Выбрать главу

Wanna stała za podwójną zasłoną, której brzegi były rozsunięte. Servaz dostrzegł na wodzie odblaski światła odbijającego się od emalii. I jakiś cień.

Jakiś kształt w wannie. Coś… a raczej ktoś.

Wanna była starego typu, biała, odlana z żeliwa, na czterech nóżkach. Miała prawie dwa metry długości i była głęboka – tak głęboka, że aby zajrzeć do środka, Servaz musiał pokonać ostatni dzielący go od niej metr.

Zrobił jeszcze jeden krok. Powstrzymał się, by się odruchowo nie cofnąć.

Kobieta patrzyła na niego szeroko otwartymi niebieskimi oczami, jak gdyby na niego czekała. Miała też otwarte usta. Wyglądało to tak, jakby zamierzała coś powiedzieć. Co oczywiście było niemożliwe, ponieważ jej spojrzenie było martwe. Nie miała już w sobie ani kropli życia.

Bécker i Castaing mieli rację: nawet Servaz niewiele razy miał okazję oglądać coś równie odrażającego. Wyjątkiem był może tamten koń bez głowy w górach… W odróżnieniu jednak od żandarmów komendant wiedział, jak zapanować nad emocjami. Claire Diemar została związana bardzo długim sznurem, owiniętym wielokrotnie wokół jej tułowia, nóg, kostek, szyi i ramion. Sznur przechodził pod jej łopatkami, między udami, miażdżył piersi, tworząc wielką liczbę pętli i ordynarnych węzłów. Jego szorstkie sploty głęboko wpijały się w skórę ofiary. Espérandieu podszedł

do wanny i zajrzał Servazowi przez ramię. Przez głowę natychmiast przemknęło mu jedno słowo: bondage. Miejscami więzy i supły były bardzo gęste: Servaz pomyślał, że rozcięcie ich, a następnie zbadanie w laboratorium zajmie medykowi sądowemu wiele godzin. Związanie ofiary z pewnością trwało krócej: ten, kto to zrobił, działał z wielką brutalnością, a następnie wpakował ją do wanny i odkręcił kurek.

Nie zamknął go dobrze, woda z kranu wciąż kapała. Odgłos każdej kropli spadającej do wanny rozlegał się przejmującym echem w cichym pomieszczeniu.

Być może napastnik wcześniej uderzył kobietę. Servaz miał ochotę włożyć dłoń do wanny i wyjąć głowę z wody, by przez czarne włosy ofiary zbadać kość ciemieniową i potylicę – dwie spośród ośmiu kości płaskich tworzących czaszkę. Nie zrobił tego jednak. Ta praca należała do lekarza.

Blask jego latarki odbijał się od wody. Zgasił ją i zostało już tylko jedno źródło światła. Jakby było rozsiane w wodzie…

Servaz zamknął oczy, policzył do trzech i ponownie je otworzył: źródło światła nie znajdowało się w wannie, ale w ustach ofiary. Niewielka kieszonkowa lampka o średnicy nie większej niż dwa centymetry. Latarka tkwiła w gardle kobiety. Z przełyku wystawała tylko końcówka, oświetlając podniebienie, dziąsła i zęby denatki. Refleksy światła rozchodziły się po wodzie.

Widok przywodził na myśl lampę. Jej kloszem było ludzkie ciało.

Zdezorientowany Servaz zastanawiał się, co miał oznaczać ten ostatni gest napastnika. Czyżby to był jego podpis? Jego całkowita bezużyteczność

i

niewątpliwe

symboliczne

znaczenie

wprawiły

komendanta w zadumę. Zastanawiał się nad tym, co widzi, myślał też o lalkach w basenie, próbując określić ciężar gatunkowy każdego z elementów.

Woda. Woda była zasadniczym elementem. Na dnie wanny Servaz dostrzegł też odchody i wyczuł delikatny zapach moczu. Wywnioskował, że kobieta zmarła dopiero w tej zimnej wodzie.

Woda w łazience i na zewnątrz… Padało… Czy morderca czekał ze swoimi zamiarami na tę burzową noc?

Servaz uświadomił sobie, że wchodząc na górę, nie widział na schodach żadnych szczególnych śladów. Gdyby ciało zostało związane poza pomieszczeniem, a następnie do niego zawleczone, można było oczekiwać zarysowań na tralkach, rozdarć lub otarć na wykładzinie.

Myślał o tym, by poprosić techników o zbadanie klatki schodowej i pobranie próbek, ale uświadomił sobie, że już zna odpowiedź.

Znowu popatrzył na dziewczynę. Zakręciło mu się w głowie. Miała przed sobą przyszłość. Kto zasługuje na śmierć w tak młodym wieku?

Spojrzenie do wanny dopowiedziało resztę: bała się, panicznie bała się przed śmiercią. Zrozumiała, że to już koniec, że wszystkie jej kredyty na przyszłość zostały wyczerpane, zanim jeszcze zaczęła się starzeć. O czym myślała? O przeszłości czy o przyszłości? O straconych okazjach, o drugich szansach, których już nie będzie, o planach, które nigdy nie ujrzą światła dziennego, o kochankach czy o wielkiej miłości? A może myślała tylko o tym, żeby przeżyć? Miotała się jak dzikie zwierzę schwytane w pułapkę, była już jednak unieruchomiona w ciasnym więzieniu ze sznura i czuła, że poziom wody wokół niej powoli, nieuchronnie się podnosi. Panika wyła w jej mózgu jak huragan. Kobieta chciała wrzeszczeć wniebogłosy, ale niewielka latarka uniemożliwiała jej to skuteczniej niż knebel. Oddychała tylko przez nos, z obolałym gardłem, obrzmiałym wokół tkwiącego w nim obcego ciała. Jej mózg był

niedotleniony. Zakrztusiła się, kiedy woda dostała się do jej ust, a gdy zaczęła wlewać się przez dziurki w nosie, zakrywać twarz i musnęła rogówki szeroko otwartych oczu, panika zmieniła się w przerażenie…

Nagle wróciło światło i obaj mężczyźni podskoczyli.

– Ożeż kurwa jasna! – zawołał Espérandieu.

*

– Niech mi pan wytłumaczy, komendancie, dlaczego miałbym powierzyć to śledztwo właśnie panu.

Servaz podniósł głowę i spojrzał na prokuratora. Castaing wyjął

papierosa, ścisnął go wargami i zapalił. Papieros zaskwierczał pod kroplami deszczu. W świetle latarń stojący w strugach wody prokurator wyglądał jak jakiś totem. Spoglądał na Servaza z góry.

– Dlaczego? Ponieważ wszyscy oczekują, że pan to zrobi. Ponieważ to rozsądny wybór. Ponieważ jeśli pan tego nie zrobi, a śledztwo będzie się wlokło, będą pana pytać, dlaczego pan tego nie zrobił.

W niewielkich oczach osadzonych pod wystającymi łukami brwiowymi pojawił się błysk. Servaz nie potrafił rozróżnić, czy to złość, czy rozbawienie, czy może mieszanka jednego i drugiego. Zachowanie olbrzyma było zaskakująco trudne do rozszyfrowania.

– Cathy d’Humières rozpływa się w pochwałach na pana temat. – W

jego tonie bez najmniejszych wątpliwości dało się wyczuć sceptycyzm. – Mówi, że pańska brygada śledcza jest najlepszą, z jaką kiedykolwiek pracowała. To spory komplement, prawda?

Servaz milczał.

– Chcę być na bieżąco informowany o każdym pańskim ruchu i o wszystkich postępach śledztwa, jasno się wyrażam?

Komendant ograniczył się do skinienia głową.

– Zadzwonię do komendy i od razu skontaktuję się z pańskim szefem. Zasada numer jeden: żadnych tajemnic ani pogrywania z procedurą. Krótko mówiąc, nie podejmuje pan żadnej inicjatywy bez mojej zgody. – Oczy prokuratora spod mocno wysklepionych łuków brwiowych wypatrywały oznak aprobaty. Servaz znowu kiwnął głową. – Zasada numer dwa: wszystkie sprawy związane z prasą będą przechodziły przeze mnie. Nie będzie pan rozmawiał z dziennikarzami. Ja się tym zajmę.

No proszę, on też chce swoich piętnastu minut sławy. Tymi kilkoma słowami Andy Warhol zasiał ziarno niezgody. Od tamtego czasu każdy, zanim odejdzie, pragnie się pojawić w światłach rampy: nadgorliwi sędziowie na boiskach sportowych, liderzy związków zawodowych, którzy biorą swoich szefów jako zakładników, by bronić stanowisk pracy, ale także po to, aby pokazać się w telewizji, kiedy tylko zapali się światełko kamery, a także prowincjonalni prokuratorzy.