Выбрать главу

– Nie tędy! – warknął szeptem. – Zobaczą nas! Pociągnął ją w przeciwną stronę, w wąski przesmyk między rzędami żywopłotu, którego nie zauważyła. Znaleźli się w kompletnych ciemnościach, pod drzewami.

Z liści kapała woda. Ruszyli slalomem między pniami drzew i wypadli wprost na przeszkloną ścianę półkolistej auli. Margot zobaczyła ich odbicia w ciemnych szybach auli. Gestykulowali jak uczniowie Marcela Marceau. Dobiegli do niewielkich drzwi, na które nigdy wcześniej nie zwróciła uwagi. Ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu zobaczyła, jak Elias sięga do kieszeni i wsuwa klucz do zamka. Chwilę później byli w środku.

W opustoszałych korytarzach rozlegało się echo ich pospiesznych kroków.

– Skąd wziąłeś ten klucz? – rzuciła, biegnąc u jego boku.

– Później!

Schody. Nie te, którymi schodzili. Starsze, węższe i pachnące kurzem. Doszli do piętra mieszkalnego. Elias pchnął jakieś drzwi. Margot nie mogła wyjść ze zdziwienia: stali przed korytarzem dziewcząt. Zaledwie kilka metrów od jej pokoju.

– Właź! – wyszeptał. – Nie rozbieraj się! Wchodź do łóżka i udawaj, że śpisz!

– A ty? – zapytała.

Krew w jej żyłach waliła jak werbel.

– O mnie się nie martw, leć!

Posłuchała go i ruszyła w stronę swojego pokoju. Obejrzała się za siebie: Elias zniknął. Zamknęła za sobą drzwi i zaczęła rozpinać pasek, kiedy przypomniała sobie jego słowa. Podniosła kołdrę i wsunęła się pod nią w ubraniu.

Kilka sekund później usłyszała szybkie kroki na korytarzu i jej puls przyśpieszył. Ktoś przekręcił klamkę. Margot myślała, że jej serce eksploduje ze strachu. Zamknęła oczy i lekko otworzyła usta jak osoba pogrążona we śnie. Usiłowała oddychać głęboko i spokojnie. Mimo zamkniętych powiek odgadła, że po jej twarzy przesuwa się światło latarki.

Była pewna, że z miejsca, w którym stali, mogli usłyszeć walenie jej serca, zauważyć pot na jej czole i czerwone policzki.

Drzwi się zamknęły. Kroki się oddaliły i usłyszała, jak Sarah i Virginie wchodzą do swojego pokoju.

Otworzyła oczy.

W ciemności widziała tańczące białe punkty.

Miała wyschnięte gardło, a jej ciało było zlane potem. Podniosła się i usiadła na łóżku. Uświadomiła sobie, że cała się trzęsie.

21

RZYMSKIE WAKACJE

Radio było włączone. Dochodzący z niego głos dobrze postawiony i głęboki.

– Na czym polega zawód posła? Na spędzaniu czasu w komitetach charytatywnych,

na

spotkaniach

dzielnicy,

zgromadzeniach

departamentu, oklaskiwaniu przemówień, otwieraniu hipermarketów, rozstrzyganiu lokalnych sprzeczek, ściskaniu dłoni i mówieniu „tak”

w odpowiednim momencie. Większość moich kolegów absolutnie nie wierzy w to, żeby nieszczęściom społeczeństwa można było zaradzić za pomocą takiej czy innej ustawy. Nie wierzą także, żeby postęp społeczny leżał jakoś w ich gestii. Wierzą w religię przywilejów, wyznają credo bogacenia się i dogmat darmowości – oczywiście tylko w odniesieniu do nich samych.

Servaz schylił się i zgłośnił, nie tracąc z oczu drogi. Dźwięk wypełnił

kokpit. Policjant nie pierwszy raz słyszał ten głos. Jego właściciel za sprawą swojego tupetu, młodego wieku i wyczucia słowa stał się ulubieńcem mediów. Kimś, kogo należy zapraszać do telewizyjnego studia i porannych audycji radiowych, kimś, kto podnosi statystyki słuchalności.

– Mówi pan o przeciwnikach czy o kolegach z własnego obozu? – chciał się dowiedzieć redaktor.

– Słowa mają swoje znaczenie, prawda? Powiedziałem „większość”.

Czy pan słyszał, bym kiedykolwiek wygłaszał przemówienie partyjne?

– Ma pan świadomość, że mówiąc to, przysporzy sobie pan nie tylko przyjaciół?

Znowu przerwa. Servaz wciąż czuł przeszywający ból, pulsujący jak żyła z tyłu czaszki. Spojrzał na wyświetlacz GPS-u. Światła reflektorów przesuwały się po pniach drzew. Las nie był niezamieszkany. Białe barierki, latarnie co pięćdziesiąt metrów i starannie wykopane rowy. Za drzewami widać było duże, nowoczesne budowle.

– Ludzie mnie wybrali, żebym mówił im prawdę. Wie pan, dlaczego ludzie głosują? Po to, by mieć złudzenie kontroli. Kontrola jest dla ludzi tak samo istotna jak dla szczurów. W latach siedemdziesiątych naukowcy wykazali na dwóch grupach szczurów rażonych prądem, że te, którym dano możliwość kontroli nad impulsami elektrycznymi, miały więcej przeciwciał i mniej wrzodów żołądka.

– Może dlatego, że otrzymywały mniej impulsów elektrycznych – próbował zażartować redaktor.

– To właśnie robię i chcę robić nadal – kontynuował, nie dając się zbić z tropu. – Przywracać ludziom kontrolę. Nie tylko iluzję. Dlatego mnie wybrali.

Servaz zwolnił. Hollywood. Takie właśnie miał skojarzenie na widok tych oświetlonych budynków między drzewami. Żaden z nich nie miał

mniej niż trzysta metrów kwadratowych powierzchni. Pachniało sklepami z wyposażeniem wnętrz, piwnicami pełnymi lokalnych win i sączącym się cicho jazzem.

– W tym kraju jedna osoba wybierana do władz przypada na stu mieszkańców. I jeden lekarz na trzystu. Nie sądzi pan, że powinno być odwrotnie? Efekt jest taki, że wy tam, na samej górze, przydzielacie jakąś sumę pieniędzy na określony cel, a ona, jak by to powiedzieć…

Rozpierzcha się. Na każdym z pośrednich stopni część tej sumy wyparowuje. Kiedy wreszcie dociera na sam dół, do tych, dla których normalnie powinna być przeznaczona, duża jej część została już pochłonięta przez koszty funkcjonowania, wynagrodzeń, przetargów i tak dalej.

– Mówi pan tak dlatego, że marcowe wybory w większości regionów wygrała lewica – ironizował prowadzący.

– Oczywiście. Ale pan przecież płaci podatki, prawda? Założę się, że…

Servaz wyłączył dźwięk. Był prawie na miejscu. To nie była audycja na żywo, ale nie miał gwarancji, że zastanie ptaszka w jego gniazdku. Ani że ptaszek akurat nie śpi. A jednak to właśnie tutaj chciał się z nim spotkać. Nie podczas dyżuru w biurze poselskim. Nikogo nie poinformował

o swojej inicjatywie, poza Samirą i Espérandieu. Vincent zapytał tylko: „Jesteś pewien, że to nie zaszkodzi?”

Jak to pan poseł powiedział? „Kontrola jest dla ludzi tak samo istotna jak dla szczurów”… Ależ tak, pełna zgoda. Dlatego właśnie Servaz chciał zachować kontrolę nad swoim śledztwem.

Skręcił z głównej drogi i bardzo powoli jechał alejką między drzewami. Miała ona kilkanaście metrów długości i była całkiem prosta.

Kończyła się przed budowlą, której tył niemal opierał się o ścianę drzew.

Zupełne przeciwieństwo domu Marianne: budynek był nowoczesny, parterowy, cały z betonu i szkła. Ale jeśli chodzi o lokalizację, poseł nie miał powodu, by zazdrościć Marianne. To leśne osiedle zajmowało drugie miejsce – po północnym brzegu jeziora – wśród najbardziej prestiżowych dzielnic Marsac. Co do samego miasta, to ogromną, przekraczającą wszelkie wyobrażalne normy część jego bazy lokalowej stanowiły mieszkania socjalne. Z oczywistych powodów. Nie było tam prawie nikogo, kogo można by wsadzić do więzienia. Sześćdziesiąt procent jego populacji stanowili wykładowcy uniwersyteccy, wyższe kadry przemysłu, pracownicy banków, piloci samolotów liniowych, chirurdzy i inżynierowie przemysłu lotniczego w Tuluzie. Stąd dwa pola golfowe, klub tenisowy i dwie restauracje wyróżnione przez przewodnik Michelin. Marsac: dwa kościoły i zadaszone targowisko z XVII wieku, dziesiątki pubów i restauracji. Park technologiczny inkubatorów innowacyjnych technologii współpracujących z