Cholera!
Przedzierała się wśród gałęzi i zarośli. Pajęczyny muskały jej twarz, chmary owadów kłębiły się wokół niej zwabione zapachem odsłoniętej skóry, krwi i potu. Szła ostrożnie, ale i tak dziewczyny idące przed nią robiły zbyt duży hałas, by zauważyć jej obecność. Między koronami drzew w świetle zachodzącego słońca widać było jasne prześwity, w których unosił się kurz, jednak w dolnej warstwie lasu było znacznie ciemniej i chłodniej. Poczuła na szyi ugryzienie jakiegoś paskudnego robaka i ledwie się powstrzymała od zmiażdżenia go głośnym plaśnięciem.
– David, kurwa, co ty wyprawiasz?
Głosy: dziewczyny go znalazły. Poczuła, że z napięcia zaschło jej w gardle, nadepnęła na jakąś gałązkę, która trzasnęła głośno jak petarda, tak że Margot przez chwilę się zastanawiała, czy tamte dwie tego nie zauważyły. Były jednak zbyt zaaferowane.
– Boże, David, coś ty zrobił?
Głos Sarah odbił się echem w całym lesie. Dziewczyna była bliska paniki. Ten stan był cholernie zaraźliwy i Margot o mało mu się nie poddała. Ostrożnie podeszła bliżej między gałęziami jodeł. Zauważyła zalaną wieczornym światłem polanę.
Kurwa, co tu się dzieje?
Na przeciwległym krańcu polany stał David. Miał nagi tors, opierał
się o szary pień drzewa, szeroko rozłożonymi ramionami czepiał się dwóch niemal idealnie poziomych gałęzi na wysokości jego barków. Dziwaczna poza przywodząca na myśl ukrzyżowanie. Jego długie ręce rozciągnięte były po obu stronach ciała, głowa opuszczona, podbródek dotykał klatki piersiowej, jakby chłopak był nieprzytomny. Margot nie widziała jego twarzy. Tylko blond włosy i brodę. Jasnowłosy Chrystus… Nagle podniósł
głowę i dziewczyna odskoczyła do tyłu, widząc jego szalone, blade, otumanione spojrzenie.
Przypomniały jej się słowa piosenki Depeche Mode w wykonaniu Marilyna Mansona: Your own personal Jesus/Someone who hears your prayers/Someone who cares…, „Twój własny, osobisty Jezus, ktoś, kto wysłuchuje twoich modlitw, ktoś, kto się troszczy”…
Gałęziami nad jej głową poruszył lekki podmuch wiatru. Margot dostrzegła czerwone ślady na klatce piersiowej Davida i poczuła, jakby impuls elektryczny zjeżył jej włosy na rękach. Zupełnie świeże nacięcia…
A potem zobaczyła nóż. W prawej dłoni. Jego ostrze również było czerwone.
– Cześć, dziewczyny.
– Kurwa, David, co ci jest? – odezwała się Virginie. – Co ty wyprawiasz?
Głos młodej kobiety wybrzmiał na pogrążonej w ciszy polanie. David uśmiechnął się półgębkiem i opuścił głowę na krwawiący tors.
– Dałem ciała, co? Jak wy to robicie? Kurwa, jak wy dajecie radę zachować zimną krew przy tym wszystkim, co się dzieje?
Czy chłopak coś wziął? Wyglądał na naćpanego. Drżał od stóp do głów, trząsł mu się podbródek, płakał i śmiał się jednocześnie – przynajmniej wyglądało to na śmiech, a może raczej na chichot. Na klatce piersiowej miał cztery nacięcia: z każdego płynęła krew. Wyglądała jak ściekająca farba. Margot spojrzała niżej i zobaczyła wielką poziomą szramę na jego brzuchu, tuż nad pępkiem.
– Już nie wytrzymam tego gówna. Trzeba z tym skończyć, nie możemy tego dalej ciągnąć, dziewczyny…
Cisza.
– Nie, mówię serio, do czego to podobne, możecie mi powiedzieć? Co my, kurwa, robimy? Dokąd nas to zaprowadzi?
– Ogarnij się — głos Virginie, I znowu: – A Hugo? Pomyślałeś o nim?
Margot, schowana za krzakiem, widziała, jak David to przekręca głowę z jedne) strony na drugą, to spogląda w niebo.
– A co ja na to poradzę, że Hugo jest w puszce?
– Kurwa, David, Hugo to twój najlepszy przyjaciel! Wiesz, jak on ciebie kocha, jak nas kocha. Potrzebuje nas, ciebie. Musimy go z tego wyciągnąć.
– Ach tak? A jak to zrobimy? Widzisz, na tym właśnie polega różnica między nim i mną… Gdybym to ja był na jego miejscu, wszyscy mieliby to w dupie. Hugo zawsze był zauważany, podziwiany. Wystarczy, żeby spojrzał, żeby pstryknął, a Sarah już rozkłada przed nim nogi albo robi mu laskę. Nawet ty, Virginie, choć nigdy się do tego nie przyznasz, marzysz tylko o jednym: żeby cię zerżnął. A ja…
– Zamknij się!
Przestraszone krzykiem ptaki z głośnym trzepotem skrzydeł
poderwały się z gałęzi.
– Już nie mogę… nie mogę… – Teraz szlochał.
Sarah przeszła przez polanę i rzuciła się ku niemu, by go przytulić.
Virginie wykorzystała ten moment, by wyjąć mu z ręki nóż. Margot miała wrażenie, że serce przemieściło jej się do gardła.
Posadziły Davida na trawie u stóp drzewa. Margot czuła się tak, jakby obserwowała zdjęcie z krzyża i złożenie do grobu. Sarah głaskała go po policzkach, czole, delikatnie całowała jego usta i powieki.
– Moje maleństwo – mruczała – moje biedne maleństwo… Margot zastanawiała się, czy im wszystkim odbiło. W tym obłędzie – i w cierpieniu Davida – było jednak coś, od czego ściskało jej się serce. Tylko Virginie sprawiała wrażenie przytomnej.
– Trzeba to opatrzyć – powiedziała stanowczo. – Kurwa, David, musisz iść do jakiegoś psychologa! Nie może tak dalej być!
– Daj mu spokój – powiedziała Sarah. – Nie teraz. Nie widzisz, w jakim jest stanie?
Gładziła jego blond włosy, przyciskała go do siebie po macierzyńsku, a on oparł wstrząsaną łkaniem głowę na jej ramieniu, choć była od niego o dobre dziesięć centymetrów niższa.
– Musisz pomyśleć o Hugonie – powtórzyła Virginie ciszej. – On nas potrzebuje. Słuchasz mnie? Hugo oddałby życie za ciebie! Za każdego z nas! A ty się zachowujesz jak… jak… Do cholery, nie mamy prawa go zostawić. Musimy go stamtąd wyciągnąć. Bez ciebie nie damy rady.
Margot nie była w stanie się ruszyć: kucała za krzakami, jakby zahipnotyzowana tą sceną. Jakiś samotny ptak wydał z siebie długi, przenikliwy krzyk, niwecząc czar chwili, i dziewczyna podskoczyła, wyrwana z letargu.
Musisz się stąd zmywać, staruszko. Kto wie, do czego byliby zdolni, gdyby cię zauważyli? A to, jak się do siebie nawzajem odnoszą, dlaczego wydaje mi się to jakieś kompletnie… chore? Jakby coś ich ze sobą łączyło, jakaś niezniszczalna więź. Co by o tym pomyślał Elias? Albo jej ojciec?
Chciałaby stamtąd uciec – miała już dość owadów, które nie przestawały jej atakować – ale była zbyt blisko. Przy najmniejszym ruchu usłyszeliby ją i zauważyli. Wystarczyło, że o tym pomyślała, a truchlała ze strachu. Nie miała wyboru, musiała zostać. Mimo że nie mogła odetchnąć pełną piersią, bolały ją kolana, a dłonie, które trzymała na udach, były kompletnie mokre.
David powoli kiwnął głową. Virginie przykucnęła przed nim i uniosła jego podbródek.
– Nie poddawaj się, proszę cię. Niedługo spotkanie Kręgu. Masz rację, może trzeba z tym wszystkim skończyć. To trwa już wystarczająco długo.
Ale mimo wszystko musimy dokończyć robotę.
Krąg… Drugi raz słyszała to słowo. W powietrzu było coś ponurego, utrudniającego oddychanie. Śpiew świerszczy i owadów, nadciągająca noc: Margot czuła to każdym nerwem i każdą żyłą. Miała ochotę natychmiast uciekać. Nagle trójka przyjaciół wstała.
– Chodźmy stąd – powiedziała Virginie, podając Davidowi jego porzuconą na trawie koszulkę. – Włóż to. Pójdziesz za nami, okay? Przede wszystkim nikt nie powinien cię zobaczyć w tym stanie.