Выбрать главу

– Powiedziała mi, że przyjdziecie. Mówiła, że przyjdą tu jacyś goście i będą wypytywać o e-maila, którego wysłała. Ale nie powiedziała, że będą z policji.

Trafiony. Cała ich uwaga znowu skupiła się na nim. Servaz i Espérandîeu nie spuszczali go z oczu.

– Ale to jeszcze nie wszystko.

A to gnida, pomyślał Servaz. Jeszcze chwila, a złapałby gościa za kołnierz i kazałby mu zeżreć jego pomarańczową plakietkę.

– Zostawiła to…

Zobaczyli, jak wchodzi za ladę, otwiera jedną z szuflad i coś z niej wyjmuje.

Koperta.

Servaz poczuł dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa.

Patrick podał szarą papierową kopertę Vincentowi, który już zdążył

założyć rękawiczki.

– Ktoś tego dotykał oprócz pana?

– Nikt.

– Jest pan pewien?

– Tak. Ja ją odebrałem i ja ją tam schowałem.

– Ma pan nóż do papieru? Albo nożyczki?

Mężczyzna pogrzebał w szufladzie i podał mu nóż do chleba.

Espérandieu delikatnie rozciął kopertę i sięgnął do środka dwoma palcami. Servaz patrzył na dłoń Vincenta, który między palcem wskazującym a kciukiem trzymał srebrny, połyskujący dysk. Espérandieu obejrzał płytkę z każdej strony. Servaz zrobił to samo, zaglądając mu przez ramię. Powierzchnia dysku była czysta, bez żadnych napisów ani śladów palców.

– Możemy to odczytać? – zwrócił się do kierownika. Mężczyzna wskazał im rząd komputerów dla klientów.

– Nie, nie tutaj. W jakimś bardziej dyskretnym miejscu.

Patrick przeszedł na drugą stronę lady i odsunął czerwoną kotarę.

Ciasne

pomieszczenie

bez

okna,

pełne

kartonów

po

sprzęcie

informatycznym i skrzynek z butelkami. Nieużywany ekspres do kawy starego typu, a w kącie biurko z komputerem i lampka.

– Czy ta kobieta, która dała panu kopertę, była sama? – spytał

Servaz

– Tak.

– Jakie wrażenie na panu zrobiła? Patrick się zamyślił.

– O ile pamiętam, ładna. Poza tym raczej surowa. Teraz, kiedy pan pyta, wydaje mi się, że miała perukę, tak…

– Poprosiła pana, żeby pan nam to przekazał? Dlaczego nie zadzwonił

pan na policję?

– Bo ani przez chwilę nie było mowy o policji ani o czymkolwiek nielegalnym. Powiedziała mi tylko, że jacyś ludzie przyjdą tu i będą o nią pytać i że mam im przekazać tę kopertę.

– Dlaczego się pan zgodził? Nie wydało się to panu podejrzane?

Na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech.

– W komplecie były dwa banknoty po pięćdziesiąt euro.

– To tym bardziej podejrzane, nie?

Mężczyzna nie odpowiedział.

– Oprócz peruki nic nie zwróciło pana uwagi?

– Nie.

– Ma pan tu kamerę?

– Tak, ale włącza się dopiero wieczorem po zamknięciu lokalu, na czujnik ruchu.

Facet wyczytał rozczarowanie w oczach Servaza i robił wrażenie, jakby się tym delektował. Patrick nie wyglądał na szczególnie zatroskanego o los współobywateli, za to bardzo się starał, by zanadto nie ułatwiać pracy policji. Z całą pewnością czytelnik George’a Orwella, teorii na temat Wielkiego Brata, przekonany, że żyje w państwie policyjnym.

– A banknoty, ma je pan jeszcze?

– Nie, pieniądze są w ciągłym obrocie.

– Dziękuję panu – powiedział Espérandieu, żeby się go pozbyć.

Servaz zobaczył, jak jego zastępca pochyla się nad komputerem.

Kierownik nie ruszał się z miejsca.

– A ten facet, którego szukacie, to kto?

– Może pan już iść – powiedział Servaz, uśmiechając się szeroko. – Poprosimy pana, jak będziemy pana potrzebować.

Mężczyzna zmierzył ich wzrokiem, po czym wzruszył ramionami i odwrócił się na pięcie. Gdy znalazł się po drugiej stronie kotary, Espérandieu wsunął płytę do urządzenia. Na monitorze pojawiło się okienko i program do odtwarzania plików multimedialnych uruchomił się automatycznie.

Servaz instynktownie napiął mięśnie. Czego się spodziewać?

Wiadomości od Hirtmanna? Nagrania wideo? I kim była kobieta, która rozmawiała z kierownikiem? Wspólniczką? Obaj byli spięci.

Servaz zobaczył, jak na koszulce Vincenta między łopatkami pojawia się trójkąt potu, z pewnością nie tylko z powodu panującego w klitce gorąca. Z sali dochodził przygłuszony gwar rozmów.

Przedłużająca się w nieskończoność cisza, którą zakłócały jedynie trzaski elektryczności statycznej w głośnikach. Espérandieu podkręcił

głośność.

Nagle z urządzenia buchnęła na cały regulator przerażająca muzyka.

Obaj podskoczyli jak rażeni prądem.

– O ja pierdolę! – Espérandieu rzucił się, by ściszyć urządzenie.

– Co to jest? – zapytał Servaz. Serce waliło mu tak, że o mało nie pękło. Kawałek z płytki leciał dalej, tyle że już ciszej.

– Marilyn Manson – odparł Vincent.

– Ktoś tego słucha?

Mimo odczuwanego napięcia Espérandieu nie mógł powstrzymać uśmiechu. Utwór wreszcie się skończył. Odczekali jeszcze kilka sekund do końca odczytu.

– Koniec – powiedział Espérandieu, patrząc na kursor na ekranie.

– Nie ma nic więcej?

– Nie, to wszystko.

Z twarzy Servaza zniknął niepokój. Teraz malowało się na niej zakłopotanie i poczucie porażki.

– Co to ma znaczyć twoim zdaniem?

– Nie wiem. Ewidentnie to jakaś ścierna. Jedno jest pewne: to nie Hirtmann.

– Nie.

– A zatem e-mail też nie jest od Hirtmanna. Servaz zrozumiał aluzję i poczuł nawracającą złość.

– Uważacie, że mam paranoję, tak?

– Słuchaj, każdy by miał. Ten wariat jest na wolności. Policja w całej Europie go szuka, ale nie ma żadnych śladów. Przy wiadomościach, jakimi dysponują, może być wszędzie. A ten czubek, zanim zniknął, rozmawiał

z tobą.

Servaz spojrzał na swojego zastępcę.

– W każdym razie wiem przynajmniej jedno… – wypowiadając te słowa, zdawał sobie sprawę, że mogą one być kolejnym argumentem do zapisania w dokumentacji jego paranoi – …prędzej czy później ten szaleniec wróci.

18

SANTORYN

Irène Ziegler spojrzała w dół i sto metrów niżej zobaczyła statek wpływający do kaldery. Z jej punktu obserwacyjnego wielki okręt wyglądał

jak niewinna biała zabawka. Niebieski kolor nieba i morza był niemal sztuczny. Kontrastował z oślepiającą bielą tarasów, ochrą klifów i czernią małych wulkanicznych wysepek rozsianych po zatoce.

Zanurzyła wargi w bardzo słodkiej greckiej kawie i głęboko zaciągnęła się papierosem. Jedenasta przed południem. Już było gorąco.

W dole, u podnóża klifu, statek wysadzał na brzeg kontyngent turystów.

Na sąsiednim tarasie para Anglików w słomkowych kapeluszach pisała kartki pocztowe. Na kolejnym stał mężczyzna około trzydziestki, który nie przestając rozmawiać przez telefon, pomachał jej przyjaźnie. Średniego wzrostu, o atletycznej budowie ciała, w białych szortach i luźnej, ale bez wątpienia drogiej niebieskiej koszuli. Twarz bardziej pomarszczona niż opalona, tag heuer na nadgarstku. Początki łysiny. Niemiecki trader – singiel ociekający kasą. Kilkakrotnie widziała go wracającego do hotelu na lekkim gazie, za każdym razem w towarzystwie innej dziewczyny. Hotel przyjmował dość dzianą klientelę, noc w niskim sezonie kosztowała tu 225