Выбрать главу

Margot uśmiechnęła się na tę myśl.

Wiele razy widziała, jak ukradkiem gapił się na nogi studentek, i była pewna, że głowę miał pełną świńskich fantazji.

Nagle jej uwagę przykuł błysk światła na granicy jej pola widzenia.

Spojrzała w kierunku parku. Światło znowu rozbłysło. Raz. Dwa razy.

A potem – nic.

Cholera, Elias, pomyślała. Naprawdę jesteś walnięty!

Wyrzuciła niedopałek, który spadając, zakreślił w ciemności świetlistą parabole, i zamknęła okno. Zatrzasnęła leżącego na łóżku laptopa, którego monitor lśnił w półmroku. Wciągnęła na stringi szorty w kolorze khaki, zapięła wielką srebrną klamrę nabitego ćwiekami paska i wsunęła stopy w odblaskowe trampki.

Na ścianie nad jej łóżkiem wisiały trzy plakaty z filmów grozy przedstawiające: 1) główną postać z Halloween, 2) Pinheada, Cenobitę z głową nafaszerowaną gwoździami z Wysłannika piekieł, 3) Freddy’ego Kruegera, postrach dzieci, potwora o poparzonej twarzy, który nawiedzał

we śnie nastolatków z Koszmaru z ulicy Wiązów. Margot uwielbiała horrory. Podobnie jak heavy metal i powieści Anne Rice, Poppy Z. Brite i Clive’a Barkera. Wiedziała, że zarówno jej gust literacki, jak i zamiłowania muzyczne i filmowe kalają Marsac i że żadnemu z tych autorów nie grozi wpisanie do programu nauczania literatury współczesnej. Nawet Lucie, która bardzo się starała przypodobać swojej współlokatorce, trochę protestowała przeciwko tym plakatom, na które musiała patrzeć każdego wieczoru przed zaśnięciem. Protestowała też przeciwko zwyczajowi Margot, by palić w pokoju, nawet mimo otwartego okna.

Pochyliła się nad niewielką umywalką, spryskała twarz zimną wodą i opłukała pachy.

Podniosła się i spojrzała w lustro. Dwa rubinowe kolczyki, jeden w łuku brwiowym, drugi w dolnej wardze, błyszczały jak małe czerwone gwiazdki

w

neonowym

świetle.

Margot

szczupła

brunetka

o umięśnionych nogach i półdługich włosach, była zupełnie niepodobna do innych dziewcząt w Marsac. Była z tego dumna.

Drzwi szafy lekko skrzypnęły, kiedy je otworzyła, by zdjąć z wieszaka swój skafander i Lucie cicho zaprotestowała przez sen.

Korytarz był pusty i mroczny. Światło dochodziło przez szpary pod drzwiami pokojów na końcu korytarza, gdzie mieszkały uczennice kursów przygotowawczych na politechnikę. W niektórych pokojach nie gasło ono przed trzecią nad ranem. Korytarz był jednak całkowicie wymarły i Margot szła do klatki schodowej, wyraźnie czując ducha tego miejsca. Budynek miał prawie trzysta lat. Ruszyła po schodach.

Z dziecięcą, radością wybiegła w sam środek ulewy. Ciepły deszcz bębnił o kaptur jej skafandra, kiedy szła wzdłuż muru dawnych stajni.

Następnie przez mokrą trawę dotarła do pierwszego żywopłotu.

Przemykała z cienia w cień, starając się być niewidoczna. Zatrzymała się między żywopłotem, czereśnią i stojącym na postumencie wysokim posągiem. Podniosła głowę. Pochylona postać patrzyła na nią pustymi oczami.

– Cześć – odezwała się do posągu. – Paskudna pogoda nawet dla ciebie, co?

Z dużych liści drzewa kapały na nią krople wody. Ruszyła w dalszą drogę wzdłuż żywopłotu. Wejście do labiryntu znajdowało się kawałek dalej. Dyrekcja liceum wiele razy zamierzała go zamknąć albo ściąć, ponieważ na jego terenie niejednokrotnie dochodziło do „chrzczenia kotów”, a także „niestosownych zachowań” uczniów obojga płci – labirynt był jednak, podobnie jak główny gmach, wpisany do rejestru zabytków i nie było sposobu, by go tknąć. Zainstalowano zatem tylko łańcuch z tabliczką TEREN PRYWATNY. UCZNIOM WSTĘP WZBRONIONY, co oczywiście respektowali jedynie najposłuszniejsi. Margot do nich nie należała. Schyliła się i przeszła pod łańcuchem.

O tej porze skąpany w deszczu labirynt nie był przyjemnym miejscem. Zadrżała, przeklinając Eliasa w duchu.

– Gdzie jesteś? – zawołała, by przekrzyczeć szum ulewy.

– Tutaj! – rozległ się głos dokładnie na wprost niej, ale odgradzała ją od niego ściana krzewów. Pierwsza alejka biegła aż do rogów labiryntu, na prawo i na lewo.

– Okay. Albo mi powiesz, którędy mam przejść, albo wracam.

– W lewo – odpowiedział.

Ruszyła w lewo. Śmiech.

– Nie: w prawo.

– Elias!

– W prawo, w prawo…

Zawróciła. Nieprzemakalna tkanina szeleściła przy każdym ruchu.

Miała wrażenie, jakby poruszała się wewnątrz bańki mydlanej. Skręciła na końcu alejki. Dwa metry dalej za prawym rogiem znajdował się skręt w lewo, a zaraz za nim – w prawo. Następnie skrzyżowanie i trzy możliwości: prosto, w prawo i w lewo.

– A teraz gdzie?

– W lewo!

Poszła za jego wskazówką, pokonała jeszcze dwa zakręty i wreszcie go zobaczyła. Siedział na kamiennej ławce porośniętej mchem, z wyciągniętymi przed sobą nienaturalnie długimi nogami. Elias nie miał

kaptura. Jego czarne włosy przylegały do głowy, a długa, ociekająca wodą grzywka zasłaniała prawie całą twarz.

– Elias, wiesz, że jesteś kompletnie stuknięty!

– Wiem.

Potarła czubek nosa.

– Kurwa, gdyby ktoś nas tu zobaczył, wziąłby nas za czubków!

– Spoko, nikt nie przyjdzie.

– Domyślam się!

Elias i Margot chodzili do tej samej klasy. Z początku niespecjalnie zwracała uwagę na tego chudego dryblasa, który wyglądał na przytłoczonego własnym ciałem i który chował się za długą grzywką jak za zasłoną. W trakcie przerw większość czasu spędzał, siedząc, paląc i czytając w kącie boiska, z dala od wszystkich. Nie odzywał się do nikogo, chyba że musiał. Z powodu swojej odludkowatości szybko stał się obiektem ukradkowych spojrzeń, uszczypliwych uwag i drwin. Najczęściej powracały epitety w rodzaju „aspołeczny”, „stuknięty”, „odklejony”, a ze strony dziewcząt – „prawiczek”. Wyglądało jednak na to, że opinie innych Elias ma gdzieś. Najprawdopodobniej właśnie ta jego cecha w końcu zwróciła uwagę Margot i sprawiła, że dziewczyna postanowiła bliżej poznać dryblasa. Zdawała sobie sprawę z kierowanych w ich stronę spojrzeń, kiedy na szkolnym podwórku podjęła pierwsze próby zbliżenia się do niego, ale podobnie jak Elias miała gdzieś, co pomyślą inni.

I w przeciwieństwie do niego miała już w tym college’u wystarczająco solidne grono przyjaciół.

– Uważaj – powiedział od razu – jeśli podejdziesz za blisko, możesz się zarazić.

– Czym?

– Samotnością.

– Twoja mizantropia nie robi na mnie wrażenia.

– To co tutaj robisz?

– Próbuję coś zrozumieć.

– Co?

– Czy jesteś geniuszem, kompletnym idiotą czy po prostu facetem, który się zgrywa.

– Minęłaś się z powołaniem, kochanieńka. Nie wyjeżdżaj mi tu z jakąś tanią psychologią.

Tak to się zaczęło. Elias nie pociągał jej fizycznie. Bardzo jej się jednak podobało, że potrafił bez kompleksów przyjmować swoją inność.

Margot podniosła głowę. Księżyc pokazał się na chwilę w przerwie między chmurami i zaraz zniknął. Elias wyciągnął do niej rękę z paczką papierosów. Wzięła jednego.

– Wiesz o Hugonie?

– Jasne. Ludzie o niczym innym nie mówią.