Выбрать главу

Było w tym głosie coś, co sprawiło, że Elvis zadrżał. Ta jego pewność.

Ten spokój. Ten chłód. Zobaczył, jak rozwijają na podłodze rolkę przezroczystej i błyszczącej folii spożywczej. Zakręciło mu się w głowie.

Jego serce tłukło się w piersi jak ptak szukający wyjścia z klatki.

– Co wy, kurwa, robicie?

– O, nagle cię to interesuje?

Wstali i zaczęli okręcać folię wokół jego tułowia, umięśnionych, nagich ramion i oparcia krzesła. Zmusił się do uśmiechu.

– Co to ma być?

– To? – zarechotali. – Papu dla twoich milusińskich. Intruzi zniknęli z jego pola widzenia. Słyszał, że są w środku, otwierają i zamykają lodówkę, a następnie wracają wielkimi krokami. Nagle dłonie w lateksowych rękawiczkach zaczęły wsuwać kawałki świeżego, krwistego mięsa między folię spożywczą i jego ciało. Elvis podskoczył. Kiedy miał już kilka kotletów na brzuchu, wrócili do owijania krzesła folią, z każdym okrążeniem zbliżając się do jego gardła, po czym wsunęli kolejne kawałki ścierwa – tego taniego, którego używał do karmienia zwierząt – między folię, jego klatkę piersiową i szyję.

– W co wy się, do cholery, bawicie?

Nagle jeden z nich draśnięciem scyzoryka rozciął mu policzek. Ciepła krew zaczęła sikać na jego podbródek, na szyję, na plastikową folię i na mięso.

– Au! Kurwa, jesteście chorzy!

– Wiedziałeś, że materiał, z którego jest zrobiona ta folia, składa się w pięćdziesięciu sześciu procentach z soli i w czterdziestu czterech procentach z benzyny?

I dalej go owijali, jakby był podróżnikiem złapanym przez tubylców, przywiązywanym do słupa ofiarnego. Znowu poczuł zimny dotyk folii spożywczej na swojej szyi i palącym karku, a potem chłód mięsa wsuwanego między ciało i plastik. Następnie ostatnimi kawałkami mięsa wymazali mu twarz. Krzywiąc się, wściekle szarpał głową na wszystkie strony.

– Przestańcie! Przestańcie już! Banda poje,..

Znowu weszli do środka. Słyszał, jak odkręcają kurek nad zlewem otwartej kuchni i rozmawiając, myją ręce pod bieżącą wodą. Chciał się ruszyć. Kiedy tylko odejdą, zamierzał przewrócić krzesło i spróbować się uwolnić. Ale czy zdąży? Pot obficie ściekał po jego twarzy i brodzie, Elvis zamrugał powiekami, by strząsnąć słone krople, które spływały mu z brwi i piekły w oczy. Zrozumiał, co zrobią, i napełniało go to przerażeniem. Nie bał się umierania, ale taka śmierć? Nie. Kurwa, nie!

Przesunął językiem po suchych, spieczonych wargach. Pot kropla za kroplą kapał z jego nosa na plastikową folię.

Spojrzał w oślepiające światło reflektorów. Otaczała go noc i czarny las. Słyszał brzęczenie owadów wśród drzew. Psy już nie szczekały. Jak posłuszni widzowie czekały na dalszy ciąg filmu… Może już czuły zapach oznaczający posiłek. Jego kaci minęli go, zeszli po schodach, wsiedli do samochodu i zatrzasnęli drzwi.

– Zaczekajcie! Wracajcie! Mam pieniądze! Dam wam! – wrzeszczał – Dużo! Dam wam wszystkie! Wracajcie! – Błagał, jak nigdy wcześniej w swoim życiu. – WRACAJCIE, WRACAJCIE, DO CHOLERY!

A potem się rozpłakał. Samochód ruszył na wstecznym biegu w kierunku pogrążonych w mroku kojców.

Nie było czasu do stracenia. W ciemnościach otwierali kojce, jeden po drugim. Psy ich znały. Wiele razy pod nieobecność właściciela przyjeżdżali tu, by je karmić i z nimi rozmawiać.

– To ja – odezwał się jeden z nich uspokajającym głosem. – Poznajecie mnie, prawda? Założę się, że jesteście głodne. Nie jadłyście już ponad dwadzieścia cztery godziny.

Psy kolejno wyskakiwały z kojców. Otoczyły ich, a oni stali bez ruchu, pozwalając się wąchać tym wielkomordym bestiom, których przodkowie bez mrugnięcia okiem rzucali się na niedźwiedzie. Molosy ocierały się o ich nogi, krążyły wokół samochodu. A potem poczuły inny zapach unoszący się w nocnym powietrzu. Przyjezdni zobaczyli w świetle reflektorów, jak unoszą pyski, a ich wielkie karki jak na komendę odwracają się w kierunku domu. W małych, błyszczących oczkach wyczytali głód i żarłoczność. Oblizały się i nagle, jakby na sygnał, z głośnym ujadaniem całym stadem puściły się w tamtą stronę. Kiedy horda wskoczyła na werandę, usłyszeli, jak Elvis mówi rozkazującym tonem: – Tytan, Lucyfer, Tyson, dobre psy, leżeć! Powiedziałem: leżeć! – Po chwili w jego głosie słychać już było tylko czystą panikę: – Powiedziałem, leżeć! Tyson! Nie! Nieee!

Nie byli w stanie powstrzymać drżenia, kiedy nocną ciszę rozdarł

krzyk i pomruki zadowolonych molosów pożerających swojego pana.

29

BREAKING BAD

– Nie zrobiłbym tego – łkał, spoglądając to na jedno, to na drugie. – Nie zrobiłbym tego. Przysięgam. Ja… ja… ja… chciałem ją tylko nastraszyć.

Nie, kurwa, naprawdę, ja nigdy nikogo nie zgwałciłem! Ona nas śledziła.

I w pewnym momencie się wkurzyłem. Chciałem… chciałem jej napędzić stracha, to wszystko! Ja… miałem dziś kiepski dzień. Przysięgam, kurwa.

Nigdy w życiu czegoś takiego nie zrobiłem. Musicie mi uwierzyć!

Złapał się rękami za głowę, jego plecami wstrząsał cichy szloch.

– Brałeś coś, David? – zapytała Samira. Skinął twierdząco głową.

– Co?

– Speeda.

– Od kogo go miałaś? Zawahał się.

– Nie jestem kapusiem – powiedział, jakby byli na planie serialu kryminalnego.

– Słuchaj no, gnojku… – zaczął Servaz, którego twarz spurpurowiała.

– Od kogo? – powtórzyła Samira. – Nie zapominaj, że zostałeś przyłapany na usiłowaniu gwałtu. Wiesz, co to oznacza: relegowanie ze szkoły, proces, więzienie. Nie mówiąc już o tym, co powiedzą ludzie.

I o twoich rodzicach.

Skinął głową.

– Nie wiem, jak się nazywa. Studiuje na wydziale nauk ścisłych.

Nazywają go Heisenberg, tak jak bohatera z…

Breaking Bad – przerwała mu Samira, notując pytanie, które chciała zadać brygadzie antynarkotykowej.

– Hugo też bierze? – chciał się dowiedzieć Servaz.

David znowu twierdząco skinął głową, nie przestając się wpatrywać we własne dłonie.

– Czy Hugo brał coś tego wieczoru, kiedy byliście w pubie na meczu?

Odpowiadaj.

Tym razem David podniósł głowę i popatrzył Servazowi prosto w oczy – Nie! Był czysty.

– Jesteś tego pewien?

– Tak.

Komendant i Samira popatrzyli na siebie. Zdanie w zeszycie nie było napisane ręką Claire, a Hugo z całą pewnością był naćpany. Postanowili nazajutrz zadzwonić do sędziego, nie byli jednak pewni, czy na aktualnym etapie śledztwa te fakty wystarczą, by uzyskać zwolnienie chłopaka z aresztu.

– A teraz spadaj – powiedział wreszcie Servaz. – I przekaż swojej bandzie: jeśli ktokolwiek z was dotknie choćby włosa mojej córki, wasze życie zamieni się w piekło.

David wstał i wyszedł ze spuszczoną głową. Servaz również się podniósł.

– Wracajcie na stanowiska – powiedział do Samiry. – Skontaktujcie się z narkotykami i zapytajcie, czy znają tego Heisenberga.

Wyszedł z pokoju i ruszył przed siebie korytarzem. Znał to miejsce jak własną kieszeń. Z każdym lub prawie każdym metrem wiązały się jakieś wspomnienia. Teraz jedno z nich wypłynęło na powierzchnię. Z lat wcześniejszych niż czasy Marsac… Francis i on. Mieli dwanaście, trzynaście lat. Francis pokazał mu jaszczurkę wygrzewającą się w słońcu na murku. „Patrz”. I jednym cięciem łopaty albo jakiegoś zardzewiałego noża – Servaz nie pamiętał – pozbawił zwierzę ogona. Ogon nadal poruszał