Выбрать главу

Promień słońca obudził Servaza. Policjant otworzył oczy i przeciągnął się.

Rozejrzał się po pokoju oświetlonym blaskiem nowego dnia. Ściany w kolorze czekolady, jasne meble i ciężkie bladoszare zasłony. Wszędzie dookoła lampki i bibeloty. Przez dwie sekundy był całkowicie zdezorientowany.

Weszła Marianne ubrana w krótką niebieską satynową piżamę.

Z tacą w ręku. Servaz ziewnął. Był głodny jak wilk. Chwycił grzankę i zamoczył ją w kubku z kawą, po czym upił wielki łyk soku pomarańczowego. Uśmiechając się kącikiem ust, patrzyła, jak mężczyzna je w milczeniu. Kiedy skończył, odstawił tacę na puszysty dywanik w kolorze piasku, leżący przy łóżku.

– Masz papierosa? – zapytał.

Swoją paczkę zostawił w kieszeni. Sięgnęła po pudełko leżące na nocnej szafce, podała mu papierosa i ogień i ujęła jego wolną rękę w swoją dłoń. Palce Marianne były sprężyste i ciepłe.

– Myślałeś o tym, co się stało?

– A ty?

– Nie, ale mam ochotę kontynuować…

Nic nie odpowiedział. Nie był pewien, na co ma ochotę.

– Jesteś spięty. – Położyła dłoń na jego klatce piersiowej. – Co się dzieje? To przeze mnie? Przez to, co powiedziałam o tobie i o Francisie?

– Nie.

– No to dlaczego?

Zawahał się. Czy powinien z nią o tym rozmawiać? Czemu nie?

Powiedział jej o otrzymanym e-mailu. I o zdjęciu z monitoringu na autostradzie. Wspomniał po prostu o pewnym człowieku, który uciekł

i który szuka z nim kontaktu.

– Coś się dzieje – powiedział. – Nie wiem dokładnie co. Mam wrażenie, jakbym był obserwowany. Takie uczucie, jakby… ktoś śledził

wszystkie moje czyny i gesty, wiedział, dokąd się przemieszczam, a nawet to przewidywał, jakby… jakby był tutaj, w mojej głowie.

– To ma jakiś związek ze śledztwem w sprawie Claire?

Znowu pomyślał o płycie znalezionej w odtwarzaczu.

– Nie wiem. Ten człowiek uciekł ze szpitala psychiatrycznego. Dwie zimy temu.

– To ten Szwajcar, o którym pisali w gazetach, tak?

– Mhm.

– Sądzisz, że… on wrócił?

– Być może. Naprawdę nie wiem, co o tym myśleć. A może ja… Masz rację, dostaję paranoi. A jednak coś czuję. Jakby gdzieś był jakiś plan, jakaś kanwa, jakaś strategia, która mnie dotyczy. Jakbym był marionetką.

Wystarczy parę prowokacji z jego strony, tu e-mail, tam drobny znak, a ja już reaguję w taki czy inny sposób.

– To dlatego w tamten wieczór pytałeś mnie, czy widziałam kogoś kręcącego się koło domu?

Przytaknął. Zobaczył błysk w oczach Marianne. Wiedział, co myśli: że wróciły jego stare demony.

– Powinieneś uważać, Martin.

– Myślisz, że zaczyna mi odbijać?

– Dzisiaj w nocy stało się coś dziwnego…

– Dziwnego? W jakim sensie?

Zobaczył, że Marianne zbiera myśli. Na czole między jej brwiami zarysowała się pionowa bruzda.

– To było po tym, jak się… kochaliśmy po raz drugi. Ty w końcu usnąłeś, a ja po naszej rozmowie jakoś nie mogłam. Która to mogła być godzina? Trzecia? Wyszłam z łóżka, wzięłam papierosy i poszłam zapalić na balkon.

Nic nie odpowiedział, czekając na dalszy ciąg.

– Widziałam jakiś cień nad jeziorem. Nie jestem pewna, ale wydawało mi się, że ktoś jest za drzewami w ogrodzie. Przemknął wzdłuż brzegu i zniknął w lesie. Przez chwilę myślałam, że to może jakieś zwierzę: dzik albo daniel. Ale teraz, kiedy sobie przypominam, myślę, że nie. Tam był

człowiek.

Patrzył na nią w milczeniu. Wróciło wrażenie, że kto inny zamiast niego pisze stronice tej historii, że on jest tylko jednym z bohaterów, a autor kryje się w cieniu, tuż obok, podejmując decyzje w sprawie każdego z epizodów. Dwie niezależne od siebie opowieści: z jednej strony zabójstwo Claire Diemar; z drugiej – powrót Hirtmanna. Chyba że… Opuścił nogi na podłogę i wstał. Wziął z krzesła slipy i spodnie, a następnie boso wyszedł

na balkon.

– Pokaż – rzucił przez otwarte drzwi. – Gdzie widziałaś ten cień w nocy?

Marianne wyszła na słońce i wskazała miejsce w dole zbocza, po prawej stronie, na granicy jeziora, trawnika i lasu.

– Tam.

Wszedł z powrotem do pokoju i włożył koszulę. Gdy znalazł się na parterze, zszedł schodami tarasu na stronę jeziora. Następnie ruszył przez spadzisty ogród, idąc między drzewami i klombami kwiatów. Było już gorąco. Słońce wysuszyło trawę, a jezioro błyszczało w jego promieniach jak metalowa płyta. Uwagę Servaza przyciągnął jakiś warkot. Mniej więcej sto metrów dalej od pomostu odbiła motorówka i wkrótce w jej kilwaterze pojawił się narciarz wodny. Młody chłopak, który – sądząc po brawurowych zygzakach – miał już za sobą wiele godzin praktyki. Ten, kto zabił Claire Diemar, cechował się taką samą sprawnością i doświad-czeniem. Servaz po raz kolejny pomyślał, że morderca na pewno nie był

nowicjuszem.

Rozejrzał się dookoła, ale niczego nie znalazł. Jeśli ktoś ich podglądał, nie zostawił śladów.

Zszedł nad samo jezioro. Zauważył ślady butów, ale były stare.

Ruszył wzdłuż brzegu. Po zmianie rytmu pracy silnika domyślał się, że łódź za jego plecami wykonuje manewry. Zbliżył się do granicy lasu, wszedł między drzewa, które schodziły niemal do wody.

W oddali zaszczekał pies. W Marsac odezwały się dzwony. Motorówka na jeziorze wciąż warczała.

Z zagłębienia między krzakami i trzcinami wypływało małe źródełko.

W przebijającym się przez liście świetle poranka połyskiwała strużka wody płynącej po pomarszczonym piaszczystym dnie.

Na jej drodze, w pobliżu źródła, leżał pień drzewa. Servaz pomyślał, że na pewno wielu młodych ludzi z sąsiedztwa przychodzi tu, by posiedzieć, flirtować i całować się z dala od ludzkich spojrzeń. Zobaczył

nawet dwie litery wycięte w korze. Schylił się i zastygł.

JH

Usiadł na innym pniu, nieco dalej. Wskutek szybko rosnącej temperatury – a może dokonanego przed chwilą odkrycia – jego czoło pokryło się potem. W powietrzu brzęczały owady i Servaz przez chwilę myślał, że zwymiotuje. Odpędził krążące mu nad głową muchy i wystukał numer laboratorium kryminalistycznego, by poprosić techników o zbadanie miejsca. Kiedy tylko skończył rozmowę, jego telefon znowu się odezwał.

– Mój Boże, co się z panem dzieje? I dlaczego miał pan wyłączony telefon? – wściekał się ktoś prosto do jego ucha.

To był Castaing, prokurator z Auch. Servaz wyłączył aparat poprzedniego wieczoru i włączył go dopiero rano, by skontaktować się z policją kryminalną.

– Był rozładowany – skłamał. – Nie zauważyłem.

– Czy nie mówiłem panu, żeby pan nie podejmował żadnej inicjatywy bez wcześniejszej konsultacji z prokuraturą?

Lacaze nie traci czasu, pomyślał Servaz.

– Czy nie powiedziałem panu tego wyraźnie, komendancie?

– Zamierzałem poinformować sędziego – skłamał po raz drugi. – Właśnie miałem to zrobić, ale pan mnie uprzedził.

– Bzdury! – żachnął się prokurator. – Za kogo pan się uważa, komendancie, i za kogo uważa pan mnie?

– Znaleziono kilkadziesiąt e-maili, które pisali do siebie Paul Lacaze i Claire Diemar, które dowodzą, że mieli romans. Paul Lacaze sam się do tego przyznał wczoraj wieczorem. Najwyraźniej byli w sobie bardzo zakochani. Przesłuchałem go nieoficjalnie – odpowiedział.