Выбрать главу

– Na górze. W łazience.

Po jego głosie Servaz poznał, że mężczyzna nadal jest w szoku.

– Mieszkała sama?

– Tak.

Sądząc z tego, co widział z ulicy, dom musiał być duży – z parterem i poddaszem liczył cztery kondygnacje, nawet jeśli każda z nich miała powierzchnię nie większą niż pięćdziesiąt metrów kwadratowych.

– Pani profesor, tak?

– Claire Diemar. Trzydzieści dwa lata. Wykładała coś tam w Marsac.

W półmroku Servaz napotkał wzrokiem spojrzenie kapitana.

– Chłopak był jednym z jej uczniów.

– Co?

Słowa żandarma zagłuszył huk grzmotu.

– Mówiłem, że chłopak chodził do jednej z klas, w których uczyła.

– Tak, jestem na bieżąco.

Servaz w ciemności wpatrywał się w Béckera. Każdy z mężczyzn pogrążony był we własnych myślach.

– Sądzę, że pan jest bardziej przyzwyczajony niż ja – powiedział

wreszcie żandarm. – Mimo wszystko uprzedzam. To nie jest przyjemny widok. W życiu nie widziałem czegoś równie… obrzydliwego.

– Przepraszam – odezwał się głos od strony schodów.

Ruszyli niepewnie w tamtym kierunku.

– Można wiedzieć, kim pan jest?

Ktoś schodził po stopniach. W cieniu zamajaczyła wysoka postać, powoli szła w ich stronę, aż wreszcie znalazła się w ich polu widzenia.

– Komendant Servaz, policja kryminalna z Tuluzy.

Mężczyzna wyciągnął ku niemu dłoń w skórzanej rękawiczce. Musiał

mieć blisko dwa metry wzrostu. Spoglądając w górę, Servaz dostrzegł

długą szyję i dziwnie kwadratową głowę z odstającymi uszami i ostrzyżonymi przy skórze włosami. Olbrzym zmiażdżył jego wilgotne jeszcze palce uściskiem dłoni odzianej w delikatną skórę.

– Roland Castaing, prokurator z Auch. Właśnie dzwoniła do mnie Catherine. Mówiła, że pan tu będzie. Można wiedzieć, kto pana wezwał?

Chodziło o Cathy d’Humières, prokurator kierującą prokuraturą w Tuluzie. Servaz współpracował z nią wielokrotnie, zwłaszcza przy najważniejszym śledztwie w swojej karierze, które przed osiemnastoma miesiącami prowadził w Instytucie Wargniera. Zawahał się.

– Marianne Bokhanowsky, matka tego młodego człowieka – odpowiedział.

Zaległa cisza.

– Pan ją zna?

W tonie prokuratora dało się wyczuć lekkie zdziwienie i podejrzliwość. Mężczyzna miał niski i głęboki głos, który przetaczał się po spółgłoskach jak koła wozu po kamienistej drodze.

– Tak. Trochę. Ale nie widziałem jej od wielu lat.

– A zatem dlaczego pan? – zaciekawił się olbrzym. Servaz znowu się zawahał.

– Pewnie dlatego, że moje nazwisko było na pierwszych stronach gazet.

Mężczyzna przez chwilę milczał. Servaz domyślił się, że gigant przygląda mu się z wysokości swoich dwóch metrów. Poczuł utkwione w sobie spojrzenie i zadrżał: nowo przybyły przypominał mu posąg z Wyspy Wielkanocnej.

– Ach tak, oczywiście. Morderstwa w Saint-Martin-de-Comminges.

Oczywiście. To pan. Co za nieprawdopodobna historia, prawda? Takie śledztwo musi zostawiać w człowieku trwałe ślady, co, komendancie?

W tonie jego głosu było coś, co stanowczo się Servazowi nie podobało. – Ale to w dalszym ciągu nie wyjaśnia, co pan tutaj robi.

– Już panu powiedziałem: matka chłopaka prosiła mnie, żebym przyjechał i rzucił na to okiem.

– O ile mi wiadomo, jeszcze nie powierzono panu śledztwa – odparował stanowczo prokurator.

– To prawda.

– Sprawa jest w gestii prokuratury w Auch. Nie w Tuluzie.

Servaz już zamierzał mu odpowiedzieć, że prokuratura w Auch dysponuje tylko niewielką brygadą śledczą, której przez kilka ostatnich lat nie powierzono ani jednej poważnej sprawy kryminalnej, ale się powstrzymał.

– Pokonał pan długą drogę, komendancie – powiedział Castaing. – I jak sądzę, podobnie jak my, musiał pan zrezygnować z oglądania meczu.

Niech pan więc idzie na górę i rzuci okiem, ale uprzedzam: to nie jest miły widok. Choć z pewnością, w przeciwieństwie do nas, widział pan już niejedno.

Servaz ograniczył się do skinienia głową. Spłynęła na niego nagła pewność, że w żadnym wypadku nie może pozwolić, by to śledztwo wymknęło mu się z rąk.

Lalki spoglądały w czarne niebo. Servaz pomyślał, że spojrzenie trupa pływającego w basenie byłoby podobne. Plastikowe ciała kołysały się, czasem lekko się ze sobą zderzając, a ich jasne sukienki falowały w jednakowym rytmie. Stali razem z Espérandieu na brzegu basenu. Vincent trzymał duży parasol. Deszcz bębnił o materiał, moczył płytki, na których stali, i czubki ich butów. Wiatr miotał dzikim winem porastającym fasadę za ich plecami,

– Kurwa – powiedział po prostu zastępca Servaza. Było to jego ulubione słowo, którym podsumowywał niezrozumiałe dla siebie sytuacje.

– Zbierała je. Nie sądzę, żeby ten, kto ją zamordował, przyniósł je ze sobą.

Musiał je znaleźć w domu.

Servaz przytaknął. Policzył. Dziewiętnaście… Kolejny błysk oświetlił

ociekające wodą buzie. Najbardziej uderzające było to ich nieruchome spojrzenie. Policjant wiedział, że podobny widok czeka ich na górze, i przygotowywał się do niego psychicznie.

– Chodźmy.

Po wejściu do środka założyli rękawiczki, czepki na włosy i ochraniacze na buty. Zewsząd otaczały ich ciemności. Agregat wciąż nie działał, prawdopodobnie wystąpił jakiś problem techniczny. Trwali w milczeniu. W tej chwili ani on, ani Vincent nie mieli ochoty na rozmowę.

Servaz wyjął latarkę i zaświecił ją. Espérandieu zrobił to samo. Zaczęli wchodzić na górę.

4

ŚWIATŁA

Rozbłyski piorunów wpadały do środka przez wąskie okna i oświetlały schody, które skrzypiały pod ich nogami. Ich twarze odcinały się w padającym od dołu świetle latarek. Espérandieu widział błyszczące jak dwa czarne kamienie oczy komendanta: Servaz z nosem przy samych stopniach szukał śladów butów. Wchodził na górę, stawiając stopy możliwie jak najbliżej tralek, rozstawiając nogi szeroko niczym rugbysta z All Blacks tańczący hakę.

– Miejmy nadzieję, że pan prokurator zrobił to samo – powiedział.

Na ostatnim półpiętrze ktoś postawił lampę naftową, która rzucała krąg niepewnego światła wokół siebie i na jedyne drzwi.

Budynek wciąż jęczał chłostany podmuchami wichury. Servaz zatrzymał się na progu łazienki. Spojrzał na zegarek: 23.10. W chwili, gdy wchodzili do pomieszczenia, niebo za oknem przecięła błyskawica o wyjątkowo intensywnym blasku; jej kształt na moment zapisał się na siatkówkach ich oczu. Usłyszeli potężne uderzenie pioruna. Podeszli jeszcze krok do przodu i omietli poddasze światłem latarek. Musieli działać. Na razie byli sami, ale wkrótce na miejscu mieli się pojawić technicy. Łazienka była pogrążona w ciemności. Jedyne oświetlenie stanowiły efekty pirotechniczne szalejące za oknem i… stojąca w głębi wanna, widoczna jako prostokąt bladoniebieskiego światła.

Jak basen… Oświetlona od wewnątrz.

Servaz poczuł w gardle uderzenia pulsu. Metodycznie omiótł podłogę strumieniem światła. Następnie poczuł się w obowiązku podejść do wanny. Starał się trzymać blisko ścian. Nie było to łatwe: musiał uważać na świeczki i flakony, niskie meble, miski, wieszak na ręczniki, lustro.