Выбрать главу

– No dobrze, ma pan jeszcze jakieś pytania?

– Na razie nie.

– W porządku. Powiedziałem panu: zrobię wszystko, co w mojej mocy, by panu pomóc. Ale z drugiej strony… pan sobie zdaje sprawę z mojej pozycji.

Najwyraźniej Lacaze doszedł już do siebie. Servaz spojrzał na niego, udając, że nie rozumie.

– Z mojej pozycji jako osoby publicznej – uściślił polityk, rozdrażniony. – Klasa polityczna w tym kraju przeżywa agonię. Nie mamy już żadnej wiary w siebie, dzielimy się władzą od tak dawna, że nie mamy już żadnych nowych pomysłów, najmniejszej szansy na zmianę czegokolwiek. Komendancie, nie wstydzę się tego powiedzieć: jestem jedną ze wschodzących gwiazd tej partii. Wierzę w moje przeznaczenie. Za dwa lata, kiedy nasz prezydent przegra wybory, a przegra je, ja stanę na czele tej formacji i w dwa tysiące siedemnastym roku będę na pierwszej linii.

Kiedy lewica będzie musiała się zmierzyć z bilansem swoich dokonań.

Kiedy Europa, podobnie jak reszta świata, będzie sceną buntów i powstań.

Ludzie tacy jak ja to przyszłość. Rozumie pan, o jaką stawkę chodzi? To coś o wiele istotniejszego niż pańskie śledztwo, śmierć Claire Diemar czy ratowanie mojego małżeństwa.

Servaz był oszołomiony: tego człowieka pożerała ambicja.

– I co w związku z tym?

– W związku z tym nie mogę sobie pozwolić na najmniejszy cień na moim obliczu, najdrobniejsze podejrzenie, rozumie pan? Ponieważ tego właśnie będą chcieli ludzie: nowych, nieskalanych postaci. Nietkniętych najmniejszą korupcji, wolnych od starych machinacji, nieskalanych żadną aferą. Musi pan prowadzić śledztwo z absolutną dyskrecją. Wie pan tak samo dobrze jak ja, że jeśli moje nazwisko wypłynie w toku śledztwa, nawet jako osoby niewinnej, zawsze znajdzie się ktoś, kto powie, że nie ma dymu bez ognia, ktoś, kto będzie podsycał plotki, żeby mnie pogrążyć…

Ale porozmawiajmy o pańskiej karierze, żeby już nie mówić o mojej. Mogę panu pomóc, komendancie. Mam potężne znajomości. Na poziomie regionalnym i krajowym. Moje zdanie liczy się na najwyższych szczeblach.

– Lacaze głęboko wciągnął powietrze. – Liczę na pańską dyskrecję. I na pańską lojalność. Niech pan nie popełni błędu: tak samo jak pan chcę, by znaleziono drania, który to zrobił, ale chcę również, by to śledztwo było prowadzone dyskretnie.

No proszę… Servaz poczuł, że narasta w nim gniew. Facet już zapomniał o swojej deklaracji: „Zrobię wszystko, żeby panu pomóc”.

Lacaze proponował mu ni mniej, ni więcej, tylko wymianę usług, wzajemne zobowiązanie. Policjant wstał.

– Niech się pan nie fatyguje. Nie brałem udziału w wyborach od prawie dwudziestu lat. Podejrzewam, że z tego powodu jestem niezbyt czuły na wszelkie argumenty wyborcze. Mam ostatnie pytanie.

Lacaze czekał.

– Czy poza tymi dorocznymi odwiedzinami w liceum w Marsac znał

pan tę uczelnię?

– Oczywiście, byłem studentem Marsac. To jest… jak by to panu powiedzieć? Bardzo specyficzne miejsce. Zupełnie inne niż…

– Nie trzeba. Znam je.

Lacaze spojrzał na niego zaskoczony. Servaz wyszedł z pokoju i ruszył korytarzem.

Dochodząc do salonu, prawie wpadł na żonę posła. Stała jak słup i mierzyła Servaza absolutnie lodowatym spojrzeniem. Trzymała w dłoni szklankę whisky. Podniosła ją do ust, nie przestając wpatrywać się w niego wyzywająco; jej białe wargi były zaciśnięte. Zrozumiał przekaz: wiedziała – i również miała nadzieję, że Servaz potrafi działać dyskretnie.

Ale z innych powodów.

– Ma pan krew na kołnierzyku, z tyłu – zauważyła lodowato.

– Proszę mi wybaczyć – wyjąkał. – Przepraszam, że niepokoiłem państwa o tak późnej porze.

– Ci, którzy twierdzą, że po śmierci nie ma niczego, są w błędzie – powiedziała, wpatrując się w dno swojej szklanki. – Jest wieczna cisza. Nie jest łatwo się z nią zmierzyć. – Podniosła na niego oczy. – Spieprzaj pan.

Wyszedł z korytarza, przeszedł przez salon ku przeszklonym drzwiom. Bez słowa odprowadzała go wzrokiem aż do tarasu. Czuł się zmiażdżony. Zmiażdżony ciężarem zalegającej nocy. Zmiażdżony własną przeszłością. Zmiażdżony tym, co przeżył tam, na dachu. Przystanął na chwilę pod betonowym zadaszeniem i rozejrzał się po czarnej, wrogiej okolicy. Z tyłu jego czaszki wciąż pulsował ból, jakby o czymś mu przypominając. Ale o czym? Servaz postawił kołnierz i smutno zanurzył

się w ciemnościach.

22

NOSTALGIA

Pochyliła się nad muszlą klozetową, by zwymiotować. Wypłukała usta.

Umyła zęby i znowu wypłukała. Po czym podniosła się i spojrzała na ducha, który patrzył na nią z lustra. Wzrokiem rzuciła mu wyzwanie.

Robiła tak od miesięcy. Poczuła jednak, że duch już się jej nie boi, że z każdym dniem jest coraz silniejszy.

Oficjalnie zaczął się rozrastać dziesięć miesięcy temu w jej szyi, wiedziała jednak, że był tam już dużo wcześniej. Z początku w postaci pojedynczej małej komórki, samotnej i złowieszczej, która czekała na swój czas: na chwilę, kiedy zacznie się dzielić na tysiące, miliony i miliardy komórek. Ironia losu: im większa była liczba tych nieśmiertelnych komórek, tym ona sama była bliżej śmierci. I druga ironia: wróg był nie na zewnątrz, ale w środku. Narodził się z niej. Mechanizm molekularny, podział komórkowy, czynniki mutagenne, wtórne ogniska… Została specjalistką. Miała wrażenie, że fizycznie czuje mnożenie się komórek rakowych w swoim ciele, rakowe wojska, które przemieszczały się po autostradach jej układu krążenia, łącznikach, zjazdach, podrzędnych drogach naczyń włosowatych i gruczołów limfatycznych, okupowały jej płuca, trzustkę i wątrobę, wysyłając przerzuty aż do pachwiny i mózgu.

Otworzyła apteczkę i sięgnęła po środek przeciwwymiotny. Napełniła wodą kubek do mycia zębów. Nie miała w żołądku nic poza alkoholem. Straciła już apetyt. Na początku tygodnia znowu brała chemię. Zanuciła Feeling Good. Wersja Muse albo Niny Simone. Im bliżej była śmierci, tym bardziej chciało jej się śpiewać. Birds flying high you know how I feel/Sun in the sky you know how I feel. Wychodząc z łazienki, usłyszała dobiegający z gabinetu głos męża. Paul zostawił niedomknięte drzwi. Boso podeszła bliżej. Był niespokojny. Rozmawiał przez telefon drżącym głosem.

– Mówię ci, mamy problem. Ten glina nie odpuści – Jest uparty.

Położyła dłoń na chustce, sprawdzając, czy peruka dobrze leży.

Znowu mdłości. Nagle znalazła się bardzo daleko. Zobaczyła rodzące się i umierające planety, gwiazdy, które gasną na firmamencie, dziecko w łonie matki oczekujące narodzin, podczas gdy jakiś człowiek umiera, falę powstającą na otwartym oceanie i siebie samą w wieku piętnastu lat mknącą na desce surfingowej, sonatę Schuberta, którą grała na pianinie jako dziewiętnastolatka oklaskiwana przez setkę słuchaczy, warany w jakiejś dżungli, lagunę, wulkan, plecak, podróż dookoła świata w towarzystwie dużo od niej starszego żonatego mężczyzny, którego wtedy kochała. Tego właśnie chciała. Przewinąć film. Wrócić do punktu zerowego. Zacząć wszystko od nowa.