– Najlepszy w promieniu pięciuset kilometrów.
Margot wiedziała, czego chce. Bez wątpienia. Przypomniał sobie słowa żonatego kochanka córki, którego spotkał jeden jedyny raz na place du Capitole tuż przed Bożym Narodzeniem: „Pod tą buntowniczą powierzchownością
kryje
się
wspaniała
dziewczyna,
błyskotliwa
i niezależna. I o wiele bardziej dojrzała, niż pan zapewne uważa”. To była bolesna rozmowa, gorzka i pełna oskarżeń. Ale dzięki niej Servaz wreszcie sobie uświadomił, jak słabo zna swoją córkę.
– Mogłaś się wysilić i ubrać jakoś staranniej.
– Po co? To mój mózg ma być dla nich interesujący, nie ciuchy.
Cała Margot. Nie było jednak pewności, czy ten argument przekona ciało pedagogiczne. Przejechali duże połacie lasu, pełnego szlaków konnych, ścieżek i parkingów, który rozciągał się na długości kilku kilometrów przed Marsac. A następnie, pokonawszy długą, wysadzaną platanami aleję, którą Servaz wielokrotnie przemierzał w młodości, dotarli do miasta.
– Nie przeszkadza ci, że od poniedziałku do soboty będziesz mieszkać w bursie? – zapytał, gdy kluczyli wśród wąskich brukowanych uliczek, usianych kafejkami i butikami.
– Nie wiem. – Margot spoglądała na zewnątrz przez otwarte okno. – Niewiele się nad tym zastanawiałam. Myślę, że poznam tam ciekawych ludzi, nie takich jak ci kretyni z liceum. A jak było za twoich czasów?
Pytanie go zaskoczyło. Nie miał ochoty na takie opowieści.
– Fajnie – odpowiedział.
Na ulicach było dużo rowerów. W większości używali ich studenci, zobaczyli też jednak paru wykładowców, którzy w koszach zamocowanych na bagażniku lub na kierownicy wieźli wypchane książkami skórzane torby. Marsac było siedzibą wielu wydziałów: prawa, nauk ścisłych, nauk humanistycznych… Miasto wyglądało jak świątynia młodości. Poza miesiącami wakacyjnymi połowa populacji miała mniej niż dwadzieścia pięć lat. Opuścili miasto północnym wyjazdem. Zielona równina, a w głębi linia gęstego lasu.
– To tutaj – oświadczył.
Po prawej stronie, w pewnej odległości od drogi, na skraju wielkiej łąki stał długi, wysoki budynek. Na pierwszy rzut oka bardzo stary – najeżone kominami dachy, okna ze szprosami, skomplikowana bryła.
Wokół monumentalnego gmachu postawiono niskie, nowoczesne budynki z betonu, porozrzucane na trawnikach jak dziwne kostki domina. Servaza opadły wspomnienia. Znowu zobaczył posągi zamyślonych postaci i sadzawki z zieloną wodą za budynkiem, zagajniki z drzewami obrośniętymi jemiołą, korty tenisowe, które w listopadzie pokrywały się zeschłymi liśćmi, bieżnię, niewielki lasek, ulubione miejsce jego spacerów, porastający wysokie wzgórze, z którego ponad szczytami mniejszych pagórków widać było zaśnieżone od jesieni do wiosny Pireneje.
Nostalgia spłynęła na Servaza i zamknęła jego serce w żelaznym uścisku.
Nie zdając sobie z tego sprawy, kurczowo chwycił kierownicę. Przez długi czas marzył o drugiej szansie i w końcu zrozumiał, że jej nie dostanie. Pozwolił, by szczęście przemknęło mu koło nosa. Skończy swój męski żywot tak, jak go zaczął: jako glina. Ostatecznie jego marzenia okazały się ulotne jak chmury.
Na szczęście dla niego uczucie nie trwało długo. Chwilę później zniknęło.
Z głównej drogi skręcili w asfaltową aleję. Z lewej strony pomalowany na biało płot oddzielał ich od wielkiej łąki i głównego budynku; po prawej, za rowem, rosły szpalerem stare dęby. Po łące hasały konie. Servaz nie mógł powstrzymać wspomnienia o śledztwie, które prowadził zimą na przełomie lat 2008 i 2009.
– Idź za swoimi marzeniami – powiedział nagle. Jego głos był
zduszony.
Margot odwróciła głowę, zaskoczona. Chciałby wtedy móc ukryć łzy, które napłynęły mu do oczu.
– Uczestnictwo w naszych kursach przygotowawczych jest bardzo absorbujące. Są do niego zaproszeni silnie zmotywowani uczniowie, którzy są gotowi do ciężkiej pracy. Dwa lata, które pani u nas spędzi, będą okazją do rozwoju i owocnej nauki, a także do zupełnie nowych spotkań i doświadczeń. Wiedza, jaką się tu dzielimy, nie wyklucza czynnika ludzkiego. W przeciwieństwie do innych placówek nie mamy obsesji na punkcie statystyk – uśmiechnął się dyrektor.
Servaz był przekonany, że jest wręcz przeciwnie. Za plecami dyrektora było otwarte okno. Widział bluszcz, słyszał hałas kosiarki i stukanie młotka. Wiedział, że gabinet dyrektora znajduje się na szczycie okrągłej narożnej wieży i że okno wychodzi na tyły budynku. Znał to miejsce jak własną kieszeń.
– Nie dopuszczamy możliwości powtarzania pierwszego roku. Wyjątek stanowi poważny wypadek lub choroba, poświadczone przez lekarza, pod warunkiem zgody dyrektora i rady klasowej. Natomiast trudności ze zdaniem egzaminu na wyższą uczelnię mogą stwarzać konieczność powtórzenia drugiego roku. Tę możliwość mają wszyscy studenci, którzy przez dwa lata spełniali stawiane im wymagania.
Na teczkę z dokumentami Margot padł promień słońca, kiedy dyrektor otworzył ją, żeby wyjąć luźną kartkę.
– Przejdźmy do wyboru opcji. To poważna sprawa. Nie można tego robić
pochopnie,
młoda
damo.
Mimo
że
wyboru
przedmiotów
egzaminacyjnych dokonuje się dopiero na początku drugiego roku, będzie on uwarunkowany wyborem zajęć, w których uczestniczyła pani na pierwszym. I odradzam wybieranie zbyt dużej liczby opcji, na przykład po to, by się zabezpieczyć. Ponieważ obłożenie nauką jest duże, taki wybór miałby negatywny wpływ na jakość pani pracy. – Wyliczał na palcach: – Na pierwszym roku ma pani już pięć godzin francuskiego, cztery godziny filozofii, pięć historii, cztery pierwszego języka nowożytnego, trzy języków i kultury antycznej, dwie geografii, dwie drugiego języka nowożytnego, dwie wychowania fizycznego i…
– Wybrałam już opcje – przerwała mu Margot. — Moduły specjalności: łacina i greka, poziom zaawansowany. I teatr. Pierwszy język nowożytny angielski, drugi niemiecki.
Dyrektor skrobał piórem po papierze.
– Znakomicie. Ten wybór obowiązuje panią przez cały rok, rozumiemy się?
– Tak.
Odwrócił się do Servaza z uśmiechem, wyraźnie zachwycony: – Oto osoba, która wie, czego chce.
8
MUZYKA
Servaz wrócił do pokoju. Było wpół do trzeciej. Na twarzy chłopaka malowało się zmęczenie i strach. Servaz nagle poczuł, że atmosfera się zmieniła. Tak wielka presja, tak ogromny strach. Zbliżała się godzina wyznań.
Wyznania
spontaniczne,
wyznania
kłamliwe,
wyznania
prawdziwe, wyznania wymyślone, wyznania wymuszone… Mówię, bo spada ze mnie ciężar winy, mówię, bo mam dość, bo jestem już zbyt zmęczony, zbyt bezradny, bo okropnie chce mi się sikać, mówię, bo ten drań naprzeciwko dyszy mi w twarz swoim niezdrowym oddechem, mówię, bo już wariuję od jego wrzasków i boję się go, mówię, bo w gruncie rzeczy oni wszyscy tego chcą i jak tak dalej pójdzie, to dostanę zawału, hipoglikemii, niewydolności nerek, padaczki… Zapalił papierosa i wbrew wiszącemu na ścianie zakazowi podał go rozmówcy. Chłopak wziął go i pociągnął z wdzięcznością rozbitka, któremu podano łyk słodkiej wody, pozwalając, by trucizna zstąpiła do jego tchawicy i płuc. Servaz zauważył, że Hugo się nie zaciąga, ale mimo to wygląda, jakby poczuł się znacznie lepiej. Młody człowiek wpatrywał się w niego w milczeniu. Na zewnątrz deszcz hałaśliwie bębnił w rząd kontenerów na śmieci.