Выбрать главу

Servaz zwrócił uwagę na tego „Juliana”. Tak jakby węsząc w poszukiwaniu Szwajcara, tropiciele zdążyli się z nim zakolegować.

Wstrzymał oddech. Ten facet miał rację. Poprzedniego dnia, kiedy znalazł

płytę, miał dokładnie takie samo przeczucie. A potem zajął się czym innym. Jeśli patrzeć z tej perspektywy, poszczególne elementy układały się w niepokojącą całość. Przyznał, że gość po drugiej stronie słuchawki, który na złapanie tych powiązań potrzebował mniej niż trzech sekund, to naprawdę bystrzak.

– Zawsze tak jest – westchnął głos w słuchawce. – Ludzie informują nas dopiero wtedy, kiedy mają czas albo kiedy już włożą swoje ego do kieszeni, albo wtedy, gdy wszystkie ślady już wystygły.

– A wy macie coś nowego?

– Chciałby pan, żebym odpowiedział twierdząco, co? Przykro mi, że pana rozczaruję, komendancie, ale dosłownie toniemy w powodzi informacji. Istny zalew. Większość z nich to takie fantazje, że nawet ich nie sprawdzamy, niektóre mimo wszystko trzeba sprawdzić, a to zabiera strasznie dużo czasu. Widziano go tu i tam. W Paryżu, w Hongkongu, w Timbuktu. Jeden świadek jest pewien, że Hirtmann jest krupierem w kasynie w Mar del Pląta, gdzie on sam grywa co wieczór, inny widział go na lotnisku w Barcelonie, jeszcze inny w Düsseldorfie, a pewna kobieta podejrzewa, że jej kochanek to Hirtmann.

Servaz miał wrażenie, że jego rozmówca jest całkowicie zniechęcony, zmęczony. Ale nagle ton jego głosu się zmienił, jakby coś mu się właśnie przypomniało.

– Tuluza, tak?

– Tak, dlaczego?

Servaz nie otrzymał odpowiedzi, za to usłyszał, że człowiek rozmawia z kimś innym; musiał zasłonić mikrofon dłonią, ponieważ nie dało się rozróżnić słów. Po kilkunastu sekundach wrócił na linię.

– Ostatnio coś się zdarzyło – powiedział. – Wrzuciliśmy jego zdjęcie do Internetu. Obrobiliśmy je w programie do zdjęć i zrobiliśmy koło dziesięciu różnych wersji: z brodą, z wąsami, z włosami krótkimi i długimi, ciemnymi i jasnymi, z różnymi typami nosa i tak dalej. Rozumie pan, co mam na myśli? Dostaliśmy setki odpowiedzi. Sprawdzamy wszystkie po kolei.

Mrówcza robota. – Znowu zmęczenie w głosie. – Jedna brzmi bardzo ciekawie: pewien facet, który prowadzi stację benzynową przy autostradzie, twierdzi, że Hirtmann zatrzymał się u niego i kupił benzynę i gazety. Mówi, że był na motorze, miał przefarbowane włosy, zapuścił

brodę i nosił okulary słoneczne, ale gość jest pewien: typ był podobny do jednego z portretów w Internecie, wzrost i sylwetka się zgadzają, poza tym motocyklista mówił z lekkim akcentem: być może szwajcarskim. Tym razem mieliśmy szczęście, mogliśmy sprawdzić kamery sklepowe. Świadek mówi prawdę: to może być on, powtarzam: może.

Servaz poczuł, że jego puls wali jak werbel.

– Gdzie to było? I kiedy?

– Dwa tygodnie temu. To się panu spodoba, komendancie: rejon Bois de Dourre, na A20, na północ od Montauban.

– Kamera złapała motor? Macie numery?

– Przypadek albo celowe działanie: zaparkował motocykl poza zasięgiem kamer. Ale znaleźliśmy jego zdjęcie w jednym punkcie opłat na południu, na drodze Paryż-Tuluza. Fotografia nie jest wyraźna. Mamy początek rejestracji, pracujemy nad resztą. Teraz pan rozumie, dlaczego to, co pan mówi, jest ważne? Jeśli typ na motorze to naprawdę Hirtmann, jest wielce prawdopodobne, że jest teraz na pana terenie.

Servaz wpatrywał się ogłupiały w wyniki swoich poszukiwań. Wstukał w Google słowa „Julian Hirtmann” Wyświetliło się co najmniej milion sto trzydzieści tysięcy wyników.

Odchylił się w fotelu i pogrążył w myślach.

Po ucieczce Szwajcara tropił najdrobniejsze skrawki informacji na jego temat, przeglądał gazety, depesze, biuletyny, wykonywał dziesiątki połączeń telefonicznych, naciskał na komórkę zajmującą się jego poszukiwaniem, ale mijały miesiące i pory roku – wiosna, lato, jesień, zima, znowu wiosna – i dał spokój. Skończył z tym. To już nie jego cyrk.

Kurtyna. Exit. Finito. Usiłował przegnać go ze swojej głowy.

Przebiegał w myślach stronę z wynikami wyszukiwania wyświetloną na ekranie. Wiedział, że wolność słowa to konik internautów i każdy musi sam przesiewać, wybierać i wykazywać się zmysłem krytycznym, ale to, co znalazł w sieci, wprawiło go w osłupienie. Szwajcar miał tysiące fanów i kilkadziesiąt poświęconych mu stron. Niektóre artykuły były względnie neutralne: zdjęcia Hirtmanna z procesu i inne, kradzione, z wcześniejszego okresu, na których był w towarzystwie swojej olśniewającej małżonki: ją i jej kochanka Szwajcar śmiertelnie raził prądem w swojej piwnicy, wcześniej zmusiwszy oboje, by się rozebrali, i oblawszy ich szampanem.

Hirtmanna porównywano z innymi europejskimi seryjnymi mordercami, takimi jak José Antonio Rodriguez Vega, który między sierpniem 1987

a kwietniem 1988 roku w Hiszpanii zgwałcił i zabił co najmniej szesnaście kobiet w wieku od sześćdziesięciu do dziewięćdziesięciu trzech lat, albo Joachim Kroll, „Kanibal z Ruhry”. Na zdjęciach Hirtmann miał

zdecydowaną, nieco surową twarz o wyrazistych rysach i intensywnym spojrzeniu. W niczym nie przypominał bladego, zmęczonego człowieka, którego Servaz spotkał w Instytucie Wargniera.

Z tą twarzą Servazowi skojarzył się głos – głęboki, przyjemny, dobrze postawiony. Głos aktora, trybuna, który przywykł do przemawiania do swoich pretorian.

Przypominały mu się także mniej lub bardziej wyraźne twarze czterdziestu młodszych i starszych kobiet zaginionych w ciągu dwudziestu pięciu lat. Kobiet, które zaginęły bez śladu, ale których nazwiska, a także inne dane znaleziono w notatnikach byłego prokuratora. Gdzieś istniała grupa rodziców ofiar, którzy domagali się, by zmusić Hirtmanna do mówienia. Ale w jaki sposób? Serum prawdy? Hipnozą? Torturami?

Podekscytowani internauci brali pod uwagę wszystkie możliwości. Łącznie z odesłaniem go do Guantânamo albo zakopaniem w ziemi w słoneczny dzień z głową wysmarowaną miodem przed kopcem czerwonych mrówek.

Wiedział, że Hirtmann nic nie powie. Wolny czy w więzieniu miał nad tymi rodzinami większą władzę, niż kiedykolwiek posiadało jakiekolwiek złe bóstwo. Na zawsze był ich prześladowcą. Ich koszmarem. Była to jego ulubiona rola. Jak wszyscy najwięksi psychopatyczni zboczeńcy Hirtmann cechował się absolutnym brakiem wyrzutów sumienia i poczucia winy.

Być może pękłby, gdyby zaserwowano mu waterboarding, rażenie prądem albo inne tortury praktykowane przez Japończyków na Chińczykach w 1937 roku, ale nie było dużych szans, by zmiękł pod wpływem środków stosowanych w areszcie lub w ramach kuracji psychiatrycznej – jeżeli w ogóle zostanie złapany, w co Servaz wątpił.

Nagle na monitorze wyświetliło się zdanie:

ARE YOU READY?/CZY JESTEŚ GOTOWY?

Servaz zadrżał. Przez chwilę wydawało mu się, że to Hirtmann w jakiś sposób zdołał się włamać do jego komputera.

Potem uświadomił sobie, że niechcący kliknął adres jednej z wyświetlonych stron internetowych. Po chwili napis zniknął i na monitorze zobaczył zwarty tłum ludzi i scenę koncertową zalaną blaskiem reflektorów. Do mikrofonu podszedł wokalista, pomimo panującego zmroku ukrywający oczy za ciemnymi okularami, i przemówił do tłumu, który zaczął skandować nazwisko mordercy. Servaz nie wierzył własnym uszom. Z bijącym sercem czym prędzej opuścił stronę.