Udręczony – to słowo narzucało jej się, gdy o nim myślała.
Szybko wystukała kombinację klawiszy i tym razem się nie cofnęła.
Robię to dla ciebie. Kiedy już znalazła się w systemie, poruszała się w nim sprawnie jak włamywacz w ciemnym mieszkaniu. Przejrzała pocztę elektroniczną i znalazła ją: niedawno otrzymaną wiadomość, tę, o której pisali w gazecie. Martin przekazał ją do Paryża, do komórki zajmującej się tropieniem Szwajcara.
Od: theodor.adorno@hotmail.com
Do: martin.servaz@infomail.fr
Data: 12 czerwca
Temat: Pozdrowienia
Przypomina Pan sobie IV Symfonię, pierwsza część, Komendancie?
Bedächtig… Nichteilen… Rechtgemächlich… Kawałek, który leciał, kiedy wszedł Pan do mojego „pokoju” owego pamiętnego grudniowego dnia? Już dawno myślałem, żeby do Pana napisać. Czy to Pana dziwi? Uwierzy mi Pan bez trudu, jeśli napiszę, że w ostatnim czasie byłem bardzo zajęty.
Wolność, podobnie jak zdrowie, naprawdę docenia się dopiero wtedy, gdy było się ich przez dłuższy czas pozbawionym.
Ale nie będę się już Panu naprzykrzał, Martin. (Pozwoli Pan, że będę Pana w ten sposób nazywał?) Ja sam nie cierpię natrętów. Wkrótce przekażę Panu pewne informacje. Nie sądzę, że się Panu spodobają – jestem jednak pewien, że uznaje Pan za interesujące.
Z wyrazami przyjaźni
JH
Przeczytała – raz i drugi – aż nasiąkła tymi słowami. Zacisnęła powieki i skoncentrowała się. Otworzyła oczy, przebiegła wzrokiem treść e-maili, które Martin wymienił z paryską komórką, i podskoczyła: Hirtmann mógł być widziany na motocyklu na autostradzie Paryż-Tuluza. Ta wiadomość miała załącznik i Ziegler natychmiast go otworzyła. Poruszone, trochę zamazane zdjęcie z kamery monitoringu w punkcie opłat… Wysoki mężczyzna w kasku na motocyklu Suzuki. Pochyla się, żeby zapłacić, wyciągając rękę w rękawiczce w stronę okienka; nie widać twarzy ukrytej pod kaskiem. I inne zdjęcie: wysoki blondyn z bródką, w okularach słonecznych na nosie, płacący przy kasie w supermarkecie. Identyczna bluza, z orłem naszytym na plecach i małą flagą amerykańską na prawym rękawie. Ziegler poczuła, że dostaje gęsiej skórki. Hirtmann czy nie? W
ułożeniu ciała, w kształcie twarzy było coś znajomego… Nie ufała jednak gorącemu pragnieniu, by go rozpoznać, gdyż mogło ono prowadzić do wyciągnięcia zbyt pospiesznych wniosków.
Hirtmann w Tuluzie…
Oczyma duszy ujrzała siebie i Martina w tej celi znajdującej się w sektorze A – był to sektor o najwyższym poziomie zabezpieczeń, w którym zamknięci byli najgroźniejsi pensjonariusze Instytutu Wargniera. Brała udział w spotkaniu, przynajmniej na początku, do czasu, aż Hirtmann poprosił o możliwość rozmowy z Martinem sam na sam. Tego dnia coś się wydarzyło. Czuła to. To się stało bez uprzedzenia, ale wszyscy to wyczuli.
Jakby między seryjnym mordercą i policjantem nastąpiło jakieś połą-
czenie, jak wtedy, gdy dwaj mistrzowie szachowi albo wielcy pisarze zwęszą się i rozpoznają. Co takiego sobie powiedzieli, kiedy zostali sami?
Martin nie był w tej kwestii zbyt rozmowny. Irène przypomniała sobie, że kiedy tylko weszli do celi o powierzchni dwunastu metrów kwadratowych, rozmowa dwóch mężczyzn natychmiast zaczęła krążyć wokół muzyki, która leciała z odtwarzacza: to był Mahler, jeśli wierzyć Martinowi, bo Ziegler nie potrafiła odróżnić Mozarta od Beethovena. Przypominało to pojedynek między dwoma szanującymi się nawzajem pięściarzami wagi ciężkiej. Wszyscy otaczający ring mieli świadomość własnej małości i tego, że są tylko widzami.
Wkrótce przekażę Panu pewne informacje. Nie sądzę, że się Panu spodobają – jestem jednak pewien, że uznaje Pan za interesujące.
Przebiegł ją dreszcz. Coś się działo. Coś bardzo nieprzyjemnego.
Ziegler wyłączyła komputer i wstała. Wróciła do sypialni i rozebrała się – ale tryby w jej mózgu nadal intensywnie pracowały.
Inferludium 2
ROZWIĄZANIE
Miała dzieciństwo.
Miała życie utkane z radosnych i smutnych wydarzeń, wypełnione życie, które przypominało pokaz łyżwiarstwa z figurami obowiązkowymi i dowolnymi. Najlepsza była w tych dowolnych. Życie podobne do milionów innych.
Jej pamięć, jak każda pamięć, przypominała album pełen pożółkłych fotografii albo ciąg krótkich kawałków przeskakujących filmów nagranych na taśmie Super 8, zapakowanych do plastikowych pudełek.
Śliczna mała jasnowłosa dziewczynka, która buduje zamki z piasku na jakiejś plaży. Prawie kilkunastolatka – ładniejsza i bardziej intrygująca niż inne dziewczęta w jej wieku – jej loki, łagodne spojrzenie i przedwcześnie rozwinięte kobiece kształty przyprawiały o wewnętrzny zamęt niektórych dorosłych panów z otoczenia jej rodziców; mężczyźni ci musieli dokonywać prawdziwych wysiłków, by nie zwracać uwagi na jej opalone kolana, biodra i świetlistą, aksamitną skórę. Sprytna, inteligentna dziewczyna – duma swojego ojca. Studentka, która spotkała miłość swojego życia, młodego, błyskotliwego i smutnego mężczyznę o pełnych ustach i zniewalającym uśmiechu. A potem zdała sobie sprawę, że mężczyzna jej życia dźwiga ciężar, który nigdy nie przestanie go przygniatać, i nawet ona była bezsilna wobec nawiedzających go upiorów.
Po czym go zdradziła.
Nie znajdowała lepszego słowa. Chciało jej się płakać. Zdrada. Nie ma nic bardziej bolesnego, bardziej ponurego, nic ohydniejszego od tego słowa. Tak dla zdradzonego, jak i dla zdrajcy. Albo – w tym wypadku – zdrajczyni… Zwinęła się w kłębek na twardej, gołej ziemi swojego ciemnego grobowca. Czyżby to była jej pokuta? Czy to sam Bóg karał ją za pośrednictwem tego szaleńca na piętrze? Czy te miesiące piekła były zapłatą za jej zdradę? Czy zasłużyła na to, co ją spotkało? Czy ktokolwiek na tej ziemi zasługuje na to, co ona przeżywa? Nie wymierzyłaby takiej kary najgorszemu wrogowi…
Pomyślała o mężczyźnie, który żył tuż nad nią; tak, żył, w przeciwieństwie do niej. Wychodził do świata żywych i wracał stamtąd, przetrzymując ją w przedsionku śmierci. Nagle przeniknęło ją lodowate zimno. A jeśli jemu ta zabawa się nie nudzi? Jeśli nie znudzi mu się nigdy? Jak długo to może trwać? Miesiące? Lata? Dziesięciolecia? DO
JEGO ŚMIERCI? I ile czasu jeszcze upłynie, nim ona oszaleje, stanie się kompletnie stukniętą, obłąkaną wariatką? Rozpoznawała już u siebie zwiastuny obłędu. Czasami bez powodu wybuchała śmiechem, którego nie potrafiła opanować. Albo też powtarzała setki razy: „Niebieskie oczy do nieba, szare oczy do raju, zielone oczy do piekła, czarne oczy do czyśćca”.
Chwilami, musiała przyznać, całkowicie odpływała. A może to rzeczywistość znikała za ekranem fantazji, mentalnych, delirycznych projekcji w standardzie CinemaScope. Witamy na sobotnim pokazie specjalnym. Emocje i łzy gwarantowane. Prosimy przygotować chusteczki.