sobą i myślał.

Odkrycie trupa w mercedesie dowodziło słuszności jego intuicji: morderstwa były związane z wypadkiem autokaru. Bójka dowódcy strażaków z kloszardami według wszelkiego prawdopodobieństwa była jedynie inscenizacją, która miała odwrócić podejrzenia. Rzekomi bezdomni nigdy nie zostali odnalezieni. Morderca – lub mordercy – okazał się bardzo sprytny: znalezienie związku pomiędzy nieszczęśliwie zakończoną bójką w Tuluzie a zaginięciem człowieka sto kilometrów stamtąd trzy lata później to dla śledczego rzecz trudna, niemal niemożliwa. Nie mówiąc już o innych sprawach dotyczących pozostałych bohaterów tej tragicznej nocy, które – był o tym przekonany – miały jeszcze wyjść na jaw.

Ale coś się nie zgadzało.

Wróciło wrażenie, które miał nieco wcześniej. W tej sprawie było coś niejasnego. O ile rzeczywiście chodziło o morderstwa, a nie o wypadki, zgony kierowcy i dowódcy strażaków zostały starannie zatuszowane.

W przeciwieństwie do śmierci Claire Diemar…

Środek uspokajający, który mu na siłę podano, zaczynał działać.

Kręciło mu się w głowie. Wyglądało na to, że Siostra Morfina wygrała.

Servaz przeklinał lekarzy, pielęgniarki i cały personel medyczny. Chciał

być trzeźwy. Zdolny do działania. Wątpliwości rozrastały się w nim jak trująca roślina. Claire Diemar została zamordowana w sposób, który bez cienia wątpliwości odsyłał do wypadku autokaru. Latarka w gardle, oświetlona wanna, nawet lalki w basenie… Ale to był dopiero pierwszy raz, kiedy morderca chciał, by dostrzeżono związek między obydwoma zdarzeniami. A przynajmniej pierwszy raz, kiedy ten związek został tak wyraźnie ukazany. Bo jeśli się przyjrzeć śmierci strażaka – utopionego w Garonnie – i kierowcy autokaru – który wjechał samochodem do jeziora w tym samym miejscu, gdzie autokar wypadł z trasy – to oczywiście związek z katastrofą istniał. Ale został bardzo starannie ukryty.

A tutaj nic z tych rzeczy, powtórzył jeszcze raz w myślach. Żadnego maskowania. Śmierć Claire bezpośrednio nawiązywała do wypadku.

I świadczyła o wściekłości mordercy w chwili popełnienia tego czynu.

A także o jego braku kontroli.

Nagle wszystko się poukładało. Dlaczego potrzebował aż tyle czasu, żeby dostrzec to, co od samego początku miał przed oczami? Morderca przez cały czas był tuż obok. Nawet nie próbował się ukryć. Servaz przypomniał sobie uczucie, jakiego doświadczył zaraz na początku śledztwa, kiedy w ogrodzie Claire znalazł niedopałki. Czuł się tak, jakby był świadkiem magicznego seansu: ktoś chciał sprawić, by patrzyli na sprawę od niewłaściwej strony. Miał też wrażenie, jakby za kulisami całego dramatu przesuwał się jakiś niewidzialny dla wszystkich cień. Ale teraz już wiedział. Zrobiło mu się niedobrze. Jeszcze miał nadzieję, że się myli. Modlił się, by tak było. Wciąż niewidzącymi oczyma wpatrywał się w pokój przed sobą. W uszach bez przerwy słyszał odgłosy burzy.

Przychodziła i odchodziła. Jego myśl także powróciła. Ależ oczywiście. Jak to się stało, że wcześniej tego nie zauważył? Wszystko było przed jego oczami. Nikt nie miał lepszych danych niż on, by to zrozumieć. Musi zawiadomić Vincenta. Natychmiast. I sędziego.