Выбрать главу

Teraz…

Pendrive bez trudu wszedł do gniazda z boku urządzenia. Mężczyzna nacisnął na przycisk uruchamiający komputer i coś wewnątrz zazgrzytało.

Czuł, że staje się coraz bardziej nerwowy, podczas gdy komputer się włączał, a pendrive mrugał, sygnalizując uruchomienie programu. Drissa świetnie znał się na komputerach. Grubas miał rację: program zapisany w przenośnej pamięci najwyraźniej pomyślany był tak, by zmylić sekwencję uruchamiania urządzenia; obszedł też etap hasła zabezpieczającego i oszukał program antywirusowy, mężczyzna wiedział jednak, że stosunkowo nietrudno znaleźć w Internecie hakerów zdolnych do tego rodzaju wyczynów. Największa trudność polegała w gruncie rzeczy na dotarciu do konkretnego urządzenia – i w tym przypadku czynnik ludzki był

niezastąpiony. Szybciej… Spojrzał na zegarek. Facet powiedział mu, że kiedy proces się skończy, pendrive przestanie mrugać. W międzyczasie włączyło się tło monitora: jakiś banalny krajobraz. Gdyby ktoś teraz wszedł, natychmiast zorientowałby się, że Drissa włączył komputer, czego oczywiście nie powinien był robić. Przetarł dłonią twarz. Był rozgorączko-wany i przerażony. Szybciej, na Boga! Mężczyzna powiedział, że wszystko zajmie nie więcej niż trzy minuty. Program pracował już dwie i pół.

Nagle zamarł. Drzwi gabinetu się otworzyły. Podskoczył, jakby pod jego stopami wybuchła petarda.

– Co robisz?

Sparaliżowany spojrzał na osobę, która otworzyła drzwi. Nie był w stanie wykrztusić słowa. To była Aïcha, koleżanka z ekipy sprzątającej, bezczelna dziewucha, która przez cały czas nabijała się z niego i go prowokowała. Zobaczył, jak wlepia błyszczące oczy najpierw w monitor, a potem w niego. Surowe, dociekliwe spojrzenie.

– Idź stąd – powiedział.

– Co robisz, Drissa?

– Idź stąd!

Popatrzył na nią ostro, po czym zamknął drzwi. Nigdy więcej! To był

ostatni raz! Niezależnie od konsekwencji, nigdy już nie zgodzi się zrobić niczego nielegalnego. Przysiągł to sobie w milczeniu, z sercem podchodzącym do gardła. Pendrive przestał migać. Wyjął go z gniazda, wsunął do kieszeni i wyłączył komputer.

Jego twarz była mokra od potu. Podszedł do okien, rozsunął rolety i nacisnął niebieską pompkę pojemnika ze środkiem czyszczącym. Lubił

jego świeży zapach. Niebo za oknami barwiło się na różowo, szaro i pomarańczowo. Im bardziej w stronę Orientu, tym było jaśniejsze…

Wieczorem odda pendrive temu człowiekowi i to będzie koniec. Wcześniej postanowił jednak podjąć pewne środki ostrożności, aby mieć pewność, że facet nigdy już nie będzie go niepokoił. Tym razem już nie będzie naiwny.

– Komendant Servaz?

Spojrzał na budzik. Musiał nie usłyszeć, kiedy dzwonił. Do czwartej nie mógł zasnąć, a potem śniły mu się koszmary. Nie pamiętał ich, ale miał po nich przykre uczucie, które przykleiło się do niego jak guma do żucia. Słońce brutalnie wdzierało się do pokoju, nagrzewając wszystko, łącznie z jego telefonem. Servaz, oślepiony, zmrużył oczy.

– Mhm, mhm.

– Komisarz Santos, Generalna Inspekcja.

Servaz się wyprostował. Generalna Inspekcja Policji Narodowej.

Przypiekacze… Aha, chodzi o faceta z parkingu, pomyślał, siadając na brzegu łóżka. Wymięta i wilgotna pościel była świadectwem walki, którą stoczył w nocy z wywołującym wyrzuty sumienia superego.

– Dostaliśmy skargę na pana – poinformował Santos. Większość policjantów nazywała go San Antonio, z pewnością przez kontrast z tym bohaterem, gdyż zewnętrznie przypominał raczej zastępcę słynnego komisarza. – Niejaki Florent Mattera, zamieszkały przy boulevard d’Arcole pod numerem 2a, oskarża pana o napaść, do której doszło wczoraj wieczorem. Twierdzi, że zdarzyło się to na parkingu przy place du Capitole. Mężczyzna odpowiadający pańskiemu rysopisowi rzucił się na niego i pobił go, a potem wsiadł do jeepa cherokee. Facet zanotował

numery. To był pana samochód. Czy pan kwestionuje te fakty, komendancie?

– Nie.

Po drugiej stronie słuchawki rozległo się westchnienie.

– Będziemy musieli pana przesłuchać.

– Kiedy?

– Dziś rano.

– Komisarzu, jestem w trakcie niesamowicie ważnego śledztwa.

– Czyż wszystkie śledztwa takie nie są? – zapytał słodziutki głos. – Komendancie, czy pan zdaje sobie sprawę z tego, o co jest pan oskarżony?

To bardzo ciężkie wykroczenie. Czasy, w których policjanci zachowywali się jak zbiry, już się skończyły i…

– Dobrze, dobrze. Zaraz będę.

– Cześć, Servaz.

– Cześć.

– Dzień dobry, Martin.

– Dzień dobry.

– Dzień dobry, Servaz.

– Cześć.

Wyglądało na to, że tego ranka wszyscy chcą być dla niego mili.

Jakby zachorował na jakiegoś pieprzonego raka. Wysiadł z windy i ruszył

korytarzem prowadzącym do wydziału kryminalnego. Była 8.16.

Z ceglanych ścian spoglądały na niego te same co zwykle dziecięce twarze, podpisane u dołu i u góry w dwóch językach: MISSING/ZAGINIENI.

– Cześć, Martin.

– Cześć.

Zazwyczaj mijając te zdjęcia, nie zwracał na nie uwagi. Tego ranka jednak zobaczył je na nowo. Zaginione, nigdy nieodnalezione dzieci. I daty.

Ścisnęło mu się serce, tak jak wtedy, kiedy widział je po raz pierwszy: 1991… 1995… 1986… Chryste! Jak ich rodzice mogli z tym żyć?

– Cześć, Martin.

– Mhm…

Najwyraźniej wszyscy już wiedzieli. Informacje tego typu rozchodziły się z prędkością błyskawicy. Wpadł do swojego gabinetu. Na biurku zauważył karteczkę: Dyrektor na ciebie czeka. Rozpoznał pismo Pujola.

W porządku. Idziemy. Nawet nie odwiesił marynarki. Ruszył w kierunku biura szefa, które znajdowało się po drugiej stronie korytarza. Zauważył, że rozmowy prowadzone w otwartych pokojach milkły, kiedy przechodził

obok. Marzył tylko o tym, by uciec przed tymi wszystkimi spojrzeniami.

Przeszedł przez drzwi przeciwpożarowe, minął niewielką poczekalnię ze skórzanymi sofami i sekretariat. Zastukał do drzwi.

– Proszę!

Na jego widok dyrektor wstał. Miał nieprzenikniony wyraz twarzy.

Naprzeciw niego siedział facet z wyraźną nadwagą, krawatem – mimo panującego upału – zawiązanym na gruby węzeł i z zaciętą miną funkcjonariusza reprezentującego słuszną sprawę. Nie wstając z miejsca, odwrócił się tylko i spojrzał na Servaza małymi oczkami w kolorze żółtych winogron.

– Cześć, Santos – przywitał się Servaz, ale nie doczekał się odpowiedzi.

– Martin, czy to, co mówi komisarz Santos, to prawda? Czy ty… to potwierdziłeś?

Przytaknął. Stehlin także pokiwał głową, zakłopotany. Santos patrzył

na nadkomisarza z uniesionymi brwiami i miną mówiącą: „Dobrze, no i co teraz zrobimy?”.

– Ja… – zaczął Servaz.

Stehlin powstrzymał go gestem.

– Rozmawiałem z komisarzem Santosem. Zgodził się… odroczyć przesłuchanie… do czasu zakończenia tego śledztwa.

Servaz spoglądał zaskoczony to na jednego, to na drugiego. Coś się wydarzyło. Inaczej to byłoby niemożliwe. San Antonio nigdy nie zgodziłby się na tego rodzaju deal, gdyby nie było wyższej konieczności. A Servaz był