zdanie i porzucił ofiarę w krzakach. Cud, że jeszcze nikogo nie zabił. – Przerwała na chwilę. – W każdym razie, jeśli się wykluczy… Krótko mówiąc, w tym roku wyszedł z więzienia.
– Mhm.
– Ale jest pewien szkopuł. – Usłyszał po drugiej stronie odgłos dzwonienia łyżeczką o filiżankę. – Wygląda na to, że miejscowy Elvis ma na wczorajszy wieczór solidne alibi. Brał udział w bójce w jakimś barze.
– To ma być solidne alibi?
– Nie, ale potem karetka zabrała go do Rangueil. Około dziesiątej został przyjęty na pogotowiu. Ciągle jest w szpitalu.
Dziesiąta wieczór. O tej godzinie Claire już nie żyła, a Hugo siedział
na brzegu basenu. Czy Elvis zdążyłby wrócić do Tuluzy i wywołać bójkę, by załatwić sobie alibi? A gdyby tak było, to czy miałby czas i sposobność, by podać chłopakowi narkotyk?
– Naprawdę ma na imię Elvis?
Samira zachichotała w słuchawkę.
– Na sto procent. Dowiadywałam się: zdaje się, że w Albanii to dość popularne imię. W każdym razie do tego drania bardziej pasuje Jailhouse Rock niż Don’t Be Cruel.
– No tak – odpowiedział Servaz, nie całkiem pewny, czy pojął aluzję.
– Co robimy, szefie? Mam go przesłuchać?
– Nie ruszaj się, już jadę. Dowiedz się tylko, czy przypadkiem nie wypuścili go ze szpitala.
– Nie ma obaw. Wczepię się w tego bydlaka jak wesz łonowa.
Interludium 1
NADZIEJA
Nadzieja to narkotyk.
Nadzieja to psychotrop.
Nadzieja to środek pobudzający silniejszy niż kofeina, khat, yerba mate, kokaina, efedryna, erytropoetyna, speedball czy amfetamina.
Nadzieja podnosiła jej tętno, przyspieszała oddech, podwyższa ciśnienie krwi, rozszerzała źrenice. Nadzieja stymulowała działanie nadnerczy, wyostrzała słuch i węch. Nadzieja ściskała jej żołądek. Jej mózg wspomagany nadzieją rejestrował nagle wszystkie sygnały z ostrością, jakiej dotychczas nie znała.
Sypialnia…
Ale nie jej. Kobieta przez krótką chwilę myślała, że obudziła się u siebie, a niekończące się miesiące spędzone w podziemnym lochu to tylko nocny koszmar. Zdawało jej się, że nadszedł ranek, który przeniósł
ją z powrotem do jej dawnego życia, do cudownej, banalnej codzienności.
Jednak ta sypialnia nie należała do niej.
Widziała to pomieszczenie po raz pierwszy. Nieznany pokój.
Rano. Lekko odwróciła głowę i zobaczyła, że przez rozsunięte zasłony na oknie znajdującym się niedaleko łóżka wpada coraz intensywniejsze światło. Budzik stojący na nocnej szafce wyświetlał na czerwono godzinę 6.30. Na drugim końcu pokoju stała szafa z lustrem. Kobieta podniosła głowę i zobaczyła swoje odbicie: stopy, kolana, a między nimi, w półmroku, własną twarz przypominającą pyszczek małego, przerażonego zwierzątka.
Obok niej ktoś spał.
Nadzieja wróciła. Mężczyzna zasnął i zapomniał znieść ją z powrotem do piwnicy, zanim narkotyk, który jej wstrzyknął, przestał działać! Nie wierzyła własnym oczom. Błąd, nareszcie, jeden jedyny błąd po tylu miesiącach niewoli. To była jej szansa. Miała wrażenie, jakby serce wyrywało się jej z piersi, jakby była na skraju zawału.
Nadzieja – upajająca nadzieja – buzowała jej w mózgu. Ostrożnie odwróciła głowę w jego stronę, słysząc w skroniach szalone pulsowanie krwi.
Spał z dłońmi zaciśniętymi w pięści. Z uczuciem absolutnej neutralności spojrzała na leżącego obok niej nagiego mężczyznę. Ani nienawiści, ani fascynacji. To stadium minęło już dawno. Nawet niezbyt naturalny blond obciętych przy skórze włosów, ciemna bródka i ramiona czarne od tatuaży pokrywających jego ciało jak łuskowata skóra – wszystko to przestało już robić na niej wrażenie. Na widok strużek spermy na jego owłosionych udach przeszedł ją dreszcz. Nie miał on jednak nic wspólnego z nudnościami i uczuciem serca podchodzącego do gardła, które wstrząsały nią na początku. To stadium także miała już za sobą.
Nadzieja pomnażała jej siły. Nagle odczuła palące pragnienie, by opuścić to piekło. Stać się wolna. Tyle mieszanych uczuć… Po raz pierwszy od początku niewoli widziała światło dnia. Wcześniej nie oglądała go nawet przez zasłonięte okno. Po raz pierwszy obudziła się w łóżku, a nie na twardej ziemi swojego ciemnego lochu. To pierwsza sypialnia, jaką widziała od wielu miesięcy, a może nawet lat.
To niemożliwe. Coś musiało się stać.
Nie potrafiła jednak się rozluźnić. Światło coraz obficiej zalewało pokój. Mężczyzna w końcu się obudzi. Taka okazja więcej się nie powtórzy.
Nagle wrócił strach.
Istniało rozwiązanie. Zabić go. Teraz, natychmiast. Roztrzaskać mu głowę nocną lampką. Wiedziała jednak, że jeżeli chybi, mężczyzna natychmiast się na nią rzuci. Był zbyt silny, a ona za słaba. Dwie inne możliwości: znaleźć broń – jakiś nóż, śrubokręt, ostry i ciężki przedmiot; albo uciec.
Zwyciężyło ostatnie rozwiązanie. Była tak osłabiona, miała w sobie tak niewiele sił, by stawić mu czoło. Ale dokąd uciec? Co było na zewnątrz? Podczas jednej, jedynej przeprowadzki słyszała śpiew ptaków, pianie koguta, rozpoznała zapach pól. Dom na odludziu…
Z sercem podchodzącym do gardła, przekonana, że mężczyzna prędzej czy później się obudzi i otworzy oczy, odrzuciła kołdrę, wyślizgnęła się z łóżka i zrobiła krok w kierunku okna.
Serce jej zamarło.
To nie mogła być prawda…
Zobaczyła zalaną słońcem łąkę i drzewa. Samotny dom stał w środku lasu jak w bajkach, które znała z dzieciństwa. Widziała wysokie trawy, dzwonki, maki i fruwające nad nimi żółte motyle. Pomimo szyby słyszała śpiew ptaków witających nowy dzień. Po wszystkich tych miesiącach podziemnego piekła najprostsze i najpiękniejsze życie było tuż. Tak blisko.
Spojrzała na drzwi pokoju, które przyciągały ją z nieodpartą siłą.
Wolność była tuż-tuż, po drugiej stronie. Rzuciła okiem na łóżko.
Mężczyzna wciąż spał. Miała wrażenie, jakby jej tętno oszalało. Zrobiła pierwszy krok, potem drugi i trzeci, omijając łóżko i biurko. Klamka przekręciła się bezszelestnie. Kobieta nie wierzyła własnym oczom. Drzwi się otworzyły. Cisza. Prosty korytarz. Po prawej i lewej stronie było kilkoro drzwi, kobieta jednak ruszyła przed siebie i dotarła do przestronnej jadalni. Od razu rozpoznała duży drewniany stół, ciemny jak jezioro, kredens, wieżę stereo, duży kominek, świeczniki. Oczyma duszy ujrzała pełne talerze i migocące świece, usłyszała muzykę, w nozdrzach poczuła zapach jedzenia. Wróciły jej mdłości. Nigdy więcej… Okiennice były zamknięte, ale światło wciskało się przez szpary, wpadając do środka wielkimi świetlistymi plastrami.
Przedpokój, drzwi wejściowe – tuż obok, w cieniu po prawej stronie.
Kobieta znowu zrobiła dwa kroki. Uświadomiła sobie, że narkotyk, który jej podano, nie całkiem przestał działać. Czuła się, jakby szła w wodzie, jakby powietrze stawiało opór. Jej ruchy były ciężkie i niezdarne.
Przystanęła. Nie może tak wyjść. Naga. Spojrzała za siebie i ścisnął jej się żołądek. Wszystko, tylko nie wracać do tego pokoju. Na sofie leżał pled.