Servaz zapisał numer w swoim telefonie. Dyrektor wyszedł, zostawiając jednak drzwi klitki uchylone. Servaz usłyszał, jak ostatni klienci opuszczają bank. Potem jego uszu doszły odgłosy zbierających się i żegnających pracowników. Oni także wyszli.
Pięć minut później dyrektor z teczką w dłoni wsunął głowę przez szparę w drzwiach.
– Poradzi pan sobie?
Servaz przytaknął, choć zaczynał w to wątpić. Instrukcja obsługi wyglądała na cholernie skomplikowaną, przynajmniej dla kogoś takiego, kto, jak on, generalnie ma problem z techniką. Zaczął od naciskania guzików pilota; obraz zniknął, by po chwili powrócić. Następnie udało mu się uzyskać tryb pełnoekranowy, ale wciąż nie miał właściwego obrazu.
Zaklął. W tej pieprzonej instrukcji nigdzie nie było napisane, jak odczytać nagrania. Jasna sprawa… Czy kiedykolwiek spotkał instrukcję obsługi, która byłaby w pełni użyteczna?
O godzinie 18.45 uświadomił sobie, że jest zlany potem. W pokoiku musiało być jakieś trzydzieści pięć stopni. Otworzył okienko. Było zabezpieczone dwoma grubymi prętami przytwierdzonymi do muru.
Zauważył, że okno wychodzi na ślepą uliczkę i że na zewnątrz znowu się rozpadało. Do pomieszczenia wraz z upragnionym chłodem wdzierał się szum deszczu.
Była 19.07, kiedy wreszcie zrozumiał, jak uruchomić odczyt. Gdy już dotarł do nagrań z kamery monitorującej parking, uświadomił sobie, że jest tylko jeden sposób na dojście do zapisu, którego szukał – z ostatniego piątku, z godziny chwilę przed 20.30 – jeżeli taki zapis w ogóle istniał: odtwarzać całe nagranie w przyspieszonym tempie.
Zrobił pierwszą próbę, ale w jakiś tajemniczy sposób przyspieszone odtwarzanie zablokowało się i nagranie wróciło do punktu wyjścia.
– CHOLERA! CHOLERA! CHOLERA! CHOLERA!
Jego głos niósł się po korytarzu i pustym holu. Nabrał powietrza.
Spokojnie. Dasz radę. Pocił się obficie, koszula kleiła mu się do pleców.
Postanowił odtwarzać zapis w przyspieszonym tempie do pewnego momentu, potem zwalniać do normalnego i kawałek dalej znów przyspieszać.
O 19.23 jego serce zaczęło bić szybciej. Na ekranie pojawiły się cyfry 20.12… Przełączył na normalne tempo odtwarzania. Właśnie o tej godzinie coś włączyło kamerę. Z parkingu wyjeżdżało jakieś auto. Servaz przyjrzał
się samochodowi mijającemu kamerę. Ekran rozświetlił blask. Nad Marsac rozpętała się burza, wycieraczki samochodu chodziły w tę i z powrotem, tak że trudno mu było dojrzeć cokolwiek w środku. Aż w jednej, króciutkiej chwili udało mu się dostrzec małżeństwo około pięćdziesiątki. Znowu poczuł zawód. Obraz urwał się i włączył ponownie o godzinie 20.26. Za kurtyną deszczu przez parking jechało inne auto.
Było coraz mniej światła, ale system kompensował ten brak. Widoczne w głębi drzwi pubu były coraz bardziej rozmyte. Zastanawiał się, czy będzie w stanie cokolwiek zobaczyć, gdyby ktoś w tamtym momencie opuścił lokal. Potarł powieki. Od wpatrywania się w ekran piekły go oczy.
Szum deszczu był ogłuszający, można było odnieść wrażenie, że dochodzi z ekranu. Nagle zesztywniał. Hugo… Wyszedł z pubu. Pomimo niewyraźnego obrazu i burzy nie miał najmniejszych wątpliwości co do tożsamości postaci. Miała na sobie te same ubrania co Hugo na miejscu zbrodni. Fryzura i kształt twarzy się zgadzały. Servaz przełknął ślinę. Miał
świadomość, że następne sekundy będą decydujące.
No już. Idź.
Servaz wlepił wzrok w ekran. Zobaczył, jak młody człowiek idzie alejką między zaparkowanymi samochodami. Ciąg migawek zapisanych z częstotliwością dziesięciu obrazów na sekundę nieco szatkował jego ruch.
Młody człowiek zastygł w bezruchu w samym środku alejki i podniósł oczy ku niebu. Stał tak dłuższy czas.
Co ty wyprawiasz, na Boga?
Hugo był tak nieruchomy, że Servaz zastanawiał się, czy przypadkiem odtwarzanie znowu się nie zablokowało. Jednocześnie obserwował wejście do pubu. Ale tam nic się nie działo. Krew pulsowała w jego ciele tak mocno, że czuł to w spoconych opuszkach palców, które zostawiały wilgotne ślady na pilocie. No idź… Servaz wzrokiem szukał
samochodu, który Hugo zostawił przed domem Claire Diemar, ale nie widział go. A przecież auto musiało być gdzieś tu, w tej alejce. Nagle Hugo ruszył w prawo i zniknął. Cholera! Pośrodku parkingu stała betonowa budka – zapewne jakieś pomieszczenie techniczne – i Hugo zaparkował za nią! Servaz znowu zaklął i już miał uderzyć pięścią w stół, kiedy w głębi drzwi pubu się otworzyły…
A niech to!
Widział dokładnie. Otworzył usta i wpatrywał się w ekran. Istniała pewna szansa. Niewielka, całkiem malutka. No, podejdź tu… Postać ruszyła alejką w stronę kamery. Ze względu na ustawienie urządzenia także jej zachowanie było widoczne jako sekwencja nieruchomych obrazów. Postać szła w kierunku miejsca, w którym Hugo zaparkował
samochód. Servazowi zaschło w gardle. Nowo przybyły był wysoki i szczupły. Miał na sobie bluzę, której kaptur włożył na głowę. Cholera!
Nagle Servaz zrozumiał, że nie zobaczy jego twarzy i się wkurzył. Mimo wszystko dostrzegł przynajmniej jeden pozytyw: dzięki temu nagraniu zeznania Hugona stawały się bardziej prawdopodobne. Nawet jeśli nie były decydującym dowodem w tej sprawie. Postać w kapturze zniknęła za betonową budką.
I co teraz?
Była jeszcze jedna szansa. Samochód musiał cofnąć, w którymś momencie na pewno pojawi się w polu widzenia kamery. Może uda się zobaczyć, kto siedzi za kierownicą. Servaz czekał ze ściśniętym gardłem, w skrajnym napięciu. Za długo. Za długo to trwało… Coś musiało się stać.
Jakiś hałas.
Zerwał się na równe nogi. Usłyszał hałas, ale nie za oknem: wewnątrz banku.
– Jest tu ktoś?
Żadnej odpowiedzi. Może mu się zdawało. Deszcz na dworze walił tak głośno, że Servaz nie był już pewien. Wieczornym powietrzem znowu wstrząsnął grzmot. Policjant chciał z powrotem skupić uwagę na ekranie.
Nie, przecież coś usłyszał… Wcisnął pauzę i wstał. Wyszedł na korytarz.
– Hej! Kto tam?
Jego głos rozbrzmiewał echem w pustym holu, który znajdował się na jednym końcu korytarza. Na drugim końcu Servaz zauważył wyjście awaryjne – metalowe drzwi z poziomą sztabą. Zamknięte.
Zawahał się i ostatecznie ruszył w kierunku holu. Nikogo nie widział.
Okienka, rzędy kolorowych foteli, biała linia. Hol był pusty. Zawrócił.
Z tym, że… teraz to poczuł.
Delikatny powiew powietrza.
Prawdopodobnie między oknem jego klitki a jakimś innym otworem.
Znowu zawrócił i przez szklane drzwi wyjrzał na opustoszały plac. Drzwi były zamknięte. Cień stopniowo wypełniał wnętrze. Aż po najdrobniejsze zakamarki. Cień i cisza. Servaz miał wrażenie, jakby ktoś potraktował jego nerwy tarką. Sięgnął: po broń, którą nosił na biodrze, wyjął ją z kabury.
Od miesięcy tego nie robił. Dokładniej – od zimy 2008 roku.
Od czasu Hirtmanna…
Cholera!
Ruszył wzdłuż lady przy okienkach. Po drugiej stronie był jeszcze jeden korytarz. Szedł teraz powoli, mocno trzymając pistolet. Miał
nadzieję, że ktoś nie będzie akurat przechodził przed szklanymi drzwiami banku i go nie zobaczy. Nie był jeszcze całkiem pewien, czy nie ulega jakiejś paranoi. Poza tym nie trzymał broni w przepisowej pozycji, ciągle licząc na to, że nie będzie musiał jej użyć. Pot kapał mu z brwi do oczu i Servaz raz po raz mrugał.