Выбрать главу

Idąc długim łącznikiem zawieszonym nad drzewami, wyjął komórkę, znalazł numer Margot i nacisnął klawisz połączenia.

W słuchawce usłyszał jakieś barbarzyńskie, gardłowe dźwięki z gitarami elektrycznymi w tle. Skrzywił się. Z jednej strony był

zadowolony, dowiadując się, że córka wyłącza telefon na czas wykładów, z drugiej akurat teraz mu to nie pasowało. Jednym palcem wystukał

esemesa:

Czy Hugo pali? Przypomnij mi, to ważne.

Ledwie skończył, gdy jego telefon zabrzęczał.

– Margot? – odezwał się, dochodząc do wind.

– Nie. Mówi Nadia – wyjaśnił kobiecy głos.

Nadia Berrada kierowała pracownią informatyczną. Nacisnął

przycisk windy.

– Komputery przemówiły – oświadczyła.

– I?

– Faktycznie poczta była wyczyszczona. Odzyskaliśmy wiadomości otrzymane i wysłane. Ostatnia napisana w dniu jej śmierci. Zwykłe sprawy. E-maile do kolegów z pracy, prywatne, zaproszenia na zebrania kadry pedagogicznej lub seminaria, reklamy.

Jakieś

e-maile

wysłane

albo

otrzymane

od

Hugona

Bokhanowskiego?

– Nie. Ani jednego. Za to jeden adres regularnie się powtarza.

„Thomas999”. Te wiadomości wyglądają na raczej… jak by to powiedzieć?

Intymne.

– Jak to intymne?

– No bo to jednak dość intymne, kiedy się pisze – zrobiła chwilkę przerwy, zanim przystąpiła do czytania – „W przyszłości życie będzie bardziej ekscytujące dzięki temu, że się kochamy”, „Potężny. Totalny.

Niewiarygodny. Absolutny brak ciebie”. „Jestem kłódką, a ty jesteś kluczem, należę do ciebie na zawsze, twoja wiewióreczka, teraz i na wieczność”…

– Kto to pisał, ona czy on?

– Obydwoje. No nie, w siedemdziesięciu pięciu procentach ona. On wydaje się mniej ekspresyjny, ale tak samo zaangażowany. Cholera, ależ ta dziewczyna była napalona!

Po tonie głosu Servaz odgadł, że lektura tych e-maili wprawiła Nadię w marzycielski nastrój. Przypomniał sobie, jak to było z nim i z Marianne.

W tamtych czasach nie było e-maili ani esemesów, ale wymienili setki listów tego rodzaju. Egzaltowanych, lirycznych, naiwnych, żarliwych, głupich. Nawet wtedy, kiedy spotykali się prawie codziennie. Zaznali tej intensywności, tego ognia. Servaz przeczuwał, że ma coś w garści. Ta dziewczyna była napalona… Nadia znalazła odpowiednie słowo. Spojrzał

z wysokości łącznika na poruszane deszczem korony drzew.

– Poproś Vincenta, żeby w trybie pilnym załatwił nakaz – powiedział.

– Musimy się jak najprędzej dowiedzieć, kim jest ten Thomas999.

– Już to zrobiliśmy. Czekamy na odpowiedź.

– Świetnie. Informuj mnie na bieżąco, jak będziesz go miała. Aha, i proszę cię, Nadia, mogłabyś pójść rzucić okiem na dowody rzeczowe?

– A co chcesz wiedzieć?

– Czy wśród rzeczy znalezionych w kieszeniach chłopaka była paczka papierosów.

Czekał. Drzwi windy się otworzyły, ale nie wsiadł, obawiając się, że metalowe ściany mogą przerwać sygnał. Po czterech minutach Nadia się odezwała:

– Ani paczki papierosów, ani jointa – oznajmiła. – Nic z tych rzeczy.

To ci w czymś pomogło?

– Może. Dzięki.

Kiedy wyobrażał sobie, jak Nadia przeszukuje kupkę dowodów rzeczowych, przyszła mu do głowy pewna myśl. Miała ona związek z zeszytem, który znalazł na biurku Claire, i zapisanym w nim zdaniem:

Przyjaciel to czasem puste słowo. Nieprzyjaciel nigdy.

Poczuł mrowienie u podstawy kręgosłupa. Claire Diemar zanotowała to zdanie w zupełnie nowym zeszycie na krótko przed śmiercią. Otwarty zeszyt zostawiła na biurku. Czy była świadoma grożącego jej niebezpieczeństwa? Czy kogoś do siebie zraziła? Czy to zdanie w ogóle ma związek ze śledztwem? W głowie Servaza dojrzała pewna myśl. Znowu sięgnął po telefon.

– Jesteś przy komputerze? – zapytał, kiedy Espérandieu podniósł

słuchawkę.

– Tak, a co? – zapytał jego zastępca.

– Mógłbyś wstukać w Google jedno zdanie?

– Zdanie? W Google?

– No przecież mówię.

– Jakiś cytat?

– Mhm.

– Czekaj… Dobra, już, słucham. Servaz podyktował mu zdanie.

– Co to ma być? Teleturniej? – zażartował Vincent. – Czekaj… No proszę, a czy to aby nie ty studiowałeś literaturę?

– Dawaj.

– Victor Hugo.

– Co?!

– To cytat. Z Victora Hugo. Wyjaśnisz mi, o co chodzi?

– Później.

Zatrzasnął klapkę telefonu. Victor Hugo. Czy to mógł być zbieg okoliczności? Claire Diemar zapisała w zeszycie tylko to jedno zdanie i zostawiła zeszyt na widoku. Mówiła w nim o przyjacielu… Hugo? Servaz miał świadomość, że chodzi o Marsac, miasteczko uniwersyteckie, jak podkreślał Francis, który porównał je z dworem w Elsynorze, gdzie dyskrecja liczyła się na równi z oszczerstwem, gdzie, owszem, sztyletowano, ale w sposób elegancki i wyszukany – i gdzie wszelkie bezpośrednie oskarżenie mogło być uznane za najbardziej niewybaczalny przejaw złego smaku. Nie zapominał, że ma do czynienia z erudytami, ludźmi kochającymi zagadki, aluzje, ukryte znaczenia, lubiącymi też da-wać wyraz własnej subtelności, nawet w najbardziej dramatycznych okolicznościach. To zdanie nie znalazło się w tym zeszycie przez przypadek.

Czy to możliwe, by Claire ujawniła – pośrednio, w formie aluzji, w sposób zawoalowany – imię swojego wroga, a nawet przyszłego zabójcy?

14

HIRTMANN

Wróciwszy do komendy, zajrzał do Espérandieu.

– Jak tam dzieciak?

Zastępca Servaza zdjął słuchawki, w których wokalista Queens of the Stone Age śpiewał Make It Wit Chu i wzruszył ramionami.

– Spokojny. Zapytał, czy mam coś do czytania. Podrzuciłem mu jedną z moich mang, ale nie chciał. Przypominam ci, że zatrzymanie kończy się za sześć godzin.

– Wiem o tym. Zadzwoń do prokuratora. Poproś go o przedłużenie.

– Powód?

Tym razem Servaz wzruszył ramionami.

– Nie wiem, wymyśl coś. Pogrzeb w twoim zaczarowanym kuferku.

Kiedy znalazł się w swoim gabinecie, przystąpił do przeszukiwania szuflad. Wreszcie znalazł. Numer telefonu. W Paryżu. Zamyślony wpatrywał się w kartkę. Już dawno nie dzwonił na ten numer. Miał

nadzieję, że już nigdy nie będzie musiał tego robić, że tę historię ma już za sobą.

Servaz rzucił okiem na zegarek i wykręcił numer.

– Kopę lat! – zażartował głos po drugiej stronie słuchawki. – Czemu zawdzięczam ten telefon, komendancie?

Opowiedział, co się wydarzyło poprzedniego wieczoru, i zakończył

informacją o znalezieniu płyty Mahlera. Spodziewał się, że mężczyzna powie: „I z tym pan do mnie dzwoni?”, ale było mu wszystko jedno.

– Dlaczego nie zadzwonił pan od razu? – zapytał rozmówca.

– Z powodu zwykłej płytki znalezionej na miejscu zbrodni? To pewnie nie ma żadnego związku.

– Na miejscu zbrodni, na którym przypadkowo znajduje się syn pańskiej dawnej znajomej i które logicznie podlega kryminalnym z Tuluzy, a ofiarą jest młoda kobieta około trzydziestki o profilu podobnym do jego innych ofiar? I w dodatku z wieży leci ten sam kawałek, który Julian puszczał tego wieczoru, kiedy zabił swoją żonę? Pan żartuje!