W porównaniu ze mną Fellini i Spielberg są żałośnie pozbawieni wyobraźni.
Umrze jako wariatka.
Ta oczywistość ją przeraziła. I myśl, że to się nigdy nie skończy.
Nigdy się nie zatrzyma. Że będzie się starzeć w tym grobie, a on tymczasem będzie się starzał tam, na górze. Byli niemal rówieśnikami.
Nie! Wszystko, tylko nie to! Miała wrażenie, że się dusi, rozsypuje, uczucie, jakby się zapadała. Nie, nie, nie, tylko nie to! I nagle stała się kompletnie zimna w środku. Właśnie zobaczyła wyjście – tutaj, na wprost przed sobą. Nie miała wyboru. Żywa nigdy stąd nie wyjdzie.
Należało zatem znaleźć sposób, by umrzeć.
Przyjrzała się tej myśli z każdej strony. Jakby oglądała motyla albo owada.
Umrzeć…
Tak. Nie miała wyboru. Aż dotąd żyła w iluzji, nie dopuszczała do siebie oczywistości.
Raz już mogła to zrobić: wtedy, kiedy sądziła, że uciekła, podczas gdy on po prostu udawał, że śpi, żeby potem tym lepiej się z nią bawić w lesie.
Gdyby wówczas była zdecydowana, z pewnością znalazłaby sposób, by ze sobą skończyć. Ale wtedy myślała tylko o ucieczce, o tym, by wyrwać się stąd żywa.
Czy były przed nią inne kobiety? Wiele razy zadawała sobie to pytanie i była pewna, że tak. Ona była ostatnia w długiej serii. Jego system był zbyt doskonały, żaden szczegół tego pięknego dzieła nie był
pozostawiony przypadkowi.
Nagle z lodowatą jasnością dostrzegła wyjście.
Nie ma żadnego sposobu, by popełnić samobójstwo. Musi więc doprowadzić do tego, by on ją zabił.
Jakie to proste. Poczuła nagły przypływ entuzjazmu, tak samo niestosownego, jak ulotnego, niczym matematyk, który właśnie znalazł
rozwiązanie wyjątkowo trudnego równania. Po czym pojawiły się trudności i entuzjazm się rozpłynął.
Miała jednak nad nim przewagę: miała czas.
Czas na kombinowanie, rozmyślanie, czas, w którym mogła oszaleć, ale także poświęcić się obmyślaniu strategii. Tak naprawdę czas był
jedynym towarem, którym mogła dysponować zgodnie ze swoją wolą.
Powoli, w niemal całkowitych ciemnościach swojego więzienia, jeśli nie liczyć promyka światła wpadającego przez judasza, zaczęła pracę nad czymś, co zwykło się nazywać planem.
WTOREK
23
BEZSENNOŚĆ
Światło księżyca wpadało przez otwarte drzwi balkonowe i wypełniało pokój. Kiedy uniósł głowę i obrócił ją w lewo, widział jego odbicie w tafli jeziora. Słyszał, jak na zewnątrz, pod balkonem, fale liżą brzeg, wydając przy tym cichy szmer jak delikatnie pocierana tkanina.
Czuł przy sobie ciało Marianne, miękkie i gorące. Mieć obok siebie ciepłe ciało, czuć czyjąś obecność w swoim łóżku – coś takiego nie przytrafiło mu się od wielu miesięcy. Jej udo spoczywało na jego udzie, piersi dotykały jego torsu, jej ramiona obejmowały gc z ufnością. Miękki kosmyk blond włosów łaskotał go po brodzie. Oddychała miarowo. Servaz nie śmiał się ruszyć, żeby jej nie obudzić. Najdziwniejszy był ten oddech: nie ma nic bardziej intymnego niż czuć na skórze oddech śpiącej osoby.
Przez okno, na drugim brzegu jeziora widział ciemny i ostry skalny masyw zwany przez okolicznych mieszkańców „Górami”. Brzuchaty księżyc znajdował się równo nad nim. Przestało padać. Niebo było usiane gwiazdami, las w dole czarny i nieruchomy.
– Nie śpisz?
Odwrócił głowę. Twarz Marianne w blasku księżyca, jej duże oczy – jasne, ciekawe, błyszczące.
– A ty?
– Mhm. Chyba mi się coś śniło. Dziwny sen, ani przyjemny, ani nieprzyjemny,..
Spojrzał na nią. Nie wyglądała, jakby chciała powiedzieć coś więcej na ten temat. Jakaś myśl pojawiła się w jego głowie i zniknęła natychmiast, kiedy zaczął się zastanawiać, kto był w jej śnie: Hugo, Bokha, Francis – a może on? Z lasu dobiegł dziwny, przeciągły krzyk jakiegoś nocnego ptaka.
– Śnił mi się Mathieu – powiedziała wreszcie. Bokha.
Zanim zdążył się odezwać, wstała i zniknęła w łazience. Przez uchylone drzwi usłyszał, jak sika, a potem otwiera szafkę. Zastanawiał
się, czy szuka następnej prezerwatywy. Co powinien myśleć na temat tego, że Marianne posiada ich cały zapas? Tej nocy po raz pierwszy użyli prezerwatywy i Servazowi wydało się to dziwne. Za to fakt, że on nie miał
przy sobie ani jednej, wyraźnie ją uradował. Spojrzał na radiobudzik.
2.13. Przez chwilę się zastanawiał, jak policzyć prezerwatywy przed następnym razem – tak jakby miał być jakiś następny raz – i zaraz zaczął
się wstydzić tej myśli.
Kiedy wróciła do pokoju, sięgnęła po leżącego na nocnym stoliku papierosa i wyciągnęła się obok Martina. Pociągnęła dwa razy i włożyła papierosa między jego wargi.
– Nie wiesz przypadkiem, co my… tu robimy? – zapytała.
– Wydaje mi się to dosyć oczywiste – próbował zażartować.
– Nie mówiłam o pieprzeniu.
– Wiem.
Pieściła go między udami.
– Chcę tylko powiedzieć, że nie mam zielonego pojęcia – dodała. – Nie chcę… Nie chcę, żebyś drugi raz przeze mnie cierpiał, Martin.
Prawdę mówiąc, penis Servaza nie myślał ani o cierpieniu, ani o wszystkich tych latach, których było trzeba, żeby jego właściciel mógł
o niej zapomnieć, wyrzucić ją ze swojego życia. Miał to wszystko gdzieś i natychmiast stwardniał. Marianne ściągnęła kołdrę i położyła się na nim całym ciałem. Ocierała się o jego brzuch, przesuwając się do przodu i do tyłu i rozkosznie naciskając. Potem odsunęła twarz od jego twarzy i dalej ocierała się o niego jedwabistą skórą, intensywnie patrząc mu w oczy; miała rozszerzone źrenice i uśmiech na suchych wargach, a Servaz się zastanawiał, czy jednak nie przyniosła czegoś z łazienki.
Pochyliła się i nagle ugryzła jego dolną wargę aż do krwi. Podskoczył
z bólu. Poczuł w ustach żelazisty smak krwi. Mocno ścisnęła jego głowę, miażdżąc mu uszy, podczas gdy on ugniatał jej pośladki i ssał brodawkę nabrzmiałą jak pąk kwiatu. Na penisie czuł słodki i wilgotny nacisk.
Wreszcie podniosła się, zacisnęła palce na jego ciele i w chwili, gdy wbiła się na niego, wydała z siebie interesujący charkot. W tej chwili przypomniał sobie, że w tamtych czasach była to jej ulubiona pozycja i w ciągu ułamka sekundy, który wystarczył, by wszystko zepsuć, niszczycielski smutek rzucił mu się do gardła.
Czy to była kwestia nocy, blasku księżyca, pory? Poszli na całość w taki sposób, że Servaz czuł się potem zarazem pusty i zbity z tropu.
Kiedy Marianne znowu wyszła do łazienki, dotknął pogryzionej wargi. Miał
zadrapania na plecach, ugryzła go też w ramię. Jeszcze czuł pod skórą ogień, piekący ślad po jej pieszczotach i uśmiechnął się zarazem zwycięsko i poważnie. Poważnie, ponieważ wiedział, że jego zwycięstwo jest tymczasowe. Czy było to naprawdę zwycięstwo? A może ponowny upadek?