Выбрать главу

Samochód wykonał kilka niebezpiecznych zygzaków po obu pasach.

Servaz odwrócił wzrok, nie przejmując się już tym, co się dzieje przed nimi. Podniósł telefon do ust. David chwycił go za nadgarstek, usiłując wyrwać mu z ręki urządzenie.

– Vincent, to ja! – zawołał, choć w słuchawce słyszał jeszcze tylko sygnał. – Słyszysz mnie? Vincent, to Hugo! Hugo jest sprawcą! Słyszysz mnie? HUGO! To zdanie w zeszycie to trik, żeby odwrócić podejrzenia!

Będzie próbował zrzucić winę na Davida! Rozumiesz, co mówię? – Nagle usłyszał głos Espérandieu po drugiej stronie: „Halo, halo? To ty…

Martin?” – Tak, tak – ciągnął, nie zdając sobie sprawy z tego, że w chwili, gdy David próbował wymierzyć mu cios pięścią, którego zręcznie uniknął, przestał mówić do mikrofonu.

Jechali trzema pasami naraz, wjeżdżając nawet na pas awaryjny.

– Dzwoń do sędziego! Hugo nie może wyjść z więzienia! Nie mam czasu więcej mówić! Później!

Rozłączył się. Tym razem David skupiał na nim całą uwagę.

– Co pan zrobił? Co pan zrobił?

– To koniec, Hugo się z tego nie wywinie! Zatrzymaj się na pasie awaryjnym! To już niczemu nie służy! Obiecuję ci, wyleczą cię! Masz moje słowo: zajmą się tobą! Kto będzie odwiedzał Hugona w więzieniu, jeśli ciebie nie będzie?

Przed nimi pojawiły się kolejne światła. Lekko po lewej. Cztery w jednej linii. Bardzo mocne, oślepiające, wysoko nad jezdnią. Znowu waga ciężka. David również je widział. Powoli opuścił środkowy pas i łagodnie wjechał na ten, którym zbliżała się ciężarówka; zrobił to płynnie, jakby jego ruchy były wyreżyserowane przez choreografa.

– NIE! NIE! NIE! NIE RÓB TEGO! NIE RÓB TEGO!

Znowu

sygnały

świetlne.

Ryk

klaksonu.

Metaliczny

zgrzyt

miotającego się kolosa, szukającego wyjścia z sytuacji. Tym razem wyjścia nie będzie. Gigant nie zdąży zjechać. Samochody jechały wprost na siebie.

Zderzenie było nieuniknione. A więc to tutaj skończy się droga. To było zapisane. Koniec opowieści. Jeszcze kilka sekund… Jedno potężne uderzenie. I nic więcej. Pustka. Servaz zauważył po lewej stronie drogę dojazdową, która biegła zboczem w ich kierunku.

– Jeśli nas zabijesz, zabijesz dwóch niewinnych ludzi! Hugo i tak z tego nie wyjdzie! Dla niego to już koniec! Kto go odwiedzi w więzieniu, jeśli ciebie nie będzie? W lewo! W LEWOOO!

Zobaczył cztery porażające, okrągłe ślepia zmierzające prosto na nich, cztery odbijające się od powierzchni szosy świetliste miecze.

Zamknął oczy. Wyciągnął przed siebie ręce i w absurdalnym odruchu położył dłonie na desce rozdzielczej.

Czekał na przerażające uderzenie.

Poczuł, że samochód gwałtownie skręcił w lewo. Otworzył oczy.

Zjechali z autostrady! Z całą prędkością pędzili pod prąd drogą dojazdową!

Servaz zauważył ogromną ciężarówkę mijającą ich z prawej strony, poniżej. Uratowani! Ale zaraz podskoczył, ujrzawszy jakiś samochód, który wyjechał tuż nad nimi. David skręcił kierownicą. Wjechali na trawę i telepiąc się, ominęli auto z czterema przerażonymi osobami w środku – rodzina! – połamali kilka gałązek niskiego żywopłotu, po czym wpadli na prawie pusty parking. Servaz zauważył neony kawiarni i stacji benzynowej na jego drugim końcu. David wcisnął pedał hamulca. Samochód wpadł

w poślizg, pisnęły opony

Zatrzymali się.

Servaz odpiął pas, otworzył drzwi i rzucił się na zewnątrz, by zwymiotować.

Wiedział, że odtąd śmierć będzie dla niego miała jedną twarz. Dużej ciężarówki, zderzaka i czterech świateł w jednej linii. Wiedział o tym.

Wiedział też, że nigdy nie zapomni tego widoku. I że już zawsze będzie się bał, ilekroć będzie wsiadał do samochodu jako pasażer.

Przełykał wilgotne nocne powietrze wielkimi haustami, oddychając krótko, delektował się smakiem letniego deszczu na języku. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała, nogi drżały. Huczało mu w uszach, jakby wylatywał przez nie rój pszczół. Powoli obszedł samochód i zobaczył, że David siedzi na ziemi, oparty o tylne koło. Chłopak czochrał palcami blond włosy i szlochał z wykrzywioną twarzą, wpatrując się w ziemię. Servaz uklęknął przed nim i położył dłonie na ramionach młodego mężczyzny.

Przez materiał pielęgniarskiego kitla czuł jego drżenie.

– Dotrzymam słowa – powiedział. – Pomożemy ci. Powiedz mi tylko jedno. To ty włożyłeś płytkę Mahlera do odtwarzacza Claire Diemar?

Zobaczył niezrozumienie w oczach Davida i pokręcił głową z miną mówiącą „Nieważne”. Uścisnął jego ramię i wstał. Wyjął telefon i odszedł

kawałek, świadomy tego, jakim musi być widowiskiem: w przemoczonej szpitalnej koszuli, z pozdzieranym naskórkiem na palcach – po niechlubnej przygodzie z nurkowaniem – i ze śladami zerwanego opatrunku na twarzy.

– Psiakrew, co miał znaczyć tamten telefon? I dlaczego nie odbierałeś?

Głos Vincenta. Najwyraźniej spanikowany. Servaz zrozumiał, że jego telefon musiał wibrować wiele razy; nie słyszał go w środku tej nawałnicy.

Ale głos zastępcy dobrze na niego podziałał.

– Później ci wyjaśnię. A tymczasem wyciągnij sędziego z łóżka. Trzeba odwołać

zwolnienie

Hugona.

Potrzebujemy

też

pozwolenia

na

przesłuchanie go w więzieniu jeszcze tej nocy. Dzwoń do Sarteta.

– Przecież dobrze wiesz, że to bezprawne. Hugo ma postawione zarzuty.

– Chyba że przesłuchamy go w innej sprawie – powiedział Servaz.

– Co?

Przedstawił mu swój pomysł.

– Zrób tak, jak ci mówię. Dojadę do was, jak tylko będę mógł.

– Przecież ty nic nie widzisz!

– Ależ skąd, widzę. Choć wierz mi, że czasem lepiej byłoby nie widzieć.

Vincent po drugiej stronie słuchawki milczał, zbity z tropu.

– Nie jesteś w szpitalu?

– Nie. Jestem na parkingu przy autostradzie.

– Co? Co ty…

– Nieważne. Pospiesz się. Później ci wytłumaczę. – Za jego plecami trzasnęły drzwi samochodu. – Poczekaj chwilkę – powiedział.

Miał wrażenie, że na twarzy siedzącego za kierownicą Davida widzi uśmiech. Ich spojrzenia spotkały się pomimo dzielącej ich zalanej deszczem przedniej szyby. Servaz poczuł, jakby poraził go prąd. Wielkimi krokami szedł w stronę samochodu, a kiedy ford fiesta wolno ruszył na wstecznym, zaczął biec. Jak we śnie zobaczył, że samochód wykonuje wdzięczną arabeskę na wyłożonym kostką bitumiczną parkingu, ustawia się przodem w stronę wyjazdu i rusza.

Servaz pomyślał, że chłopak daleko nie odjedzie, skoro wszystkie punkty opłat zostały zablokowane. A potem – w ciągu ułamka sekundy – zrozumiał. Nie! Nie, David. NIE!

Biegł co sił w nogach, krzycząc, gnany rozpaczą, strachem, wściekłością i poczuciem, że nigdy sobie nie wybaczy własnej głupoty.

Biegł na próżno za samochodem, którego tylne światła oddalały się coraz bardziej. Ford wpadł w przerwę w żywopłocie i gnał w dół zboczem, którym kilka minut wcześniej wjeżdżali, by po chwili znowu znaleźć się na autostradzie.

Zatrzymał się na środku między pasami.

Prostopadle do osi autostrady.

Z miejsca, w którym stał, Servaz usłyszał, jak David wyłącza silnik.