– I to wszystko?
Zobaczyli, że się zawahał.
– Nie.
– A co jeszcze?
– No kurde, poszło o dupę. Zagadała do mnie.
– Aha, była z nimi?
– No.
– Ładna?
Twarz Elvisa Konstandina Elmaza rozświetliła się jak bożonarodzeniowe drzewko.
– No ba! Prawdziwa laska! W dodatku z klasą i do wzięcia. Kurwa, nie mogłem się powstrzymać, gapiłem się na nią. W końcu to zauważyła i przyszła pogadać. Może też chciała ich wkurzyć, nie wiem. A może była na nich wpieprzona, mieli sprzeczkę, jak pani woli… I wtedy się zaczęło.
– A zatem wczoraj wieczorem znalazł się pan na pogotowiu, w nocy był pan operowany, a potem zamknęli pana tutaj?
Krótki błysk w brązowych oczach.
– A dlaczego to jest takie ważne? Macie w dupie to, o czym gadam, co? Interesuje was, co było potem. Coś się stało.
– Panie Elmaz, cztery miesiące temu wyszedł pan z więzienia, prawda?
– Zgadza się.
– Był pan skazany za kradzieże z użyciem przemocy, porwanie, pozbawienie wolności, napaści na tle seksualnym i gwałt…
– I co z tego? Odsiedziałem karę.
– Za każdym razem dobierał się pan do ładnych młodych brunetek.
Elvis spojrzał na nich ponuro.
– Do czego zmierzacie? To było dawno temu. – Przenosił wzrok z Samiry na Servaza i z powrotem. – Co się stało wczoraj wieczorem?
Napad na jakąś dziunię, tak?
Spojrzenie Servaza padło na stolik na kółkach ustawiony obok łóżka.
W pół sekundy uświadomił sobie, co czyta. I jeszcze szybciej zbladł:
MORDERSTWO MŁODEJ WYKŁADOWCZYNI W MARSAC
Policjant, który rozwiązał sprawę z Saint-Martin, prowadzi śledztwo
Psiakrew! Nie zwracając już uwagi na pytania Samiry i odpowiedzi Elmaza, chwycił gazetę i zaczął przewracać kartki w poszukiwaniu artykułu.
Tekst znajdował się na trzeciej stronie i zajmował tylko kilka linijek.
Autor pisał, że komendantowi Servazowi z policji kryminalnej w Tuluzie, temu samemu, który prowadził śledztwo w sprawie morderstw w Saint-Martin zima 2008 roku (była to największa afera ostatnich lat w regionie Midi-Pyrénées), powierzono dochodzenie w związku z morderstwem nauczycielki z Marsac, liceum kształcącego elity regionu. Nieco dalej można było się dowiedzieć, że młodą kobietę znaleziono w jej domu, związaną i utopioną we własnej wannie. Służby zajmujące się kontaktami z prasą przemilczały przynajmniej sprawę latarki – z całą pewnością po to, by móc przyłapać wszystkich wariatów, którzy w najbliższym czasie nie omieszkają zadzwonić. Za to rzuciły jego nazwisko na żer dziennikarzom.
Genialne. Servaz poczuł, jak wzbiera w nim gniew. Chciałby mieć w garści drania, który ujawnił tę informację. Zrobił to niechcący czy z namysłem?
A może za przeciekiem stoi sam Castaing?
– O której godzinie zaczęła się kłótnia? – pytała właśnie Samira.
– Między wpół do dziesiątej a dziesiątą.
– Jacyś świadkowie?
Elvis wybuchnął śmiechem przechodzącym w kaszel.
– Dziesiątki!
– A co robiłeś przedtem?
– Głusi jesteście? Piłem i bajerowałem tę laskę! Mówię wam, widziało mnie kilkadziesiąt osób! Wiem, że w przeszłości popełniałem błędy. Ale, do kurwy nędzy, co te dziewczyny, na które napadałem, robiły wieczorem poza domem, hę? W Albanii kobiety nie włóczą się po nocy, szanują się…
Samira wybrała miejsce na chybił trafił i wbiła palec wskazujący w bok Albańczyka. Mocno. Przez bandaż. Servaz zobaczył, że Elvis krzywi się z bólu. Już miał interweniować, gdy Samira cofnęła palec.
– Masz poważny interes w tym, żeby twoje alibi było solidne – powiedziała nieprzyjemnym, zimnym głosem. – Naprawdę masz problem, Elvis. Czy ty czasem nie jesteś impotentem? A może ukrytym pedziem? No tak, o to chodzi. Podobało ci się pod prysznicem w pierdlu?
Servaz zauważył, że mężczyzna zmienia się na twarzy. Jego spojrzenie stało się mroczne jak plama ropy, oczy straciły blask. Mimo panującego gorąca policjant miał wrażenie, jakby wzdłuż jego kręgosłupa płynęła strużka lodowatej wody. Jego serce zaczęło bić szybciej. Przełknął
ślinę. Tak, kiedyś już spotkał takie spojrzenie, bardzo dawno temu. Miał
wtedy dziesięć lat. Mały chłopiec w jego wnętrzu nie był w stanie zapomnieć. Znowu przypomniał sobie mężczyzn, którzy pewnego lipcowego wieczoru zajechali przed jego rodzinny dom. Było ich dwóch.
Dwaj mężczyźni podobni do tego tutaj, wilki, zwyrodnialcy o pustych oczach. Pomyślał o matce, która wyła i błagała, o ojcu przywiązanym do krzesła, o rękach tych drapieżników, które ją uwięziły i zbrukały…
I o małym Martinie zamkniętym w komórce pod schodami, który wszystko słyszał, wszystkiego się domyślał, i o tym, ile razy spotkał podobnych ludzi od czasu, gdy wstąpił do policji. Nagle rozpaczliwie zapragnął
zaczerpnąć powietrza, wyjść z tego pokoju, z tego szpitala. Biegiem ruszył
do toalety, by zdążyć przed atakiem nudności.
– To nie on.
Servaz przytaknął. Wracali korytarzami w stronę głównego holu. Miał
szaloną chęć zapalić, ale wiszące wszędzie tabliczki zakazu nieustannie przywoływały go do porządku.
– Wiem – odparł. – Jego alibi trzyma się kupy, a poza tym nie wyobrażam sobie, jak mógłby wyczyścić pocztę Claire Diemar w liceum ani z jakiego powodu miałby iść za chłopakiem i naszprycować go narkotykami.
– Ten gość nie powinien przebywać na wolności – oświadczyła Samira, gdy mijali kawiarenkę.
– Żadne prawo nie pozwala wpakować człowieka do więzienia tylko dlatego, że jest potencjalnie niebezpieczny – zauważył.
– Prędzej czy później wróci do tego, co robił.
– Odsiedział wyrok.
Samira pokręciła głową.
– Jedyna skuteczna terapia dla typów tego pokroju to obcięcie im jaj.
Servaz spojrzał na asystentkę. Najwyraźniej nie żartowała. Szli przez hol. Z ulgą zobaczył, że zbliżają się już do drzwi wejściowych i sięgnął do kieszeni, ale po drugiej stronie zobaczył jeszcze jedną tabliczkę z zakazem palenia. Poczuł się tak, jakby na powrót stał się nastolatkiem na bieżni, który biegnie z płucami w ogniu i ma wrażenie, że nigdy nie zdoła pokonać ostatnich dwudziestu metrów.
Drzwi wreszcie się otworzyły. Zanurzyli się w upale i wilgoci. Servaz zesztywniał. Pozbawione nikotyny płuca domagały się dawki trucizny, ale coś nie dawało mu spokoju. Co? Od chwili, gdy minęli pierwszą tabliczkę z zakazem palenia, jego podświadomość intensywnie pracowała, nie potrafił
jednak dojść, o co chodzi.
– Jeśli to nie on, wracamy do punktu wyjścia – zauważyła Samira.
– To znaczy?
– Hugo…
Servaz spojrzał na zegarek, jednocześnie sięgając po papierosa.
– Wracamy na Boulevard de l’Embouchure. Przyciśniesz informatyków. Do wieczora chcę mieć wyniki. Jeśli to Hugo, to wytłumacz mi, dlaczego wyczyścił komputer Claire, a nie swoją komórkę?
Podniosła ręce na znak, że nie wie, patrząc, jak Servaz oddala się tarasem w kierunku łącznika. Z wyciem syreny nadjechała karetka, która zatrzymała się i czekała na otwarcie szlabanu.
Nagle go oświeciło. Już wiedział, dlaczego te tabliczki nie dawały mu spokoju.