Następnie wyszedł z sypialni służbowego mieszkania i udał się do gabinetu.
– Mówi pan, że on był kochankiem tej kobiety? To plotka czy fakt?
– Przyznał się temu policjantowi – odpowiedział rozmówca.
– Kurwa! Jest głupszy, niż myślałem. A nie mówił panu przypadkiem, czy ją zabił? – zakpił minister.
– W mojej opinii nie. – Polityk był całkiem poważny. – Nie sądzę, by Paul był do czegoś takiego zdolny. Jeśli chce pan znać moje zdanie, to słabeusz, który chce uchodzić za silnego.
Przewodniczący zespołu parlamentarnego nie był zły z powodu tego wyskoku, który jednocześnie uniewinniał i upokarzał jego rywala. Był
świadom ambicji Paula Lacaze’a. Wiedział, że młody poseł pożąda jego stanowiska. Nie cierpiał tego wolnego strzelca, tego wściekłego szczeniaka, który chciał w polityce grać rolę rycerza na białym koniu. Z białym jest ten problem, pomyślał, że się brudzi. W gruncie rzeczy nie był niezadowolony z tego, co się stało. Ale minister po drugiej stronie westchnął.
– Radzę panu usunąć ze swojego słownika wyrazy takie jak „zdanie”
„sądzę” czy „opinia” – rzucił oschle. – Wyborcy nie lubią opinii, ale działania i fakty.
Szef zespołu parlamentarnego miał ochotę odbić piłeczkę, ale się pohamował. Był na tyle wyrobionym politykiem, że wiedział, kiedy lepiej siedzieć cicho.
– A ten glina, co o nim wiemy?
– To ten, który półtora roku temu uwalił Erica Lombarda.
Po drugiej stronie zapanowało milczenie. Minister się zastanawiał.
Spojrzał na zegarek. Było dwanaście minut po północy.
– Dzwonię do Ministerstwa Sprawiedliwości – postanowił. – Trzeba za wszelką cenę utrzymać kontrolę nad tą sprawą, zanim wybuchnie nam przed nosem. A pan zadzwoni do Lacaze’a. Niech mu pan powie, że chcę go widzieć. Jutro. Mam gdzieś jego plany. Niech sobie radzi.
Nie czekając na odpowiedź, odłożył słuchawkę. Odszukał numer telefonu kobiety, która stała na czele Ministerstwa Sprawiedliwości.
Powinna szybko zasięgnąć informacji na temat sędziów, którzy zajmują się sprawą. Przez chwilę żałował czasów, kiedy w tym kraju sędziowie byli pod pantoflem władzy, kiedy można było zdusić każdą aferę, kiedy życie pierwszego gliniarza Francji składało się tylko z nielegalnych podsłuchów, kompromitujących raportów na temat jego rywali i brudnych sztuczek.
Bardzo by chciał powrotu do tamtych czasów, ale było to już niemożliwe.
Obecnie mali sędziowie wszędzie wpychali swoje brudne ryjki i na każdym kroku trzeba było się mieć na baczności.
Servaz spojrzał na zegarek na desce rozdzielczej. Dwadzieścia minut po północy. Może jeszcze nie jest za późno. Czy wolno mu wpadać ot tak, bez zapowiedzi? Znowu poczuł w nozdrzach zapach jej perfum, tak jak w sobotę wieczorem, kiedy go pocałowała. Zdecydował, że mu wolno.
Zamiast wracać do Marsac, zostawił za plecami dzielnicę rezydencji i kontynuował drogę przez las, po czym na najbliższym skrzyżowaniu wśród pól skręcił w lewo. Szosa prowadziła prosto nad jezioro. Przejechał
odcinek wzdłuż lasu i wziął jeszcze jeden zakręt. Pierwszy dom na pół-
nocnym brzegu należał do Marianne. Za drzewami, na parterze domu Servaz dostrzegł światło. Marianne nie spała. Podjechał pod bramę i wysiadł z auta. Nacisnął na guzik domofonu.
– To ja – powiedział po prostu, gdy usłyszał ciche buczenie prądu w urządzeniu. Uświadomił sobie, że jego serce bije trochę zbyt mocno.
Zamiast odpowiedzi usłyszał kliknięcie i brama powoli się rozsunęła.
Servaz wrócił za kierownicę. Powoli jechał po żwirku. Światła samochodu wydobywały z ciemności niskie gałęzie świerków. Nikt nie przyglądał mu się z okna, ale drzwi wejściowe na ganku były otwarte.
Zamknął je za sobą i ruszył tam, skąd dobiegał dźwięk telewizora.
Siedziała
na
piaskowej
kanapie
wśród
poduszek,
z
kolanami
podciągniętymi pod siebie i lampką wina w ręku. Oglądała jakiś program literacki. Uniosła rękę z kieliszkiem w jego kierunku.
– Cannonau di Sardegna – powiedziała. – Chcesz?
Nie wyglądała na zaskoczoną tak późną wizytą. Servaz nigdy nie słyszał o tym winie. Marianne miała na sobie krótką satynową piżamę, której chabrowy kolor podkreślał blond jej włosów, jasną barwę oczu i opaleniznę na nogach. Nie mógł nie patrzeć.
– Chętnie – odparł.
Wstała zwinnie, wyjęła z barku duży kieliszek, postawiła go na ławie i do wysokości jednej trzeciej wypełniła winem. Było dobre, ale jak na jego gust trochę zbyt wytrawne. Musiał jednak przyznać, że nie jest specjalistą.
Marianne wyciszyła telewizor, zostawiając włączony obraz. Syndrom samotnej osoby, pomyślał. Telewizor, nawet z wyłączonym głosem, to już jakaś obecność. Wyglądała na wyczerpaną i smutną, miała nieumalowane, podkrążone oczy – taka jednak wydała się Servazowi jeszcze bardziej pociągająca. Aodhágán miał rację. Jak kiedyś, tak i dziś nie miała sobie równej. Mogłaby wpaść na jakieś przyjęcie bez makijażu, nieuczesana i ubrana tylko w tę piżamę, a i tak przyćmiłaby wszystkie inne kobiety pomimo ich biżuterii, sukienek szytych na miarę i uczesania prosto od fryzjera.
Usiadła z powrotem. Servaz opadł na kanapę obok niej.
– Co cię sprowadza? – zapytała.
Zanim zdążył odpowiedzieć, odwróciła się do niego i podskoczyła.
– O Boże, Martin, masz pełno krwi za kołnierzem i we włosach!
Pochyliła się i poczuł, jak delikatnie rozgarnia jego włosy palcami.
– Masz paskudną ranę. Powinieneś iść do lekarza! Jak to się stało?
Wypił łyk wina i opowiedział jej. Wiedział, że jeszcze jeden czy dwa łyki takie jak ten, a zacznie mu się kręcić w głowie. Rzucił okiem na etykietę. Aż czternaście procent. Powiedział jej o nagraniach z monitoringu banku, o drugiej postaci, o hałasach, o pościgu na dach.
– Czy to znaczy… czy to znaczy, że osoba sfilmowana przez kamerę to według ciebie prawdziwy sprawca?
Wyczuł nadzieję w jej głosie. Wielką, nadmierną.
– To możliwe – odpowiedział ostrożnie.
Nic nie dodała, ale zgadł, że intensywnie rozmyśla, nie przestając mechanicznie rozgarniać jego włosów końcówkami palców.
– Tego nie można tak zostawić. Trzeba cię zszyć.
– Marianne…
Znowu wstała i wyszła z pokoju. Wróciła pięć minut później z watą, alkoholem i opakowaniem pasków Steri-Strip.
– Nie da rady. Chyba będziesz musiała mi ogolić czaszkę.
– Czemu nie?
Zrozumiał, że dobrze jej zrobi, jeśli zajmie się czymś przez chwilę i nie będzie myślała o Hugonie. Poczuł pieczenie alkoholu, gdy przemywała ranę, a kiedy przycisnęła trochę zbyt mocno, podskoczył z bólu. Wyjęła z pudełka jeden pasek, zdjęła warstwę ochronną i spróbowała go przykleić, ale niemal od razu zrezygnowała.
– Masz rację, trzeba cię ogolić.
– W żadnym wypadku.
– Zaczekaj. Pozwól, że zobaczę.
Znowu się pochyliła, jej palce wciąż były zanurzone w jego włosach.
Była blisko. Zbyt blisko… Uświadomił sobie, jak cienka jest satynowa piżama, która dzieli go od tego ciała. Zdał sobie sprawę z obecności gorącej, opalonej skóry pod spodem. Z jej zbyt dużych – podobnie jak u niego – ust. Kiedyś się z tego śmiali. Mówili sobie, że ich usta odnalazły się nawzajem. Palce Marianne pieściły jego kark. Odwrócił głowę.