Servaz już miał ich zapytać, czy to dobra drużyna, ale się powstrzymał.
Z zaskoczeniem obserwował u siebie ten wzrost zainteresowania tematem mistrzostw i uświadomił sobie pewną ukrytą nadzieję: że reprezentacja zostanie wyeliminowana tak szybko, jak to tylko możliwe i wreszcie będzie można się zająć czym innym.
Był tak pogrążony w swoich myślach, że nawet nie zauważył, kiedy znalazł
się na brukowanych uliczkach miasteczka. Wspominał rozmowę kierowców, zasłyszaną w restauracji i nagle uderzył go fakt, że wszystko wydarzyło się w ciągu kilku godzin piątkowego wieczoru, podczas jednego meczu, który skupił przy ekranach telewizorów cały kraj. Powinni pogrzebać w tej chronologii. Muszą się skupić na tym, co się działo chwilę wcześniej, i szczegółowo odtworzyć przebieg wypadków. Snuł refleksję dalej. Powinien zacząć od punktu wyjścia: od pubu, który Hugo opuścił na krótko przed tym, jak popełniono zbrodnię. Był coraz bardziej przekonany, że ten, którego szukają, nie przypadkiem wybrał czas i miejsce. Wszystko mu mówiło, że chronologia stanowi klucz. Zaparkował samochód na parkingu znajdującym się na małym placu, pod platanami, wyłączył silnik i spojrzał na taras pubu. Był wypełniony po brzegi. Młode twarze.
Studenci, chłopcy, dziewczyny. Jak za jego czasów, dziewięćdziesiąt procent klienteli nie miało jeszcze dwudziestu pięciu lat.
Margot Servaz nalała sobie kawy bez smaku z automatu w holu, wsypała dodatkowy cukier zdobyty w stołówce, założyła słuchawki – co oznaczało: „nie próbujcie mi zawracać dupy” – i dyskretnie spojrzała na trio David/Sarah/Virginie na drugim końcu tłocznego i gwarnego holu.
Spotkali się na przerwie. Margot przygryzła dolną wargę, szpiegując ich, a jednocześnie udając zainteresowanie tablicą ogłoszeń. Na tablicy, wśród dziesiątek anonsów, wisiał plakat zapowiadający BAL NA ZAKOŃCZENIE
ROKU
ORGANIZOWANY
PRZEZ
STOWARZYSZENIE
STUDENTÓW
MARSAC, a także zaproszenie: FRANCJA-MEKSYK NA GIGANTYCZNYM
EKRANIE, CZWARTEK 17 CZERWCA, GODZINA 20.30, FOYER F
WYDZIAŁU NAUK ŚCISŁYCH. PRZYBYWAJCIE LICZNIE, ZAPEWNIAMY
PIWO I CHUSTECZKI! Pod spodem ktoś dopisał grubym czerwonym markerem: DOMENECH DO BASTYLII! Uwagę dziewczyny zwróciło dziwne ożywienie, z jakim cała trójka rozmawiała, rozglądając się jednocześnie dookoła. Żałowała, że nie potrafi czytać z ruchów warg. Kiedy Sarah spojrzała w jej kierunku, Margot szybko odwróciła wzrok, udając, że z irytacją grzebie w szufladce automatu, do której powinna wpaść reszta.
Kiedy z powrotem podniosła wzrok, zobaczyła, że trio odchodzi w stronę podwórka.
Ruszyła
za
nimi,
wyjmując
bibułki
i
tabakierkę.
W słuchawkach Marilyn Manson śpiewał głosem podobnym do dźwięku zardzewiałej piły utwór Arma-goddam-motherfuckin-geddon:
Śmierć najpierw paniom, potem panom
Szatańskie dziewczyny umarły oszalałe Naprawdę popieprzone samobójczynie
Najpierw próbujesz to pieprzyć,
potem próbujesz to zjeść
Jeżeli nie nauczyło się twojego imienia, lepiej zabij to, zanim je zobaczą…
Jej ulubiony wokalista z zespołem. Wiedziała o nich absolutnie wszystko. Idąc w ślady Marilyna Mansona, perkusista grupy przybrał
pseudonim Ginger Fish, który jest kombinacją Ginger Rogers i Alberta Fisha, amerykańskiego zabójcy i kanibala. Basista z kolei na tej samej zasadzie kazał się nazywać Twiggy Ramirez – połączenie angielskiej modelki Twiggy i seryjnego zabójcy Richarda Ramireza. Margot zastanawiała się jednak, czy zamiast za każdym razem, kiedy jacyś nastolatkowie robią masakrę w którejś z amerykańskich szkół, winić jedynie NRA (potężne stowarzyszenie posiadaczy broni palnej), nie warto byłoby postawić sobie pytania o wpływ hipnotycznych wideoklipów i przesiąkniętych przemocą słów piosenek na wrażliwą psychikę młodych ludzi. Ale, ma się rozumieć, że obrońcy wolności wypowiedzi artystycznej nie chcieli słuchać tego rodzaju argumentów. Margot już raz nazwano „reakcjonistką” i „faszystką”, kiedy zasugerowała, że „te komercyjne gówna niezasłużenie nazywane sztuką nie są warte ani jednej śmierci w jakimś amerykańskim kampusie czy gdziekolwiek indziej”. Oczywiście była gotowa zaciekle bronić rzeczonej wolności wypowiedzi, kiedy ktoś ją atakował, ale najbardziej pociągała ją prowokacja. Jak Sokrates lubiła podważać wygodne pewniki swoich rozmówców. Podważać zbyt szybkie odpowiedzi. Psuć ich dobre samopoczucie.
Poszukała ich wzrokiem w tłumie młodzieży. Rozdzielili się. Sarah i Virginie paliły w milczeniu. David przyłączył się do innej grupki. Na nim Margot skupiła uwagę. Chłopak na cały weekend zniknął z pola widzenia, ale wiedziała, że tak jak ona i Elias nie pojechał do domu. Gdzie był?
Odkąd rano znów się pojawił, wyglądał na podenerwowanego i spiętego.
David był najlepszym przyjacielem Hugona. Rzadko widywano ich osobno.
Rozmawiała z nim wiele razy. David wkurzał ją swoim niefrasobliwym podejściem do wszystkiego, ale pod tą fasadą pajaca wyczuwała jakąś powagę, zranienie widoczne czasem w jego oczach. Tak jakby uśmiech wiecznie obecny na jego ustach otoczonych jasną brodą był jakimś rodzajem tarczy. Przed czym go chronił?
Margot zrozumiała, że to na nim należy się skupić.
– Zauwa… że… Da… wyglą… nerwo…?
Zdanie z trudem przebiło się do jej uszu przez ścianę dźwięku w chwili, gdy Marilyn Manson ryczał: Pieprz, jedz, zabijaj i jeszcze raz.
– Elias… – zauważyła.
Oswobodziła jedno ucho.
– Szedłem za tobą, odkąd opuściłaś klasę – powiedział.
Uniosła brew. Elias obserwował ją spod grzywki.
– No i?
– Widziałem twoje manewry. Śledzisz ich. Sądziłem, że uznajesz mój pomysł za debilny.
Wzruszyła ramionami, z powrotem umieszczając słuchawki na miejscu. Chłopak je zdjął.
– W każdym razie powinnaś się zachowywać trochę bardziej dyskretnie! – wydarł się wprost do jej ucha, – Aha, dowiadywałem się: nikt nie wie, gdzie był David przez ten weekend.
Pub The Dubliners należał do pewnego Irlandczyka z Dublina, który oczywiście uznawał Joyce’a za najwybitniejszego pisarza wszech czasów.
Był już w Marsac za studenckich czasów Servaza. On i Francis znali tylko jego imię: Aodhágán. Zawsze to on stał za barem. Podobnie jak Servaz, Aodhágán postarzał się o dwadzieścia lat, tyle że w tamtych czasach miał
tyle lat, ile policjant obecnie. W połowie lat osiemdziesiątych Aodhágán przyjechał na południowy wschód, żeby uczyć angielskiego po zakończeniu kariery w wojsku (to była oficjalna wersja, niektórzy sądzili raczej, że chodzi o karierę w Irlandzkiej Armii Republikańskiej), był jednak nieco zbyt choleryczny i bitny jak na członka ciała pedagogicznego i zauważył, że większym poważaniem cieszy się za barem niż przy tablicy.
Lokal Aodhágána był jedynym pubem w Marsac, w którym oprócz drewna, miedzi i ceramicznych nalewaków do piwa znajdowały się także półki wypełnione książkami w języku Szekspira. Podstawową klientelę pubu stanowili studenci i przedstawiciele lokalnej społeczności brytyjskiej. Będąc studentem, Servaz przychodził tu kilka razy w tygodniu sam lub w towarzystwie Van Ackera i kilku innych osób. Nierzadko, zamówiwszy piwo albo kawę, sięgał na półkę po jakąś książkę. W te piękne dni zanurzał się w zachwycającej lekturze oryginalnych wersji Buszującego w zbożu, Dublińczyków lub W drodze, mając w zasięgu ręki opasły słownik angielsko-francuski.