Po omacku poszukał telefonu. Palcami rozpoznał jego kształt, kciukiem trafił na duży klawisz menu pośrodku. I mniejsze klawisze pod spodem. Ale nie był w stanie wyświetlić menu, a tym bardziej go odczytać.
Próbował na oślep wystukać jakiś numer, podniósł aparat do ucha, ale bezwzględny głos w słuchawce oświadczył, że numer jest błędny.
Spróbował jeszcze raz. Ta sama odpowiedź. Dzwonek… Na oślep obmacywał okolice łóżka, znalazł go i nacisnął. Zaczekał. Nic. Nacisnął po raz drugi. A potem zawołał: „Jest tu kto?” Żadnej odpowiedzi, Cholera, gdzie oni wszyscy się podziali? Zrzucił kołdrę, usiadł na krawędzi łóżka i opuścił bose stopy na posadzkę. Ogarniało go jakieś dziwne uczucie.
Było coś jeszcze… Druga myśl krążyła po obrzeżach jego świadomości, próbując przyciągnąć jego uwagę. To coś miało związek z ostatnią godziną, z czymś, co wydarzyło się, kiedy już był w tym pokoju. Po wszystkich tych przeżyciach trudno mu było o jasność myśli. Środek uspokajający działał, bo Servaz czuł się coraz bardziej ociężały i przymulony. Ale pilność sprawy go pobudzała. Za wszelką cenę musi zachować przytomność. Już miał
pomyśleć o czymś ważnym. O czymś… zasadniczym.
46
REMIS
Popełnił tylko jeden błąd, ale to wystarczyło.
Ziegler przypomniała sobie, że zanim odszedł, przelotnie dotknął jej piersi. Z powodu bólu w klatce piersiowej jej oddech był krótki i świszczący. Leżała na środku korytarza na plecach, z rękami skutymi kajdankami. Wijąc się na podłodze jak piskorz, krzywiąc się i zaciskając zęby, zdołała chwycić pod kurtką brzeg koszulki i gwałtownie pociągnąć.
Boże, ta cholerna szmatka była bardziej oporna, niż Irène mogła przypuszczać. Choć ciągnęła ze wszystkich sił, tkanina nie chciała się rozerwać. Jasny szlag! Madę in China, nieźle! Położyła głowę na zakurzonej podłodze, by złapać oddech. Metalowe kajdanki boleśnie wpijały się w jej lędźwie. Próbowała się zastanowić. Potem odwróciła głowę i spojrzała na listwę przypodłogową, która znajdowała się na wysokości jej oczu. Gwóźdź… Wystawał na centymetr, dwa, najwyraźniej zapomniany przez młotek. Podczołgała się do ściany. Gwóźdź miał płaską główkę, wystarczająco dużą. Pomysł był idiotyczny, ale Ziegler była gotowa chwycić się wszystkiego. Podciągnęła się na pośladkach, tak by gwóźdź
znalazł się na wysokości jej pępka, i próbowała przeturlać się w jego stronę. Z zaskoczeniem zauważyła, jak trudne jest to zadanie, gdy ma się dłonie skute na plecach. Główną przeszkodę stanowił prawy łokieć. Choć brała energiczny zamach, pieprzony łokieć za każdym razem blokował ją i powstrzymywał w połowie obrotu. Nie wspominając już o bólu, jaki odczuwała, bo ten świr Jovanovic wiele razy kopnął ją właśnie w to miejsce. Przy trzecim podejściu udało jej się jednak pokonać przeszkodę; policzek i bark znalazły się tuż nad listwą, a resztą ciała przywarła do dolnej części ściany. Gwóźdź znajdował się pod koszulką, przy samym brzuchu. Prawie dałaś radę… Maksymalnie wypchnęła miednicę, przywarła do listwy i zaczęła powoli pełznąć w dół, tak aby gwóźdź
przesunął się na wysokość klatki piersiowej. To także było niezwykle trudne. Ogromnie jej ulżyło, gdy poczuła, że gwóźdź dobrze zahaczył o T-shirt, który miała pod rozpiętą kurtką. Kiedy koszulka była już wystarczająco podciągnięta, Irène głęboko zaczerpnęła powietrza. Raz, dwa, trzy… Gwałtownie, ze wszystkich sił odepchnęła się od ściany.
Odgłos rozdzieranej tkaniny wprawił ją niemal w euforię.
Zamknęła oczy, na chwilę znieruchomiała i nadstawiła uszu.
Usłyszała, jak mężczyzna grzebie w szufladzie biurka, po czym wsuwa magazynek do pistoletu. Zadrżała. Potem uświadomiła sobie, że Zlatan jednocześnie do kogoś telefonuje.
Odroczenie…
Pośpiech działał na nią tak mobilizująco, że prawie zapomniała o bólu. Czym prędzej chwyciła zakutymi dłońmi tylną krawędź dżinsów i wiła się na wszystkie strony, aż udało jej się wyswobodzić ze spodni biodra, pośladki i prawie całe uda, po czym zaczęła się wściekle rzucać i czołgać, by zsunąć spodnie z nóg i kopnąć je w kąt. Całe jej obolałe ciało buntowało się, ale dała radę. Ten drań nie wie, z kim ma do czynienia.
Ubrana tylko w rozpiętą skórzaną kurtkę, rozdartą koszulkę, biustonosz i skąpe różowe majteczki, rozłożyła nogi w pozie absolutnie lubieżnej i czekała, aż mężczyzna wróci. Teraz albo nigdy, pomyślała. Słynna bajka o czerwonym kapturku i wielkim, złym wilku.
– Kurwa, coś ty zrobiła?
Podniosła głowę. Zobaczyła jego błyszczące spojrzenie na swoich piersiach, brzuchu, majtkach… Już wiedziała, że wybrała właściwą strategię. Że Jovanovic należy do tej kategorii mężczyzn. Że być może się nie uda, ale istnieje niewielka szansa. Wzrok Zlatana zatrzymał się u zbiegu jej ud. Wyglądał na zbitego z tropu. Jakby się intensywnie zastanawiał. Oczywiście wiedział, że to nie jest dobry moment, ale trudno mu było odwrócić oczy od takiego zjawiska. Leżała u jego stóp zakuta w kajdanki, miał nad nią władzę.
– Rozkuj mnie – powiedziała. – Proszę… Nie rób tego… Celowo rozłożyła uda, kręcąc się i wyprężając miednicę, jakby chciała się uwolnić.
Poczuła, że majtki nieco jej się zsunęły. Doskonale… Wpatrywał się w nią.
Mrocznym, ciężkim, błyszczącym spojrzeniem. Prymitywnym. Drapieżnik.
Znowu dostrzegła wahanie w jego oczach. Był rozdarty między pilną koniecznością pozbycia się jej a tym, co widział: piękna kobieta, prawie naga, zdana na jego łaskę i niełaskę. Pokusa, jaką stanowiło to ciało, była dla mężczyzny tak zepsutego jak on prawie nie do odparcia. Leżała przed nim, na podłodze, skuta, bez pistoletu, bez możliwości obrony… Taka okazja nigdy się nie powtórzy, myślał. Ziegler zgadła, że podniecenie seksualne toruje sobie drogę w mózgu mężczyzny, zaciemniając jego logiczne myślenie.
Nie zastanawiając się więcej, Zlatan chwycił dłonią za klamrę paska i rozpiął ją. Irène głęboko westchnęła.
– Zaczekaj… Nie, nie rób tego – powiedziała.
Doskonale wiedziała, że na mężczyźnie tego pokroju takie słowa wywrą efekt dokładnie odwrotny. Zlatan złapał za rozporek i rozpinał go powoli, nie spuszczając jej z oczu. Zrobił ostatni krok do przodu. Wielką, niezdarną łapą próbował poradzić sobie z opornym trzecim guzikiem, w drugiej wciąż trzymając broń. Właśnie wtedy Ziegler nagle zacisnęła nogi wokół jego kostek ciasno jak kleszcze i gwałtownym ruchem przyciągnęła je do siebie, jednocześnie zaplatając własne kostki w fatalny węzeł. Kiedy stracił równowagę, zobaczyła w jego oczach błysk zaskoczenia. Młócił
rękami powietrze. Zwalił się całym ciężarem, boleśnie uderzając głową o listwę. Ale Ziegler wpatrywała się w pistolet, który wylądował między nimi. Rozległ się ogłuszający huk. Świst o wysokiej częstotliwości zaświdrował jej w uszach jak odgłos wystrzelonego fajerwerku i ciepły podmuch musnął jej policzek, kiedy niewielki kawałek metalu przeleciał