Выбрать главу

Marianne nakrywała do stołu. Na chwilę przystanął i obserwował ją z cienia. Miała na sobie tunikę w kolorze khaki na guziki, z kieszeniami na piersiach i delikatnym plecionym paskiem: strój niemal wojskowy. Servaz mimo woli zauważył opalone gołe nogi oraz brak biżuterii na szyi. Miała tylko lekko pomalowane usta. Z powodu gorąca rozpięła górny guzik tuniki.

– Co za pogoda – westchnęła. – Ale nie damy się dobić, co?

Mówiła bez przekonania, bezbarwnym głosem. Kiedy pocałowała go w policzek, mimo woli wciągnął w nozdrza zapach jej perfum.

– Przyniosłem to.

Wzięła od niego butelkę, przelotnie spoglądając na etykietkę i postawiła ją na stole.

– Korkociąg jest tam – dodała po chwili, widząc, że Servaz stoi ze zwieszonymi ramionami.

Zniknęła w środku i policjant zaczął się zastanawiać, czy jednak nie popełnił błędu, przyjmując zaproszenie na kolację. Wiedział, że nie powinno go tu być, że mały adwokat o świdrującym spojrzeniu posłuży się tą wizytą jako argumentem, jeśli Hugo zostanie uznany za winnego. Czuł

też, że śledztwo zajmuje wszystkie jego myśli, że trudno mu będzie mówić o czymkolwiek innym. Powinien był przesłuchać Marianne zgodnie z procedurą, ale nie potrafił się oprzeć zaproszeniu. Po tych wszystkich latach… Zastanawiał się, czy Marianne, zapraszając go, zdawała sobie sprawę z tego, co robi. Nagle, nie wiedząc dlaczego, stał się czujny.

– Dlaczego?

– Dlaczego co?

– Dlaczego nigdy nie wróciłeś?

– Nie wiem.

– Ani jednego listu, ani jednego e-maila, ani jednego esemesa, ani jednego telefonu przez dwadzieścia lat.

– Dwadzieścia lat temu nie było esemesów.

– Zła odpowiedź, panie policjancie.

– Bardzo mi przykro.

– To też nie jest odpowiedź.

– Bo nie ma odpowiedzi.

– Ależ oczywiście, że jest.

– Nie wiem. To było… dawno.

– Kłamstwo z litości, ale mimo wszystko kłamstwo.

– Nie pytaj.

– Dlaczego? Pisałam do ciebie. Kilkanaście listów. Nigdy nie odpowiedziałeś. – Spojrzała na niego błyszczącymi oczami w kolorze głębokiej zieleni. – To przez to, że Francis i ja… Tak?

Znowu się nie odezwał.

– Odpowiedz mi. – Wpatrywała się w niego w milczeniu. – A więc o to chodzi. Na Boga, Martin! Wszystkie te lata milczenia to dlatego, że byłam z Francisem?

– Być może.

– Nie jesteś tego pewien?

– Tak, tak, jestem pewien. Boże, jakie to ma dzisiaj znaczenie?

– Chciałeś nas ukarać.

– Nie, chciałem zacząć nowy rozdział. Zapomnieć. I udało mi się.

– Ach tak? A ta studentka, z którą się spotykałeś po mnie? No, jakże ona się nazywała?

– Alexandra. Ożeniłem się z nią. A potem się rozwiedliśmy. Dziwne, że życie można tak podsumować w kilku zdaniach.

Dziwne i deprymujące.

– A teraz masz kogoś?

– Nie. Milczenie.

– Ach, więc stąd ten wygląd dzikusa – próbowała zażartować. – Wyglądasz na podstarzałego chłopca, Martinie Servaz.

Powiedziała to fałszywie lekkim tonem i Servaz był jej wdzięczny za to, że usiłowała rozładować atmosferę. Otaczał ich półmrok wieczoru.

Delikatnie odczuwali działanie wypitego wina.

– Boję się, Martin – powiedziała nagle. – Jestem przerażona, umieram ze strachu… Powiedz mi o moim synu. Oskarżycie go?

Przy ostatnim zdaniu głos jej się prawie załamał. Servaz widział

poruszenie na jej twarzy i strach w oczach. Zrozumiał, że to jest jedyne pytanie, które liczyło się dla niej od samego początku. Milczał przez chwilę, szukając odpowiednich słów.

– Gdyby na tym etapie przekazać go sędziemu, byłoby to bardzo prawdopodobne.

– Ale powiedziałeś mi przez telefon, że masz wątpliwości. – W jej głosie słychać było niemal rozpaczliwe błaganie.

– Słuchaj, jeszcze jest za wcześnie. Nie mogę o tym mówić. Ale potrzebuję kilku informacji – powiedział. – I czasu. Są pewne rzeczy… Nie chcę ci robić fałszywych nadziei.

– Słucham cię.

– Czy Hugo pali?

– Rzucił kilka miesięcy temu. Skąd to pytanie? Machnął ręką.

– Znałaś Claire Diemar.

– Byłyśmy przyjaciółkami. No, nie bardzo bliskimi. Znajomymi. Była sama w Marsac, ja też. Taki rodzaj przyjaźni.

– Opowiadała ci o swoim prywatnym życiu?

– Nie.

– Ale wiedziałaś to i owo?

– Tak. Oczywiście. W przeciwieństwie do ciebie nie wyjechałam z Marsac. Znam tu wszystkich i wszyscy znają mnie.

– A co wiedziałaś? Zobaczył, że się waha.

– Jakieś plotki… O jej prywatnym życiu.

– Jakiego rodzaju?

Marianne znowu się zawahała. Za jego czasów nie cierpiała plotek.

Ale stawką była wolność jej syna.

– Podobno Claire kolekcjonowała mężczyzn. Wykorzystywała, a potem wyrzucała jak zużyte chusteczki do nosa. Bawiła się nimi.

Podobno złamała serce paru facetom w Marsac.

Spojrzał na nią. Pomyślał o e-mailach znalezionych w komputerze.

Były wyrazem szczerej, gwałtownej, totalnej, absolutnej miłości. Nie pasowały do tego portretu.

– W każdym razie robiła to dyskretnie. A jeśli chcesz nazwisk, to ja ich nie znam.

A ty, miał ochotę zapytać, jak to jest u ciebie z tymi sprawami?

– Mówi ci coś imię Thomas?

Spojrzała na niego, zaciągając się papierosem. Potrząsnęła głową.

– Nie. Zupełnie nic.

– Jesteś pewna? Wypuściła dym.

– Przecież mówię.

– Czy Claire Diemar słuchała muzyki poważnej?

– Co?

Powtórzył pytanie.

– Nie mam pojęcia. A to ważne?

Nagle przyszło mu do głowy inne pytanie.

– Czy w ostatnim czasie zauważyłaś coś dziwnego? Czy ktoś się nie kręcił koło twojego domu, nie śledził cię na ulicy? Wszystko jedno, coś, z czym czułabyś się nieswojo?

Rzuciła mu nierozumiejące spojrzenie.

– Ale mówimy teraz o Claire czy o mnie?

– O tobie.

– Nie. A powinnam?

– Nie wiem. Gdyby coś zwróciło twoją uwagę, daj mi znać.

Wpatrywała się w niego intensywnie, ale już nie komentowała.

– A ty – powiedział nagle. – Opowiedz mi o sobie, jak żyłaś przez wszystkie te lata.

– Dalej przesłuchuje mnie glina?

– Nie.

– A co chcesz wiedzieć?

– Wszystko. Te wszystkie lata, Hugo, twoje życie po…

W blasku zachodzącego słońca zobaczył, że jej oczy zachodzą lekką mgłą. Milczała, by zebrać wspomnienia. I dokonać wyboru. A potem opowiedziała. Starannie wyważone zdania. Nic melodramatycznego.

A jednak jej opowieść kryła w sobie głęboki dramat. Marianne poślubiła Mathieu Bokhanowskiego, jednego z członków ich paczki. Bokha, pomyślał Servaz skonfundowany. Bokha, ten cham. Ten głupek. Dobry kolega, ale trochę kłopotliwy – zawsze znajdzie się ktoś taki. Ostentacyjnie obnoszący się z pogardą dla dziewczyn i wszelkich przejawów romantyzmu. Bokha i ktoś taki jak Marianne. W ich czasach była to rzecz nie do pomyślenia. Bokha, który wbrew wszelkim oczekiwaniom okazał się dobrym, czułym i uprzejmym facetem. „On był w głębi serca dobry – podkreślała. – Choć na takiego nie wyglądał”. I niepozbawionym swoistego poczucia humoru.