przepiłowany: uderzali w nie żelaznym drągiem. Hałasy… Nic nie dawało więźniom bardziej odczuć ich osamotnienia niż ten stały podkład dźwiękowy.
– Wie pan, że siedemdziesiąt procent osadzonych tutaj to narkomanki? Mniej niż dziesięć procent korzysta z leczenia sub-stytucyjnego. W ubiegłym tygodniu jedna dziewczyna powiesiła się na pasku. To była jej siódma próba, mówiła, że zamierza zrobić to jeszcze raz.
A oni zostawili ją samą, bez nadzoru. Rozumie pan: gdybym chciała, mogłabym zniknąć. W ten czy inny sposób.
Zastanawiał się, do czego kobieta zmierza. Czy Elisabeth Ferney próbowała popełnić samobójstwo? Zapisał sobie, by spytać o to personel medyczny.
– Ale pan nie przyszedł tu ot tak, żeby się dowiedzieć, co u mnie słychać, prawda?
Servaz przewidział to pytanie. Jeszcze raz przypomniał sobie radę, jakiej udzielił mu ojciec. Szczerość. Nie był pewien, czy to dobra strategia – ale nie miał innej na podorędziu.
– Julian do mnie napisał. E-maila. Sądzę, że jest tutaj, w Tuluzie.
Albo gdzieś niedaleko.
Czy coś wyczytał w spojrzeniu byłej przełożonej pielęgniarek? A może to tylko jego wyobraźnia? Wpatrywała się w niego, wciąż nieprzenikniona.
– Julian, Elisabeth… To teraz wszyscy jesteśmy kolegami. No i co pisał w tym e-mailu?
– Że zamierza znowu przejść do działania, że cieszy się wolnością.
– I pan w to wierzy?
– A co pani o tym myśli?
Uśmiech na nieumalowanych wargach wyglądał jak szrama po nacięciu scyzorykiem.
– Niech pan pokaże tego e-maila, to może coś panu powiem.
– Nie.
Uśmiech zniknął.
– Wygląda pan na zmęczonego, Martin. Na kogoś, kto niewiele sypia.
Czy się mylę? To z jego powodu, prawda?
– Pani też nie wygląda najlepiej, Liso.
– Nie odpowiedział pan na moje pytanie. To Hirtmann nie daje panu spokoju? Boi się pan, że dobierze się panu do skóry? Ma pan dzieci?
Servaz wbił paznokcie w dłonie, które trzymał pod stołem. Następnie położył ręce płasko na udach i spróbował się rozluźnić. W tej kobiecie było coś, co mroziło go do szpiku kości. Poczuł wilgoć pod pachami.
– Ale właściwie dlaczego pan? O ile się nie mylę, spotkał się pan z nim tylko raz. Pamiętam pańską wizytę w Instytucie. Z tym małym psychologiem z bródką i z babką z żandarmerii… Ładna dziewczyna. Co takiego powiedzieliście sobie z Julianem tamtego dnia, żeby miał się na pana tak zawziąć? A pan zawziął się na niego, prawda?
Pomyślał, że nie powinien pozwalać na to, by to ona prowadziła rozmowę. Elisabeth Ferney była z tej samej gliny co Hirtmann: perwersyjna, narcystyczna manipulatorka, osoba do głębi egocentryczna, nieustannie dążąca do zawładnięcia umysłami innych. Zamierzał coś powiedzieć, ale nie dała mu dojść do słowa.
– I co, pomyślał pan, że być może skontaktował się z dawną wspólniczką, tak? Nawet gdybym coś wiedziała, dlaczego miałabym o tym opowiadać? Zwłaszcza panu?
To pytanie również przewidział. Zmierzył się z jej spojrzeniem.
– Rozmawiałem z sędzią. Dostęp do codziennej prasy i możliwość korzystania z pracowni komputerowej. Z kontrolowanym dostępem do Internetu raz w tygodniu. Osobiście się dowiem, czy administracja tej…
placówki respektuje decyzję sędziego. W tej sprawie ma pani moje słowo.
– A jeśli nie mam panu nic do powiedzenia? Jeśli Hirtmann się ze mną nie kontaktował? Umowa nadal stoi? – Uśmiechnęła się złośliwie.
Servaz nic nie odpowiedział. – Jaką mam gwarancję, że dotrzyma pan słowa, że to nie blef?
– Żadnej.
Zaśmiała się. Ale w jej śmiechu nie było radości. Udało mu się.
Wyczytał to w jej spojrzeniu,
– Żadnej – powtórzył. – Nie ma pani żadnej gwarancji. Wszystko zależy od tego, czyja pani uwierzę czy nie. Wszystko zależy ode mnie, Elisabeth. Ale i tak nie ma pani wielkiego wyboru, prawda?
W oczach siedzącej naprzeciwko kobiety na krótko pojawił się płomyk gniewu i nienawiści. Musiała powtarzać to zdanie tak często, że rozpoznawała je nawet wtedy, gdy wypowiadał je kto inny. Zdanie, które wygłasza ten, kto ma władzę. Teraz role się odwróciły i miała okrutną świadomość tego faktu. Tak często była na jego miejscu, kiedy z doktorem Xavierem rządziła Instytutem Wargniera – grożąc pacjentom i głaszcząc ich, przedstawiając im możliwe zyski i straty, mówiąc dokładnie to, co przed chwilą powiedział Servaz: że nie mają wyboru i wszystko zależy od niej.
– W przeciwieństwie do pana nie mam żadnych wiadomości od Juliana Hirtmanna – odpowiedziała, a policjant wyczuł w jej głosie nieudawany żal i smutek. – Nie szukał kontaktu ze mną. Długo czekałam na jakiś znak. Na cokolwiek… Wie pan tak samo dobrze jak ja, że nie ma nic prostszego niż przekazać wiadomość więźniowi. Ale to nigdy nie nastąpiło. Nie. Mam za to jedną informację, która powinna pana zainteresować.
Wytrzymał jej spojrzenie, czekając ze wszystkimi zmysłami w pogotowiu.
– Raz w tygodniu komputer i dostęp do codziennej prasy, jesteśmy umówieni?
Kiwnął głową.
– Ktoś jeszcze był tu przed panem. Ktoś, kto chciał wiedzieć dokładnie to samo co pan. I żeby było śmieszniej, to było dzisiaj.
– Kto?
Posłała mu szelmowski uśmiech. Wstał.
– Cóż, pozostaje mi zapytać dyrektora – powiedział.
– Świetnie. Niech pan wraca do siebie. Tylko niech pan nie zapomni o złożonej obietnicy.
Zamierzał się spotkać z jeszcze jedną osobą. W pawilonie dla nieletnich.
Zdawał sobie sprawę, że to absolutnie nielegalne. Ale Servaz miał w więzieniu swoje kontakty i wiedział, że wiadomość o tym spotkaniu nie dojdzie do uszu dyrektora. Właśnie po to poprosił sędziego o zgodę na przesłuchanie Elisabeth Ferney w ramach śledztwa w sprawie Hirtmanna: żeby mieć dostęp do więzienia.
Idąc korytarzami, zastanawiał się nad tym, co powiedziała mu Lisa Ferney. Ktoś był u niej przed nim. Osoba, której Servaz dawno nie widział.
Znowu miał przed oczami obraz lawiny.
Otwarto przed nim drzwi i policjant aż zadrżał. Psiakrew! Zapadnięte policzki, sine cienie pod oczami, spłoszone spojrzenie. Wiedział, że Hugo został umieszczony w osobnej celi, ale w tym momencie zaczął się o niego bać. Gdyby Marianne zobaczyła swojego syna w takim stanie, byłaby wstrząśnięta. Servaz wyszedł i przymknął za sobą drzwi.
– Chcę, żeby został objęty specjalnym nadzorem – powiedział do strażnika. – Proszę mu zabrać pasek, sznurówki, wszystko. Boję się, żeby nie zrobił głupstwa. Ten dzieciak niedługo stąd wyjdzie. To tylko kwestia czasu.
Przypomniał sobie słowa Lisy Ferney: „W ubiegłym tygodniu jedna dziewczyna powiesiła się na pasku. To była jej siódma próba. A oni zostawili ją samą, bez nadzoru…” Strażnik uśmiechał się i mierzył go wzrokiem.
– Kurwa, zrozumiał mnie pan?
Strażnik rzucił mu obojętne spojrzenie, po czym skinął głową. Servaz obiecał sobie, że przed wyjściem porozmawia z dyrektorem, i wrócił do pomieszczenia.
– Dzień dobry, Hugo.
Żadnej odpowiedzi.