Выбрать главу

Na polanie było coraz ciemniej. David w milczeniu skinął głową.

Rozprostował swoje pająkowate ciało. Margot zobaczyła, jak naciąga koszulkę na szczupły tors poznaczony ranami, które w gasnącym świetle miały kolor bardziej czarny niż czerwony; widziała, jak Sarah i Virginie ciągną go w stronę ścieżki prowadzącej do liceum. Kiedy przechodzili obok niej, ukryła się jeszcze głębiej w cieniu. Czuła dudniącą w skroniach krew.

Odczekała w krzakach długą chwilę. Do momentu, aż zapanowała cisza, jednak nie była to cisza absolutna, zakłócały ją różne odgłosy, których dziewczyna nie potrafiła zidentyfikować.

Miała też wrażenie – mgliste, paranoiczne – jakby nie była sama.

Jakby ktoś był w pobliżu. Zadrżała. Nad wierzchołkami drzew pojawił się księżyc. Noc zaczęła w zwodniczy sposób zmieniać perspektywę.

Jak długo tak siedziała bez ruchu? Nie była w stanie tego ocenić.

W scenie, którą obserwowała, był jakiś czar – w negatywnym znaczeniu tego słowa. Dziwny klimat, którego nie potrafiła określić.

Z jednej strony to, co widziała, do głębi ją poruszyło. Czuła, że ci troje są zgubieni, że nie ma dla nich zbawienia. Nie rozumiała tego, w czym uczestniczy, ale w jakiś niejasny sposób wiedziała, że przekroczyli pewien próg, pewną granicę. I że już nie mogą zawrócić. Nagle odeszła jej chęć do drążenia tej sprawy. Miała ochotę zająć się czym innym. Pomyślała, że powie Eliasowi, by radził sobie sam.

Odczekała jeszcze trochę i ruszyła do przodu, ale po chwili stanęła.

Tuż obok usłyszała trzask łamanej gałązki, jakby nadepniętej czyjąś stopą. Zastygła. Nadstawiła uszu, ale serce waliło jej jak oszalałe i słyszała tylko szum własnej krwi w uszach oraz szelest liści poruszanych wieczornym wiatrem.

Co to było? Kręciła głową na wszystkie strony jak zwierzę na czatach.

Jednak w lesie, pod zwartą koroną gałęzi, było coraz ciemniej. Tylko niebo powyżej miało nieco jaśniejszą, szarą barwę. Co to było?

Znowu ruszyła w stronę wyjścia z lasu. Uszła nieco ponad dziesięć metrów i nagle została gwałtownie pchnięta do przodu i rzucona na ziemię. Poczuła, jak na jej plecy zwala się wielki ciężar. Twardo uderzyła o podłoże. Poczuła zapach marihuany i gorący oddech na swoim policzku.

Jednocześnie jakaś ręka przyciskała jej głowę do ziemi.

– Śledziłaś nas, szmato, tak?

Miotała się, ale David przygniatał ją całym ciężarem. Przyciskał

policzek do jej twarzy. Czuła jego kłujący zarost.

– Wiesz, że zawsze mi się podobałaś, Margot. Zawsze lubiłem te twoje kolczyki i tatuaże, zawsze miałem ochotę na twój mały tyłeczek. Ale ty zawsze zauważałaś tylko Hugona, jak wszystkie te dziwki!

– David, puść mnie!

Z przerażeniem poczuła, jak jego gorąca i mokra dłoń wciska się pod jej koszulkę, jak mokre paluchy dotykają jej piersi.

– Boże, co ty robisz? Przestań! Przestań, do cholery!

– Wiesz, co się robi z takimi dziewczynami jak ty? No, wiesz, co się robi?

Jego głos brzmiał w jej uchu jak mruczenie. Nagle złośliwie wykręcił

palcami jej sutek. Krzyknęła z bólu. Druga ręka od tyłu wślizgiwała się pod jej szorty. Margot czknęła.

– Coś nie tak? Nie kręci cię małe szybkie jebanko? Nie mów, że wolisz to robić z tym świrem?

Chciał ją zgwałcić. Ta myśl była dla niej czymś tak niepojętym i nierzeczywistym, że jej mózg nie dopuszczał jej do siebie. Tutaj, kilkadziesiąt metrów od uczelni… Poczuła wszechogarniającą trwogę.

Panikę i przerażenie. Walczyła ze wszystkich sił i musiał cofnąć ręce, by chwycić ją za nadgarstki i przycisnąć je do ziemi. Był silny. Za silny dla niej.

– Niechaj będę szubrawcem, natomiast ona jest wzniosłego serca i pełna uczuć uszlachetnionych przez edukację. A tymczasem… o, gdybyż ona mnie pożałowała.*

Jego dłoń znowu przystąpiła do ataku pod jej szortami, tym razem od przodu, na podbrzuszu. David recytował dalej. Jego palce wciskały się w ciasną przestrzeń między szortami i skórą. Znowu czknęła. Czuła podbrzusze Davida przyciśnięte do swoich pośladków. Miał erekcję.

– Katarzyna Iwanowna jest wprawdzie damą wielkoduszną, ale i niesprawiedliwą∗…

– Tołstoj! – zawołała, żeby rozproszyć jego uwagę, nie przestając gwałtownie się wyrywać.

– Ach, ach, ładna próba! Skucha! To Dostojewski, Zbrodnia i kara.

Szkoda, że tego dupka Van Ackera tu nie ma. Uważa, że jesteś dobra…

Udało mu się wsunąć jeden palec pod jej majtki.

– Przestań! Zostaw mnie! David, nie rób tego! Nie rób tego!

– Cicho – zamruczał jej do ucha. – Teraz się zamknij – powiedział to łagodnym głosem. Łagodnym, ale zdecydowanie zmienionym. Dało się w nim wyczuć groźbę. David już się nie bawił. Był gdzie indziej. Był kimś innym.

∗ Wszystkie cytaty ze Zbrodni i kary za; Fiodor Dostojewski, Zbrodnia i kara, przel.

Czesław Jastrzębiec-Kozłowski, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław-Warszawa- Kraków-Gdańsk 1987, s. 18.

Drugą dłonią przykrył jej usta, by nie mogła krzyczeć. Margot spróbowała go ugryźć. Na próżno. Z przerażeniem poczuła, że palce Davida sięgają głębiej do jej majtek. Była niezdolna do reakcji, jakby jej umysł oddzielił się od ciała. Ona także nie była już sobą, była kimś innym.

To, co się działo, nie miało z nią nic wspólnego.

David zdejmie jej szorty, a potem ją zgwałci, tu, na ziemi.

To ciebie nie dotyczy.

Nagle ręka Davida została gwałtownie wyszarpnięta z jej majtek i Margot usłyszała, że chłopak zaklął. Potem nastąpiło uderzenie, David znowu krzyknął z bólu i zanim sama zdołała się podnieść, zobaczyła jego twarz przyciśniętą do ziemi, tuż obok swojej.

– To boli!

– Zamknij się, mały popierdolony gnojku!

Znała ten głos. Odwróciła się na plecy i patrzyła, jak podwładna jej ojca – ta ze śmieszną twarzą, ale w superciuchach – zakuwa Davida w kajdanki, przytrzymując jego plecy kolanem.

– W porządku? – zapytała Samira Cheung, spoglądając na nią.

Kiwnęła głową i otrzepała kolana oblepione ziemią i źdźbłami trawy.

– Nie zrobiłbym tego – wyskamlał David z policzkiem przyciśniętym do ziemi. – Kurwa, przysięgam, nie zrobiłbym tego! To było tylko tak!

– Czego byś nie zrobił? – Głos Samiry wydobywał się z ust wąskich i niebezpiecznych jak ostrze brzytwy. – Masz na myśli gwałt? Już to zrobiłeś, dupku! Z technicznego punktu widzenia to, co zrobiłeś, nazywa się gwałtem, żałosny kretynie.

– Niech go pani zostawi – odezwała się Margot.

– Co?

– Niech go pani zostawi. Chciał mnie tylko nastraszyć. Nie zamierzał

mnie zgwałcić. To prawda.

– Nie robisz sobie jaj? Skąd wiesz?

– Niech go pani puści.

– Margot…

– W każdym razie nie wniosę skargi. Nie może mi pani tego nakazać.

– Margot, to właśnie z powodu takich…

– Niech mu pani da spokój! Niech go pani puści! Napotkała wzrokiem spojrzenie Davida. W jego złotych oczach zobaczyła mieszankę niezrozumienia, zaskoczenia i wdzięczności.

– Zrobisz, jak będziesz chciała. Ale nie zapomnę poinformować twojego ojca, w tej sprawie możesz na mnie liczyć.