Choć był tylko o rok starszy od niej, mówiła do niego „Stary”, albo „mój kochany Staruszek”. Boże, jak ona go kochała. A pokochała go jeszcze bardziej, gdy odkryła, co Martin pisze. Potrafił otwierać serca, jakby miał
do tego jakieś specjalne narzędzie, i wszystko umiał przelać na papier.
Niesłychany talent… To była jej pierwsza myśl, kiedy przeczytała początek opowiadania „Jajo”. Do tej pory pamiętała pierwsze zdanie: „Koniec, finito, the end: gdyby się okazało, że mam umrzeć jutro, nie zmieniłbym ani jednego przecinka w tej historii – najnudniejszej historii, jaka kiedykolwiek została napisana”. Podobało jej się, podziwiała je, ale wiedziała, że nie była pierwszą czytelniczką, że przed nią czytał je Francis – brat i alter ego Martina. Zdarzało jej się, że była o Francisa zazdrosna.
Zazdrościła mu władzy, jaką miał nad Martinem. I tej, którą miał nad nią samą. Drągi… W tamtym czasie bała się tylko jednego: że Francis wszystko powie Martinowi, wygada mu, że jego największa miłość jest ćpunką. Ten strach nie opuszczał jej przez cały czas, kiedy byli parą. Być może w gruncie rzeczy to właśnie z tego powodu od niego odeszła. Żeby uciec od strachu.
Kochała go, podziwiała – i zdradziła. Przykucnęła w ciemnościach swojego grobu, z pustką w głowie. Cała się trzęsła. Nagle wiatr rozpaczy porwał ze sobą wszystkie te piękne słoneczne obrazy i ogarnęły ją ciemności, zimno i zwątpienie. Obłęd wrócił. Czuła, jak zaciska stalowe szpony na jej mózgu. W takich chwilach ze wszystkich sił czepiała się jednego obrazu – jedynego, wiedziała o tym – który jeszcze ją ratował
przed nieuchronnym szaleństwem.
Zamykała oczy i zaczynała biec. Sama, po plaży częściowo odsłoniętej przez odpływ. Fale i wilgotny piasek połyskiwały w blasku wschodzącego słońca, jej włosy smagał lekki wiatr. Biegła, biegła i biegła. Biegła tak wiele godzin, z zamkniętymi oczami. Krzyki mew, jednostajny szum morza, kilka żagli na horyzoncie w świetle poranka. Nie przestawała biec tą niekończącą się plażą. Wiedziała, że nigdy już nie zobaczy dziennego światła.
48
FINAŁ
Reflektory oświetlały zewnętrzne ogrodzenie więzienia. Parking był pusty.
Servaz zatrzymał samochód możliwie jak najbliżej wejścia. Wciąż był
wściekły. Gniew stopniowo zajmował w nim miejsce przygnębienia i zmęczenia.
Dyrektor czekał na nich. Tej nocy odebrał kilka dziwnych telefonów: z prokuratury, z policji sądowej, a nawet od głównego dyrektora więziennictwa,
którego
sam
minister
sprawiedliwości
poprosił
o „ułatwienie prowadzenia podjętych czynności komendantowi Servazowi i porucznikowi Espérandieu”. Nie rozumiał, dlaczego nagle wszyscy tak bardzo wzięli sobie tę sprawę do serca. Nie wiedział o tym, że poseł
większości, nadzieja swojej partii, o mało nie został zatrzymany i właśnie ostatecznie oczyszczono go z zarzutów oraz że następnego dnia członkowie jego partii czym prędzej ogłoszą w prasie, że deputowany jest absolutnie poza wszelkimi oskarżeniami, zawzięcie piętnując „wszystkie te żałosne przecieki”, pojawią się w programach telewizyjnych, by ogłosić, że „w tym kraju istnieje jeszcze coś takiego jak zasada domniemania niewinności, która w tej sprawie została podeptana przez członków opozycji”. Paryż poczuł, że wiatr się odwraca: jeśli okaże się, że Lacaze jest niewinny, nie może wyglądać na to, że zbyt szybko postawiono na nim krzyżyk. Padł
przeciwny rozkaz: zwierano szeregi.
Nie przeszkadzało to dyrektorowi więzienia patrzeć z najwyższą podejrzliwością na komendanta policji o zaczerwienionych oczach i rozszerzonych źrenicach i młodego porucznika ubranego w srebrną kurtkę, w której wyglądał jak nastolatek. Pierwszy mężczyzna miał w dodatku całą twarz i dłonie w siniakach i zadrapaniach oraz duży opatrunek w rozczochranych włosach, jakby szyto mu głowę. Dyrektor zamierzał zamknąć za nimi drzwi, kiedy odezwał się Servaz: – Czekamy na kogoś.
– Prokurator mówił, że mają być dwie osoby.
– Dwie czy trzy, co za różnica.
– Proszę pana, już jest po północy. Mam tu tkwić, aż skończycie? Bo wolałbym…
– Już jest.
Z tonącego w strugach deszczu parkingu dobiegł ich uszu warkot silnika i ich oczom ukazał się samochód w barwach żandarmerii. Drzwi się otworzyły i z wozu wysiadła kobieta w motocyklowej kurtce, spodniach i botkach. Dziwny opatrunek w kształcie krzyża zasłaniał jej nos i policzki.
Lewą rękę miała na temblaku. Wyszedłszy na deszcz, Irène schowała głowę w ramiona i szybko pokonała kilkanaście metrów dzielących ją od wejścia. Przez dobrą godzinę maglowali ją zastępca prokuratora w Auch i kilkoro funkcjonariuszy brygady kryminalnej żandarmerii, ale w końcu udało jej się połączyć z Martinem. W kilku słowach wyjaśniła mu, co się stało, po raz kolejny nie wspominając o tym, że włamała się do jego komputera.
– Jak to odkryłaś? – zapytał zdezorientowany.
Kiedy się dowiedział, że Marianne kazała go śledzić, nie wyglądał na zaskoczonego. Ziegler wyczuła jednak bezmiar jego smutku. Następnie Martin poprosił ją, by dojechała do nich, do Zakładu Karnego w Seysses.
Po głosie poznała, że jest wyczerpany. Zapytała go, dlaczego nie jest w szpitalu, ale nie odpowiedział.
– Ta pani jest z nami.
Boże święty, pomyślał dyrektor na widok oszpeconej blondynki. Co to za cyrk? Otrzymał jednak rozkazy z góry. „Ma pan zrobić wszystko, o co pana poproszą. Jasne?” – powiedział szef więziennictwa przez telefon.
Wzruszył ramionami, powiedział strażnikom, żeby dali spokój, kiedy trójka gości, przechodząc przez bramki bezpieczeństwa, uruchomiła alarm i ruszył przed nimi do czeluści więzienia. Ich kroki dudniły na korytarzach. Przeszli przez trzy bariery z krat. Wreszcie dyrektor wyjął pęk kluczy i otworzył drzwi rozmównicy.
– Proszę, czeka na was.
Oddalił się szybkim krokiem. Nie zależało mu na tym, by wiedzieć, co będzie się działo w środku.
– Dobry wieczór, Hugo – powiedział Servaz, wchodząc do pomieszczenia.
Młody człowiek siedzący przy stole, z ramionami skrzyżowanymi na blacie z laminatu, podniósł głowę i spojrzał na niego.
Następnie jego spojrzenie przeniosło się na Espérandieu i Ziegler, którzy weszli za Servazem. Policjant zauważył przelotny błysk zaskoczenia w niebieskich oczach chłopaka w chwili, gdy ten zobaczył twarz funkcjonariuszki żandarmerii.
– Co się dzieje? Dyrektor wyciągnął mnie z łóżka, a teraz wy… Servaz z trudem ukrywał złość. Usiadł i zaczekał, aż Vincent i Irène zrobią to samo. Wszyscy troje siedzieli naprzeciwko Hugona. Z punktu widzenia prawa nie wolno im było spotykać się z nim w ramach śledztwa w sprawie śmierci Claire Diemar, ponieważ miał postawione zarzuty. Zważywszy jednak na ostatnie wypadki, Servaz uzyskał od sędziego Sarteta pozwolenie na przesłuchanie w sprawie zabójstwa Elvisa – odrębnej, ale związanej z tą pierwszą.
– David nie żyje – powiedział cicho.
Zobaczył grymas bólu na twarzy młodego człowieka.